Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Post-scriptum

Ryszard Kapuściński i Jean-François Deniau- arystokraci ducha

Stefan Rieger

Tekst z 26/01/2007 Ostatnia aktualizacja 26/01/2007 16:45 TU

Ryszard Kapuściński 1932-2007AFP

Ryszard Kapuściński 1932-2007
AFP

Nagle badziej pusto i jakby chłodniej się zrobiło. Pewniej też i głupiej, i straszniej. Do kwadratu. Lepiej nie powtarzać bez sensu, że nieszczęścia chodzą parami, gdyż można wykrakać. W tym samym niemal momencie opuściło nas dwóch najporządniejszych ludzi, arystokratów ducha i sumienia: Jean-François Deniau i Ryszard Kapuściński.

Najbliższych przyjaciół nie mamy tylko w swym najbliższym otoczeniu. Często ci, których osobiście nie znamy – muzycy, pisarze, filozofowie – liczą się dla nas jeszcze bardziej. Stają się cząstką naszego życia, umysłu, osobowości. Po pewnym czasie nawet już nie wiemy, co w nas jest „nasze” (o ile coś w ogóle jest), a co jest z nich. I nawet gdy na dobre nas opuszczą, nic to nie zmienia. Zostaje po nich dzieło, wspomnienie, zapis wrażeń i emocji, które coś w nas trwale odmieniły. W naszej najbliższej, „duchowej rodzinie” nie ma ich zwykle wielu. Większość to zresztą duchy przeszłości, dla nas wiecznie żywe. Wśród współczesnych nie mamy ich w nadmiarze, więc ich zniknięcie boli, gdyż ich obecność – choćby odległa – dodaje otuchy i nadziei, że jeszcze czymś nas zaskoczą. Ktoś tam jeszcze jest – mówimy sobie w duchu – kto dyskretnie czuwa, kto samą swą obecnością nie pozwoli na to, by świat do reszty stoczył się na dno. Pewnie to iluzja, ale pomaga żyć...

Z tych dwóch duchowych przyjaciół bliższy był mi oczywiście Ryszard Kapuściński, najmądrzejszy z Polaków, jeden z nielicznych, którzy umieli wznieść się ponad zaścianek i ogarnąć tyleż przenikliwym, co ciepłym i ludzkim wzrokiem, całą egzotykę dziwnego świata, w którym przyszło nam żyć. Ale Jean-François Deniau, najuczciwszy z polityków, znacznie mniej jest w Polsce znany, to jemu więc poświęcę tutaj więcej miejsca. Zresztą wiele ich łączyło, choć działali w innych całkiem rejestrach. Należeli obaj do kategorii globtrotterów, którzy nigdzie nie umieją zagrzać sobie miejsca. Mieli podobne pasje: świat i pisanie – z tą różnicą, że Kapuściński zadowalał się opisywaniem świata, podczas gdy Deniau próbował go choć trochę zmienić. Stąd też różnica perspektywy: jeden patrzył na świat od dołu, „opisując zamach stanu z punktu widzenia faceta, który idzie na targ” (jak ktoś napisał po przeczytaniu „Hebanu”), podczas gdy drugi raczej z góry, z wyżyn dyplomacji i wielkiej polityki. Ale i to nie jest do końca prawdziwe. Jean-François Deniau –który miał za życiową maksymę „mówić, co się myśli i robić, co się mówi” (co poniekąd dyskwalifikowało go jako polityka) - nigdy się nie wahał zejść na ziemię, choćby ta ziemia była piekłem. Przez całe życie, raz po raz zakładał panterkę i kalosze, i pchał się tam, gdzie wcale go nie proszono. Miesiącami towarzyszył w dżungli i górach partyzantom z Angoli, Erytrei, Nikaragui, Afganistanu, Kambodży. Wyławiał z Morza Chińskiego boat-people. Był mediatorem we wszystkich możliwych wojnach. Niezmordowanie zabiegał o pokój na Bałkanach i na Bliskim Wschodzie. A kiedy miał dość, uciekał na pełne morze. To była może największa z jego licznych pasji – żeglarstwo - obok świata, literatury, polityki, dziennikarstwa, pustyni, dobrego wina czy Europy. Mało kto wie, że to on właśnie, pół wieku temu, zredagował preambułę do Traktatu Rzymskiego. Tej pasji do końca pozostał zresztą wierny: zrezygnował z kariery politycznej w Paryżu, by dołączyć do grona entuzjastów z Brukseli i Strasbourga. Czy zresztą pozwolono by mu w Paryżu na jakąkolwiek wielką karierę? Deputowanego, ministra – czemu nie, pozwalano – ale nigdy na miarę jego talentów. Taki odszczepieniec, obieżyświat, wszechstronny dyletant, a co więcej „mówi, to co myśli i robi, to co mówi”? Jeszcze czego! Zresztą i tak Deniau nie usiedziałby długo w żadnym złoconym fotelu. Zrobił tylko wyjątek dla Akademii Francuskiej, stamtąd można dawać nogę. Najchętniej właśnie na Ocean, bez względu na ryzyko. W 1995 roku, gdy miał lat 66 – po kilkunastu operacjach, w trzy miesiące po założeniu potrójnego by-passu i utracie połowy płuca – ze szpitalnego łóżka przeniósł się prosto na jacht, by samotnie przepłynąć Atlantyk. Wszyscy widzieli w tym próbę samobójstwa, on sam – jedyny sposób na przeżycie. I zakład wygrał, jeszcze na dwanaście lat.

Jean-François Deniau od początku nazbył kochał życie, by zadowolić się jednym. „Wybieram wszystko” – postanowił już jako szesnastolatek, naczytawszy się wcześniej Conrada, Melville’a, Kiplinga, Saint-Exupéry’ego i Londona. Nie przypadkiem jego dwutomowe pamiętniki noszą tytuł „Wspomnienia z siedmiu żywotów”. Mówił, że niczego nie żałuje. Zawsze robił to, co lubił. Przekonał się co najwyżej o kruchości ludzkiej kondycji. „Człowiek nie ma czasu się poprawić, odwrócić biegu czasu. – pisał w swym dzienniku. Życie to nie teatr, w którym można robić próby. Jest zbyt kruche i zarazem – wszystko jest istotne. Z jednej strony nie ma w tym wielkiego sensu, ot, zostawiamy za sobą bruzdę, którą czas zasypie – a jednocześnie, jak mówią Chińczycy, nic nie popada w zapomnienie. Moi wnuczkowie będą o tym wiedzieć. To coś, co wchodzi w krew, zostaje w genach”. Nie wiem, czy Deniau i Kapuściński kiedykolwiek się spotkali, ale jestem pewien, że gdyby tak się stało – polubiliby się od pierwszego słowa.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU