Agnieszka Kumor
Tekst z 23/05/2007 Ostatnia aktualizacja 23/05/2007 15:37 TU
Jak rozumieć Szekspira po Beckecie, jak robić Burzę pamiętając o Końcówce?, zastanawiał się Dominique Pitoiset, dyrektor Teatru Narodowego w Bordeaux, reżyserując jedną z najtrudniejszych sztuk Łabędzia ze Stratfordu. Owoc tych przemyśleń jest nieoczekiwany. Spektakl gości w paryskim Odéonie.
Każdy z nas ma do łaski prawo,
Więc mnie rozgrzeszcie – bijąc brawo.
(Burza, akt V, Epilog, W. Szekspir, tł. Stanisław Barańczak)
Słowa te wypowiada Prospero w Epilogu sztuki. Od pierwszej sceny opisującej tytułową „burzę” i katastrofę okrętu autor nie kryje, iż rzecz ma się... w teatrze. Sugestywność perypetii, jakim poddani zostaną nie tylko zły książę Antonio i jego towarzysze podróży, ale także sam magik-wygnaniec nie ma tu nic do rzeczy. „Spocznij tu, moja sztuko...”, mówi Prospero do swej magicznej księgi, uciszając moce natury. Szekspir bawi się dwuznacznością słowa sztuka, odnosząc je zarówno do sztuki magicznej Prospera, jak i do teatru. Jedyną wskazówką miejsca, jaką autor daje czytelnikom i realizatorom swej sztuki jest enigmatyczne zdanie „scena: morze ze statkiem, potem wyspa”. Wszystkie te niejasności i zagadki posłużyły Prosperowi-Pitoisetowi do wysnucia własnej wizji Burzy.
Sam sobie okrętem
Porównanie reżysera do bohatera sztuki nie jest tu grą słowną, lecz faktem: reżyser przywdział magiczną szatę Prospera, wcielając się w tę postać z inteligencją i brawurą. Włożył przy tym czarne okulary beckettowskiego bohatera i wziął do ręki białą laskę ślepca. Tu uwaga: szkoda, że nie zdecydował się oddać roli aktorowi. Choć go znakomicie rozumiemy (to prawdziwy kawał teatru!), podejrzewamy, że rola zyskałaby na wiarygodności... Reżyser skupił spektakl na dwóch protagonistach: Prosperze i Arielu. Para ta uwiodła nas i rozczuliła zarazem.
W dziewczęcej wyobraźni
Otoczona murem scena w całości wyłożona została piaskiem, po prawej biurko Prospera z wieloma szufladami, po lewej tekturowe skrzynie. Zakorzeniona tymczasowość. Burza to koszmar senny Mirandy, to nawałnica rozgrywająca się w jej wyobraźni, stąd niezliczona ilość postaci, które sen legitymizuje, w dodatku gadających różnymi językami: Ariela i Kalibana grają aktorzy niskiego wzrostu (karły), Ariel mówi po arabsku, Kaliban po włosku, w świtę złego księcia – wcieliły się aktorki niemieckie poruszające marionetami, Ferdynand, syn króla Neapolu, żyje własnym życiem – to również marioneta, a raczej lalka, w której dorastająca Miranda dostrzega mężczyznę. Włoskim posługują się również wyszłe wprost z commedia dell’arte dwa opoje: Trinkulo i Stefano.
W zrozumieniu tekstu wypowiadanego w obcych językach pomaga ekran z napisami... i odrobina wyobraźni, o jaką się prosi widza, gdyż zabawa językowa stanowi nieodłączną część tego przedsięwzięcia. Czasem jest ono chybione – w przypadku włoskich opojów czy Kalibana. Lecz stanowi istną perełkę teatralną w przypadku Ariela.
Będziesz wolny już niedługo!
Tunezyjska aktorka niskiego wzrostu, Houda Ben Kamla z wielką finezją i błyskotliwością zbudowała rolę enigmatycznego Ariela, ulotnego stwora, na wpół dobrego, na wpół złośliwego ducha. Przypomina się kreacja tej roli, jaką stworzyła Giulia Lazzarini w legendarnym spektaklu Strehlera. Powiedzieliśmy, że rozczulił nas ten związek Prospera z Arielem, jak wzrusza widok człowieka realizującego rachunek z całego życia: robiłem co mogłem (wydaje się mówić Prospero), a wy osądźcie sami (i mnie) rozgrzeszcie – bijąc brawo.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU