Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Multimedia

Pośpiech wrogiem wiedzy

Stefan Rieger

Tekst z 25/04/2007 Ostatnia aktualizacja 25/04/2007 20:10 TU

Larry Page i Sergey Brin nie bez kozery chodzą jak pawie, obnosząc się ze swą megalomanią. Wymyślona przez nich wyszukiwarka stała się odtąd, dla nas wszystkich, głównym oknem na świat, busolą, pomocą naukową, protezą ignorancji... Tylko czekać, aż Google zastąpi nam mózg.

Właściwie nie trzeba czekać: niejednym już zastępuje. Gdyż nie bądźmy naiwni: nie ma narzędzi neutralnych, a cóż powiedzieć o tak potężnej technologii, która oplotła planetę swą siecią kanalizacyjną, podłącząc każdego w oka mgnieniu do bezkresnego oceanu informacji i ustanawiając nową „geopolitykę wiedzy”. Niektórym marzy się już wszechświatowa encyklopedia, czyli cała wiedza ludzkości na wyciągnięcie ręki. Teoretycznie do tego to zmierza, ale droga do tego daleka, kręta i pełna pułapek. I w praktyce Google (podobnie jak inne wyszukiwarki), to nie tyle encyclopedia universalis, co gigantyczna ściąga, z której wszyscy korzystają na potęgę metodą „zrabuj-wklej”.

Jak pisze Pascal Lardellier, profesor nauk komunikacji na Uniwersytecie Burgundzkim w Dijon, prawdziwą plagą pedagogiczną stały się ostatnimi czasy "referaty Google”, czyli mniej lub bardziej zręczne kompilacje cudzych tekstów – streszczeń, komentarzy, opinii – w trymiga zgarniętych z sieci. Oszczędność czasu i energii niezrównana: nie trzeba iść do biblioteki, czytać książek, robić notatek – wystarczy kwadrans, by przeczesać Web, a potem jeszcze godzinka-dwie, by ze strzępów informacji skleić zgrabny referacik.

Patchwork bywa owszem, zgrabny, ale jeszcze częściej bywa bzdurny, jeśli nie wręcz humorystyczny. „To nie perły czynią naszyjnik, ale sznur”, mawiał Flaubert. Nie wystarczy wyszperać perełki, trzeba jeszcze umieć nanizać je na nitkę. A nawet gdy i kto potrafi nanizać, może łacno się okazać, że co druga perełka to w istocie groch (z kapustą, chciałoby się powiedzieć).

Net to wysypisko śmieci – dużo tam pereł, dużo szczątkowej wiedzy, ale jeszcze więcej plew i odpadów. Stąd też w referatach-patchworkach naszych studentów aż roi się od ciężkich byków i zgoła surrealistycznych informacji, w stylu, że kino wynaleziono w 1920 roku, albo że Leonardo da Vinci był znanym działaczem gejowskim. Co więcej, gdy profesor odfajkowuje kardynalny błąd, student zazwyczaj gorąco protestuje: „Jakże to, panie psorze, przecież znalazłem to na Google’u!”. Przyjmuje się, że to, co znalazł Google ma status prawdy, a to czego nie znalazł – tego po prostu nie ma!

Internauta cokolwiek wtajemniczony wie doskonale, że „łowienie w sieci” ma swoje granice i trzeba dobrze je znać. Rośnie wszak pokolenie, nie mające takich metodologicznych skrupułów – gdyż, primo - mało czyta, a secundo – wiecznie mu się spieszy. Google to wspaniałe narzędzie, ale trzeba umieć się nim posługiwać i znać jego ograniczenia. Te ostatnie wynikają zresztą z samej jego natury – jego silnikiem jest algorytm, oparty na kryterium popularności, klasyfikującym strony wedle częstotliwości ich odwiedzania – a tego rodzaju cyfrowa demokracja marnym jest kryterium wiedzy.

Poza tym, nawet jeśli wiele poważnych instytucji (jak uniwersytety czy laboratoria) umieszcza w sieci swe zasoby, to z reguły są to najwyżej streszczenia lub informacje kadłubkowe, mające zwabić klienta na dostęp do pełnych, płatnych archiwów. Nie mówiąc już o tym, że wiele informacji, kopiowanych przez studentów, pochodzi z całkiem prywatnych i często bałamutnych źródeł.

Metoda „zrabuj-wklej” to nie przestępczy margines, lecz main stream: przeprowadzone ostatnio badania wykazały, że 60 procent studentów francuskich elitarnych uczelni przyznaje się do ściągania w części lub w całości swych prac i referatów z Internetu. Przywłaszczanie sobie cudzej myśli, oczywiście bez podawania źródeł, odbywa się odtąd w skali przemysłowej. To z jednej strony problem deontologiczny i pedagogiczny – istnieje nawet program, pozwalający zdemaskować „sieciowych kłusowników”, ale na razie niewiele szkół i profesorów jest weń wyposażonych. Ale zwiastuje to nade wszystko, w szerszej skali, problem umysłowy i kulturowy.

Ilość nijak nie przekłada się na jakość – z milionów szczątkowych informacji nie sposób skleić rzeczowej całości, gdyż najprzód trzeba mieć właśnie sznur, na który możnaby je nanizać – eliminując uprzednio to, co zbędne i fałszywe. A wszystko to wymaga czasu: uczymy się powoli, mozolnie klucząc i błądząc, cofając się i medytując. Pośpiech jest największym wrogiem wiedzy. Kultura to zaś nic innego, jak sztuka tracenia czasu.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU