Stefan Rieger
Tekst z 30/03/2007 Ostatnia aktualizacja 30/03/2007 18:51 TU
„Na zdrowie!”, „Obyśmy tylko zdrowi byli”, „Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie...” – te i setki innych porzekadeł i cytatów zdają sprawę z tego, co od wszechczasów – wobec absurdalnej kruchości naszej fizycznej egzystencji – trapi na codzień homo sapiens.
To, rzec by można, „normalka” – nasza codzienna szamotanina z ciałem, odmawiającym posłuszeństwa, rozsypującym się na oczach niematerialnej ponoć duszy, zdumionej takim brakiem konsystencji, który przywodzi nas do rozpaczy i dyktuje nam mniej lub bardziej racjonalne sposoby ratunku, to jest odroczenia śmierci.
„Nie pal, umrzesz zdrowszy!” – kpił sobie Mleczko na rysunku, wyśmiewającym pełne hipokryzji kampanie antynikotynowe. Hipokryzję „poprawnie myślących” nietrudno zdemaskować: jeśli tytoń jest zabójczą trucizną, społecznie najbardziej kosztowną i szkodliwą, obok wódki, to czemu nikt nie ośmiela się wyjąć go spod prawa – w odróżnieniu od powiedzmy marihuany, czyniącej nieporównanie mniejsze spustoszenia? Czyżby państwo, dla którego tego typu „monopole śmierci”, jak tytoń i alkohol, to bezcenne źródło dochodów, uprawiało jedynie krótkowzroczną politykę doraźnych zysków, pozwalających zatkać dziury w budżecie – lekce sobie ważąc długofalowe konsekwencje, czyli nieporównanie wyższe koszta społeczne takiego leseferyzmu?
Z pewnością, ale nie zwalajmy wszystkiego na „państwo” – czym jest ono bowiem, w demokratycznym kontekście, jeśli nie wypadkową zbiorowej woli, poddanej fluktuacjom tzw: „ducha czasu”? W tym też perwersyjnym sensie skłonny byłbym bronić wszelkich niekonsekwencji, które skaczą do oczu w polityce francuskiego państwa – gdyż nie jest to jeno przejaw sprzecznych interesów rozmaitych, cynicznych korporacji (to jest handlarzy szmelcem, kitem i trucizną), lecz również dowód elastyczności: katolicka tradycja tolerancji i obłudy, choć naskórkowo jest mi wstrętna, bliższa bywa prawdy pulsującego sprzecznościami życia, niż protestanckie credo sztywnych nakazów i zakazów.
Oddaję się tym refleksjom na marginesie lektury stymulującej książki młodego filozofa, Oliviera Razaca, który zaskoczył nas już niedawno temu oryginalną wiwisekcją telewizyjnych reality shows, typu Big Brother, odpowiadających jego zdaniem modelowi „ogrodu zoologicznego”.
Tym razem Razac, niczym Don Kiszot, rusza przeciwko wiatrakom współczesnego „neo-higienizmu” – owej pseudofilozofii zdrowia, przekładającej się na pseudopolitykę wszech-asekuranctwa, mającą nas uchronić przed wszystkim, co szkodzi.
Razac nie jest warchołem: nie chce wcale spuścić wody po państwie opiekuńczym, owym systemie starającym się zamortyzować różnice między członkami społeczeństwa, startującymi z innych pozycji. Ale przestrzega przed widocznym już poślizgiem ideologicznym – w kierunku coraz bardziej normatywnym: w świetle postępów medycyny, nauki i techniki Kowalski ma być zdrowy, trzeźwy oraz muskularny, gdyż trzydzieści, sześćdziesiąt czy sto milionów Kowalskich decyduje o „zdrowiu i sile” społeczeństwa, a przynajmniej o tym, czy system ubezpieczeń podoła ich postępującej degrengoladzie.
Kiedyś chodziło głównie o to, czy zastępy Kowalskich wleją tym z naprzeciwka, na przykład Szwabom w okopach pod Verdun... Dzisiaj, do odwołania, nikt nie odgrywa już „Podróży do kresu nocy”, przynajmniej w zramolałych i przepojonych nakazem szlachetności demokracjach – lecz nowoczesny system zdrowia jest odtąd głównym producentem normy.
Państwo opiekuńcze chroni, lecz w zamian za to wymaga posłuszeństwa: trzeba być grzecznym, stronić od brzydkich nałogów, unikać zachowań niebezpiecznych, tyleż społecznie co zdrowotnie – aby zostać godnym szacunku, zintegrowanym społecznie obywatelem. Każde postępowanie ryzykowne godne jest najwyższego potępienia: jeśli palisz, pijesz lub używasz narkotyków; jeśli tyjesz, chudniesz albo bledniesz – jesteś z gruntu niebezpiecznym, szkodliwym społecznie dewiantem, podejrzanym odchyleńcem od normy, która to norma ma zresztą to do siebie, że od tysiącleci – zmienia się nieustannie.
Gdyż mało kto zapewne zauważył (może tylko kilku najtrzeźwiejszych, jak Spinoza, Nietzsche lub Camus), że jedyną „normą” jest śmierć, zaś życie to nieustanne ryzyko, hazard i wyzwanie każdej chwili. To, co piękne – mówił Camus – zawdzięcza swą piękność swej kruchości. Każda chwila szczęścia, na tle absurdu świata, to przepustka do wieczności. Wszystko podszyte jest śmiercią i tylko dzięki temu możemy docenić wartość każdego przeżycia. Dotyczy to nie tylko sztuki albo filozofii – także zdrowia, społecznej „normy” i całości egzystencji.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU