Agnieszka Kumor
Tekst z 14/03/2007 Ostatnia aktualizacja 14/03/2007 14:19 TU
Brecht każdego sezonu gości w teatrach Paryża i ośrodków na prowincji. Jest w tym autorze jakiś magnez, który przyciąga francuskich reżyserów, i to nie tylko młodych, ale właśnie dojrzałych twórców z pokaźnym dorobkiem artystycznym.
W Théâtre de la Ville grana jest sztuka Człowiek jak człowiek, reżyserował ją Emmanuel Demarcy-Mota.
Mann ist Mann
Brecht umieścił akcję w roku 1925 w wyimaginowanych Indiach okresu kolonialnego. (NB: spotykamy tu Anglików, Irlandczyków, markietankę, kilku Chińczyków, ale ani jednego Hindusa!). Bohaterem sztuki jest poczciwy tragarz, Galy Gay, który po ciężkim dniu pracy w porcie wybiera się kupić swojej żonie rybę na kolację. W drodze spotyka wdowę Begbick, której w zamian za cygaro pomaga nieść skrzynkę ogórków. W wyszynku prowadzonym przez wdowę spotyka trzech angielskich żołnierzy. Kamraci, którzy w nieudanym napadzie na świątynię stracili kolegę, muszą znaleźć czwartego kompana zanim zacznie się apel. Proponują zamianę tragarzowi, który zgadza się grać rolę Jeraiah Jipa w zamian za kilka butelek whisky i cygara. Prawdziwy Jip nie wraca, przebieranka musi trwać dalej – armia rusza na Tybet, a wraz z armią rusza Galy Gay przeobrażony w Jipa.Napisana w roku 1925 sztuka Człowiek jak człowiek poddana została przez samego Brechta przeróbkom w latach 1926-1938.
Ostatnia wersja, która posłużyła do obecnej realizacji, pochodzi z roku 1952. W toku kolejnych zmian, od poruszanej na początku kwestii tożsamości kolonizowanych ludów, Brecht przeszedł do problemu manipulacji człowiekiem, do jego przeobrażenia z poczciwego pacyfisty w krwawą maszynę wojenną.
Prawda bez dialektyki
Pokolenie czterdziestolatków, do którego należy Emmanuel Demarcy-Mota, nie przeżyło wojen ani okresu kolonii, każdego dnia słyszy jednak o problemach imigrantów pozbawionych dokumentu tożsamości, nazywanych we Francji sans papiers, wie czym grozi społeczeństwo, którym rządzą instynkty konsumpcji, stara się zrozumieć kim jest jednostka wobec kierującego się własnymi prawami społeczeństwa i czy na pewno skazana jest na uniformizację.
Spektakl Demarcy-Moty, utrzymany we wzorowanej na latach dwudziestych, ale w gruncie rzeczy ponadczasowej stylistyce, w „płynnych”, rzeźbionych światłem dekoracjach Yves’a Colleta, skupia się na problemie transformacji człowieka: w wyniku okrutnego żartu z pozorowaną egzekucją Galy Gay zmienia tożsamość: przestaje być narzędziem w rękach żołnierzy, przejmuje inicjatywę własnego losu. Rodzi się „nowy człowiek”. Trzymając czerwoną książeczkę wojskową w okrwawionej dłoni, Galy Gay alias Jeraiah Jip rusza na tybetańską twierdzę, której mury runą pod naporem okupacyjnej armii.
Skojarzenia z innym okresem, inną armią i inną „czerwoną książeczką” są aż nazbyt jasne. Reżyser nie zdradza idei autora, idzie dalej, poddaje doświadczeniu czasów, jakie stały się udziałem następnych pokoleń, realizując krytyczną wersję, której nie powstydziłby się młody Brecht, nieuwikłany jeszcze w sidła politycznej dialektyki.
Aktorski wulkan
Oddawszy co cesarskie... reżyserowi, powiedzmy słów parę o grze aktorów. Gra jest dosadna, choć przydałoby się więcej „brechtowskiej” drapieżności, na moje ucho za dużo tu liryki. Szkoda, że songi nie zostały dopracowane wokalnie – spektakl wiele by na tym zyskał. Jego siła opiera się na odtwórcy głównej roli: pięćdziesięcioparoletni Hugues Quester jest starszy od swego bohatera i może dlatego tak przekonujący w tragicznym rozdarciu. Jego chrapliwy głos o niezmierzonej palecie barw emocjonalnych mieni się od ciepłej naiwności dziecka po zimne okrucieństwo wyzbytego uczuć oprawcy. Ten aktor to istny wulkan!
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU