Agnieszka Kumor
Tekst z 28/02/2007 Ostatnia aktualizacja 28/02/2007 13:47 TU
Doborowa obsada
Sztukę reżyserował Hans Peter Cloos, któremu udało się zebrać prawdziwą plejadę aktorską: znana gwiazda filmowa - Charlotte Rampling - zagrała Alicję, Bernard Verley – jej męża kapitana Edgara, znakomity Didier Sandre – przyjaciela domu, Kurta. Młodzi aktorzy: Ophélia Kolb i Matthias Bensa wystąpili w rolach córki Alicji, Judyty, oraz syna Kurta, Allana.
Reżyser poszedł bowiem dalej niż tradycyjne realizacje tej sztuki i połączył jej dwie części. W pierwszej obserwujemy małżeński dramat byłej aktorki, Alicji i kapitana, w który wchodzi przyjaciel Alicji z lat młodości, przybyły dla nadzoru kwarantanny, Kurt. Druga część została pomyślana przez reżysera jako ironiczny kontrapunkt w stosunku do pierwszej: miłosna gra dwojga młodych i ich ucieczka (będąca owocem misternej manipulacji Alicji) zbawi ich przed wpływem demonicznego kapitana, którego dosięgnie nagły atak serca.
Aktorzy nie tylko wygrali do ostatniej nuty subtelną partyturę spektaklu, wypełnili ponadto swe postaci specyficzną prezencją, pokręconą jak znana nam skądinąd „perła kałakucka”, co zbudowało niezwykłą, „strindbergowską” atmosferę sztuki.
Kronikarz małżeńskiego piekła
Po kilku wcześniejszych sztukach mówiących o trudnościach stosunków damsko-męskich, Hans Peter Cloos (często i z powodzeniem reżyserujący we Francji), tym razem sięgnął po arcydzieło Strindberga. Jeśli sztukał trudności – to lepiej trafić nie mógł. Autor Sonaty widm jest jak nikt inny kronikarzem małżeńskiego piekła i jak nikt inny równo rozdziela ciosy po jednej i po drugiej stronie. Charakterystyką piekła, które stworzył w Tańcu śmierci jest fakt, że żadne z jego lokatorów – ani Alicja ani kapitan nie chce i nie może go opuścić. Pomawiany częstokroć o mizoginizm, szwedzki dramaturg pokazuje w rzeczywistości silne typy kobiet. Próbują one bronić się przed ubezwłasnowolniającym je systemem, który spod kurateli ojca przekazuje je wprost pod władzę męża. Strindberg nie miał empatii Ibsena, był za to typem neurastenika i nadwrażliwca – jego portrety mężczyzn i kobiet pozbawione są taryfy ulgowej i może dlatego tak bliskie są wrażliwości współczesnego widza.
Wszystko płynie...
Wiadomo, że prócz pisania sztuk, Strindberg zajmował się malarstwem, fotografią, parał alchemią, był nawet telegrafistą. W latach studiów pracował jako asystent w pracowni chemicznej na uniwersytecie w Lund, na południu Szwecji. Był człowiekiem swojego czasu (jego Kurt traci na akcjach miejscowej fabryki), interesowały go nowinki techniczne. Całe to bogactwo sylwetki samego autora, nie mówiąc już o sztuce, znalazło odzwierciedlenie w pełnej niuansów reżyserii. Spektakl wystawiony został w uwspółcześnionych nieco kostiumach z epoki, a jednak jest szalenie nowoczesny, grany bez przerwy – czego zupełnie się nie czuje, gdyż akty oddzielone zostały wyświetlanymi na białej kurtynie czarno-białymi zdjęciami filmowymi: wzburzone fale i widok samotnego fortu wskazują tyleż scenerię rozgrywanego dramatu, co sugerują zimną nienawiść, powoli trawiącą protagonistów.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU