Stefan Rieger
Tekst z 10/08/2007 Ostatnia aktualizacja 10/08/2007 17:47 TU
Determinizm mocno skorygowany przez przypadek i zracjonalizowany przez dobór naturalny: taka z grubsza definicja życia wyłania się w sposób bezdyskusyjny z odkryć naukowych ostatnich lat. Przy czym to właśnie przypadek wydaje się w tym procesie najbardziej twórczym, niezastąpionym wręcz demiurgiem. Zawdzięczamy mu niemal wszystko, czyli najpierw to, że w ogóle tu jesteśmy. Dla wielu ludzi taka wizja jest bardzo trudna do przyjęcia i wolą schować się w skorupce ignorancji lub doszczętnie dziś zwietrzałych, lecz zatwardziałych przesądów.
Czy to możliwe, aby wszystkie te arcydzieła natury, które nas otaczają, powstały ot tak, bez żadnego „planu”, w wyniku losowego rzucania monetą? Nie tylko możliwe, ale nie znaleziono dotąd żadnego innego wyjaśnienia mechanizmów życia, które doprowadziły do powstania tak różnorodnych i złożonych form. Przeczuł to już genialnie Darwin, gdy pisał półtora wieku temu, że „zmienność organizmów i działanie selekcji naturalnej nie wydają się bardziej intencjonalne, niż to, jak wieją wiatry”.
Najświeższe odkrycia naukowe, których konkluzje podsumowuje miesięcznik Science et Vie, nie tylko potwierdzają to z nawiązką: biolodzy, ku swemu zaskoczeniu, zmuszeni są obecnie przyznać, że przypadek odgrywa absolutnie kluczową rolę w procesie dywersyfikacji życia i jest wręcz warunkiem jego przetrwania. Ba, zagnieździł się wręcz na dobre w sercu naszych komórek - poczynając od gamet, w których architektura naszego kodu genetycznego jest wypadkową wielostopniowej loterii sprawiającej, że ta sama kombinacja genów pojawić się może teoretycznie raz na 70 miliardów, a skończywszy na neuronach, wytwarzających wciąż miliardy połączeń w naszych mózgach w sposób całkowicie aleatoryczny, by dopiero post factum, drogą naturalnego doboru, odrzucić to, co nieprzydatne. „Przypadek tworzy zmiany, selekcja naturalna je odcedza” – reasumuje profesor Pierre-Henri Gouyon.
Schodząc na coraz niższe poziomy, dzięki coraz bardziej wyostrzonym narzędziom badawczym, nauka odkrywa, że loteria jest podstawową regułą gry już na poziomie molekularnym – i to w znacznie większym stopniu, niż sądzono. Zmienność jest nie tylko produktem mutacji DNA, które są szalenie rzadkie (gdyż kod cyfrowy kopiowany może być ad infinitum i błędy występują bardzo sporadycznie). Okazuje się oto, że sposób, w jaki geny kodują białka, czyli stymulują ich produkcję, jest w dużym stopniu probabilistyczny, powiada biolog Jean-Jacques Kupiec. A w limfocytach, czyli komórkach wyspecjalizowanych w obronie organizmu przed agresją, współczynnik dowolnej mutacji enzymów, czyli budowniczych broniących nas przeciwciałek, jest milion razy większy, niż stopień zmienności genów, zadomowionych w tychże komórkach.
Użyteczność tej radosnej, najzupełniej przypadkowej twórczości łatwo ocenić. W naturze buszuje tylu „agresorów”, typu mikroby, że system spójny i zamknięty, nawet tak skomplikowany, jak nasz kod genetyczny, byłby wobec nich najzupełniej bezsilny. Aleatoryczna produkcja milionów potencjalnych „ochroniarzy”, choćby większość do niczego nie służyła, okazuje się oto jedynym sposobem, by zażegnać większość niebezpieczeństw. Zawsze znajdzie się dzielny rycerz, który obroni nas przed inwazją. Przypadek generujący wybujałą różnorodność jest naszym najlepszym ubezpieczeniem na życie. Homogeniczność to omalże gwarancja śmierci, gdyż to, co – w ramach jednego gatunku – zabija jednostkę, mogłoby wówczas zabić wszystkie.
Dla znacznej części homo sapiens, zwłaszcza tych, którzy „sapią” mniej niż średnia, te aleatoryczne prawdy są omalże niemożliwe do przyjęcia. W ocenie znakomitego etologa i psychiatry, Borysa Cyrulnika, dla z grubsza jednej trzeciej ludzi (sądząc po wielu ankietach), takie pojęcia, jak przypadek, loteria i nawet wolność (by ująć to w kategoriach filozoficzno-kulturowych) są zdecydowanie wstrętne albo straszne. Z reguły są to jednostki, którym – zdaniem Cyrulnika – zabrakło w dzieciństwie swoistej „bazy bezpieczeństwa” (z winy rodziców i okoliczności) i które starają się wszystko kontrolować, by odczarować domniemane fatum i przegnać egzystencjalny lęk. Zdaje się tym nieszczęśnikom, że jeno zabobony – astrologia, chiromancja lub religia – uchronią ich od stawienia czoła wyzwaniu wolności, czyli – by użyć morskiej metafory – żeglowaniu po aleatorycznym oceanie, jakim jest życie.
Gdyby byli zdolni ocenić szczęście, jakie im się przytrafilło – gdyż tylko jeden na miliardy miliardów potencjalnych homo sapiens wylosował los, dający mu szansę zaistnieć i przeżyć (zważywszy na kosmiczną liczbę możliwych kombinacji genów) – być może nadaliby swej egzystencji większy „ciężar gatunkowy” i z uświadomienia sobie „szczęścia, zrodzonego z przypadku” wyciągnęliby więcej dobrych dla siebie i dla innych wniosków.
Richard Dawkins powiada, że każdy z nas wylosował los na loterii, na której tylko jeden na tryliony wygrywa. Reszta jest cmentarzyskiem, czy raczej potencjalnością: tylko jednemu na nieskończone miliardy potencjalnych istnień - stokrotek, żab lub homo sapiens - dane jest zaistnieć. A zatem cieszmy się wolnością i błogosławmy przypadkowi, starając się równocześnie – to już kultura i nauka, czyli mniej lub bardziej „świadome” działanie – w miarę rozsądnie nimi sterować.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU