Stefan Rieger
Tekst z 17/08/2007 Ostatnia aktualizacja 17/08/2007 17:37 TU
Kartezjusz całkowicie się mylił. Dzisiaj wiemy, że zwierzę bynajmniej nie jest „maszyną”. Już Darwin był przeświadczony o tym, że między zwierzętami a ludźmi istnieje ciągłość, nie tylko w sensie fizjologicznym, lecz również emocjonalnym, a nawet i moralnym. Potwierdzają to badania z ostatnich dwudziestu lat, wskazujące zgoła na istnienie u wielu zwierząt rozmaitych form świadomości. Kiedy w pełni to do nas dotrze, zrobi nam się głupio, gdyż pojmiemy, że nasz „szowinizm gatunkowy”, jak mówi bioetyk Peter Singer, niewiele się różni od rasizmu. I przyjdzie wyciągnąć z tego daleko idące konsekwencje.
Zwykliśmy śmiać się w duchu z naszej instynktownej skłonności do przypisywania ludzkich zachowań i cech naszym czworonożnym przyjaciołom. Instynkt jednak nas nie myli, nawet jeśli antropomorfizacja, jeszcze jeden przejaw arogancji gatunkowej, nie jest pewnie najlepszym podejściem. Z braku wspólnego języka, nie możemy wciąż wiedzieć naprawdę „o czym myślą zwierzęta” (by zacytować tytuł z okładki dodatku do Le Monde, który dokonuje wyczerpującego przeglądu badań nad świadomością naszych krewnych), lecz nieustannie przybywa dowodów na tezę Darwina, że między nami a nimi nie występuje różnica natury, lecz co najwyżej stopnia, zresztą nie zawsze na naszą korzyść.
Dowodów dostarczają, jak się okazuje, nie tylko małpy człekokształtne (nawet jeśli szympans, zdolny doraźnie zapamiętać około setki liczb, nie zostawia żadnej szansy homo sapiens, który z trudem zapamiętuje trzy do czterech): równie kłopotliwe dla nas wnioski płyną z obserwacji psów, kotów, delfinów, bobrów, a nawet ptaków z rodziny krukowatych.
Bóbr jest wyrafinowanym architektem, zdolnym planować swe konstrukcje z uwzględnieniem wszelkich hipotetycznych zagrożeń i korzyści, potrafiącym regulować rzeki i zatykać kanalizacje, aby podnieść poziom wody w swych akwenach, nieustannie eksperymentującym i wyciągającym wnioski z doświadczeń, drogą prób i błędów. .
Kruki, wrony czy sroki wynalazły niezliczone, skomplikowane narzędzia i fortele zapewne na miliony lat przed człowiekiem: z gałązek czy liści fabrykują szpile, wiertła lub haczyki, pozwalające im wydobyć ze szpar lub ze ściółki interesujące je robaki, dając przy tym dowody niezwykłej inwencji i pragmatyzmu, bez śladu tępego „automatyzmu”, gdyż stosowane techniki wciąż ewoluują i zmieniają się w zależności od środowiska.
Na przekór bajce La Fontaine’a, kruk nie jest ani trochę głupszy od lisa. Być może jest nawet bardziej chytry, gdyż stwierdzono, że potrafi „kłamać” czyli tworzyć mistyfikacje dla zmylenia przeciwnika, ostentacyjnie chowając łup w miejscu, gdzie naprawdę go nie ma. Jakże nazwać tak subtelne strategie, jeśli nie „świadomością”, gdyż nie jest to ani uwarunkowanie genetyczne, ani zachowania wyuczone, lecz „gra z wolnej stopy”, polegająca na nieustającej adaptacji i wymyślaniu ad hoc najbardziej adekwatnych rozwiązań.
Czy zresztą samo pojęcie gry mocno nas nie destabilizuje, gdy obserwujemy koty, psy, kruki, papugi, delfiny czy małpy oddające się wielopostaciowym rozrywkom, symulujące agresję lub udające, że uciekają, zapraszające nas do zabawy? Etolog Dominique Lestel, autor książki o „Zwierzęcym pochodzeniu kultury”, jest przekonany, że mamy tu do czynienia ze swoistym „meta-pojmowaniem”, czyli samo-świadomością, zdolnością do oceniania i korygowania na bieżąco instynktownych z pozoru zachowań.
Bariera komunikacyjna utrudnia nam dotarcie do tego, co jest domniemaną „subiektywnością” zwierzęcia. Ale czy do subiektywności dowolnego z naszych bliźnich, włącznie z najbliższymi, łatwiej nam dotrzeć? Staje się coraz bardzie jasne, że przynajmniej część wyższych ssaków (a może i ptaków) dysponuje tym, co amerykański neurolog Antonio R. Damasio nazywa świadomością rozszerzoną, czyli zdolnością do postrzegania siebie jako podmiotu myślącego i działającego.
Na razie tylko człekokształtne małpy, wychowane w ludzkim środowisku, mogą być postrzegane jako „osoby”, mające „świadomość siebie”, zdolne przyswoić pojęcie czasu, przeszłości i przyszłości, odczuwające radość, żal i wręcz swoistą melancholię. O zdolności do cierpienia nie wspominam – to podstawowe kryterium moralne, które wkrótce narzuci nam zapewne radykalną zmianę nie tylko praktyk, ale i ustawodawstwa.
Z każdym dniem odkrywamy nowe dowody na to, że nasz imperializm gatunkowy jest religijno-ideologiczną konstrukcją, równie kruchą jak kreacjonistyczne, biblijne pewniki, ośmieszone przez „mędrca szkiełko i oko”. Gdy przyjmiemy do wiadomości, powiada Borys Cyrulnik, że zwierzęta są zdolne „myśleć bez słów”, zrobi nam się strasznie głupio.
Przyjdzie nam szukać rozgrzeszenia z wielowiekowej tradycji, która z boskiego rzekomo namaszczenia kazała nam postrzegać zwierzęta jako maszyny, narzędzia, zasoby naturalne do naszej wyłącznie dyspozycji, którymi – par definitioniem – dysponować można ad libitum, wedle naszego widzimisię, byle mieć szynkę, schab i golonkę, bez względu na cierpienie, czyli główny składnik spożywanego przez nas dania.
I zgodnie z którą to tradycją (gdzie, obok Kartezjusza, pierwsze skrzypce grają Ojcowie Kościoła, włącznie z łagodnym rzekomo jak baranek Tomaszem z Akwinu) ludzkość upiera się nadal przy czysto instrumentalnym traktowaniu natury, z której wkrótce nie zostanie nic, czyli zostaniemy sierotami bez przeszłości ni przyszłości.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU