Stefan Rieger
Tekst z 20/07/2007 Ostatnia aktualizacja 20/07/2007 20:03 TU
W obliczu tak brutalnego przyspieszenia jesteśmy bezradni. W ciągu trzydziestu lat świat fiknął takiego koziołka, że nawet mało kto umie to opisać. Oświeci nas być może nieco świetna i wyjątkowo klarowna książka Daniela Cohena zatytułowana „Trzy wykłady o społeczeństwie postindustrialnym”. Znakomity ekonomista umieszcza co więcej dzisiejszą rewolucję w historycznej skali, pokazując „jak do tego doszło”.
Cohen posługuje się w tym celu systematyzacją, jakiej dokonał w swym eseju o „Nowym paradygmacie” znany socjolog Alain Touraine. Ten ostatni ujął bowiem w historycznej perspektywie zmieniający się wciąż układ sił między polityką, ekonomią i sferą socjalną. Najprzód, zwieńczeniem całej konstrukcji był Bóg. Między XI a XIII wiekiem, doczesna władza polityczna emancypuje się stopniowo, wyrywając Kościołowi coraz większe kęsy suwerenności. Wyzwolona spod dyktatu religii, władza zawiera następnie sztamę z gospodarką: rodzi się merkantylizm. Na przekór Machiavellemu – przekonującemu, że Książę winien być bogaty, a jego poddani biedni – merkantyliści chcą dowieść, że jedno z drugim idzie w parze i że książęta mają z handlarzami wspólny interes.
W następnym etapie – jakim jest XIX-wieczny liberalizm – ekonomia emancypuje się wobec polityki: państwo narodowe uświadamia sobie, że nie może mieć odtąd monopolu na gospodarkę – to w Europie narodziny ekonomii rynkowej. Z socjologicznego punktu widzenia – następuje w tym czasie, w trzech etapach, laicyzacja i prywatyzacja indywidualnych losów, czyli życia.
Narodziny społeczeństwa przemysłowego, na przełomie XIX i XX wieku, to kolejny etap, oznaczający sojusz między gospodarką a sferą socjalną. To swoista korekta modelu czysto liberalnego, który narobił wcześniej straszliwych spustoszeń, eksploatując do granic możliwości siłę roboczą i wyrzucając poza margines systemu wyssane do szpiku kości ludzkie wraki, niezdolne zapewnić temuż systemowi dalszy dynamiczny rozwój (jak mawiał towarzysz Gierek).
Sukcesy ekonomii rynkowej umiał wszak w porę skonsolidować, ratując ją przed spłonięciem w ogniu własnej drapieżności, model paternalistycznego przedsiębiorstwa, zainicjowany przez Forda. W przedsiębiorstwie ery przemysłowej, choć było areną walki klas, nastąpiło swoiste pojednanie ekonomii i sfery socjalnej: byli równi i równiejsi, lecz wszyscy – dyrektorzy, inżynierowie i robotnicy – płynęli tą samą łodzią, co gwarantowało minimum solidarności. Dzisiaj to już przeszłość.
Rozwód wszystkich z wszystkimi
W społeczeństwie postindustrialnym nastąpił ponownie, jak z początkiem XIX wieku, rozwód między tym, co ekonomiczne, a tym co socjalne. Aktorów gospodarczej gry nic odtąd ze sobą nie łączy – rozjeżdżają się każdy w swoją stronę, zgodnie z coraz dalej idącą segregacją klas, sprawiającą że wszyscy się od siebie oddalają, tyleż finansowo co fizycznie, w sensie geograficznej lokalizacji: ubodzy duchem i ciałem nie tylko wypadają z ekonomii – wydalani są coraz dalej, poza obrzeża cywilizowanych metropolii, skolonizowanych przez bogatych, którzy zamykają się odtąd w swoich luksusowych ghettach.
To nie biedni, lecz bogaci zainicjowali tę dynamikę secesji, dowodzi Daniel Cohen. Postawili na endogamię, czyli samoodtwarzanie się elit, biologiczne i gospodarcze, blokując od tej chwili mechanizm „windy społecznej” (jak mówią Francuzi), czyli społecznego awansu i dynamiki przemieszania klas. Być może, k’sażalienju, zamyka się oto pętla: puszczona kantem przez ekonomię sfera socjalna ratuje się sojuszem ze sferą religijną – jak u początków Średniowiecza. Na porzuconych swemu losowi przedmieściach religia staje się znów opium dla ludu, egzorcyzmem ratującym przed poczuciem bezradności i osamotnienia. W burżuazyjnych ghettach podobną rolę spełnia luksus, narkotyk dla bogaczy. Każdy stara się na swój sposób oszukiwać, by zasypać przepaść między światem wirtualnych cudów, sztucznie wykreowanym przez media i dominujący światopogląd, a rzeczywistością która skrzeczy.
Skleić przez wiedzę
Daniel Cohen uważa, że w owym postindustrialnym społeczeństwie, w którego centrum znajduje się w istocie wiedza, miejsce przedsiębiorstwa ery fordowskiej zająć może tylko uniwersytet – jako tyleż fabryka wiedzy, najbardziej dziś wziętego towaru, co i jedyna dziś nieomal szansa „przemieszania klas”, narzędzie awansu i społecznej integracji. Francja, która uniwersytetem gardzi i ledwie daje mu przeżyć, nie będzie zapewne głównym aktorem tej nieuniknionej rewolucji.
Cała nadzieja w Europie, która winna sobie przypomnieć o swych wspaniałych tradycjach uniwersyteckich z przełomu Średniowiecza i Renesansu, opartych tyleż na rywalizacji, co na ścisłej wpółpracy – jak dzisiaj w Kaliforni czy wokół Bostonu, skąd wyfruwa w świat 80% Noblistów. Jedyny zapewne sposób sklejenia na powrót świata, rozpadającego się na tysiąc kawałków, to edukacja i wiedza. Sztuka zresztą też się przyda...
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU