Stefan Rieger
Tekst z 21/09/2007 Ostatnia aktualizacja 21/09/2007 15:45 TU
André Malraux całkowicie się pomylił, gdy przepowiadał, że „wiek XXI będzie religijny, albo go nie będzie”. Sądząc po budujących początkach tego stulecia – nagłej eksplozji fanatyzmów religijnych - jego tezę, po pierwsze, należało by odwrócić. Ale nie brak też powodów do optymizmu. Być może ów niespodziewany nawrót religijności prymitywnej i często agresywnej to jedynie przejściowy wyprysk gorączki, lękowy skurcz w obliczu świata, który zerwał cumy i zdaje się pędzić w nieznane, od kiedy upadł komunizm, a globalizacja i techno-rewolucja zniosły wszelkie granice i podważyły wszelkie tradycyjne pewniki? Widać już bowiem objawy ciężkiego kaca i coraz silniejszą wolę przetrzeźwienia, przynajmniej na demokratycznym Zachodzie. Nade wszystko zaś w tych krajach, jak Polska, Irlandia czy Stany Zjednoczone, gdzie presja religijna była dotąd najsilniejsza.
To absolutna nowość: ateiści podnoszą głowę i wychodzą z ukrycia, a mnożące się jak grzyby po deszczu, wolnomyślicielskie manifesty stają się księgarskimi przebojami. Francja pod tym względem nie jest miarodajna, nawet jeśli „Traktat z ateologii” Michela Onfray też okazał się tu bestsellerem: Francuzi zdają się unikać tematyki religijnej, tyleż z ignorancji, co ze strachu, gdyż boją się islamu w doszczętnie poza tym ześwieczczonym społeczeństwie. A może też mają „trupa w szafie”, zważywszy na gwałtowność niegdysiejszych wojen z Kościołem. W każdym razie ci, którzy w świecie anglosaskim (i nie tylko) rozpętali nową „krucjatę” pod sztandarami Rozumu – jak Richard Dawkins, Sam Harris, Daniel Dennett czy Christopher Hitchens – są tu zupełnie nieznani.
Dostrzec bezmiar urojeń
Detonatorem była zapewne książka Dawkinsa „Bóg urojony”, która od równo roku, co nie ma bodaj precedensu, nie zeszła z listy bestsellerów The New York Times’a. Ale jeszcze wcześniej przetarł szlak Sam Harris, którego „Koniec wiary”, odrzucany początkowo przez wszystkich wydawców, sprzedał się w 300 tysiącach egzemplarzy, a nawiązujący doń „List do chrześcijańskiego narodu” święci podobne triumfy. Dzisiaj zaś Dawkinsa przelicytowuje Christopher Hitchens, amerykański reporter o profilu Kapuścińskiego, którego jeszcze bardziej bezlitosny akt oskarżenia, zatytułowany „Bóg nie jest wielki, czyli jak religia zatruwa wszystko” trafił na pierwsze miejsce nowojorskiej listy bestsellerów.
Zostawić dzieci w spokoju
To ostatnie – narzucanie bezbronnym dzieciom światopoglądu, miast dostarczenia im narzędzi, które by im pozwoliły, gdy dorosną, dokonać wolnego wyboru – jest zresztą jedną z głównych motywacji Richarda Dawkinsa, którego książka staje się bestsellerem również w Polsce. Nie jest to może literackie czy filozoficzne arcydzieło, ale trudno stawiać takie wymagania książce o charakterze interwencyjno-pedagogicznym, będącej manifestem wiary w Rozum i (wbrew pozorom) w Serce, czyli moralność głęboko zakorzenioną w socjo-biologii, i to na miliony lat przed tym, zanim Bóg Starego Testamentu, postać wręcz odpychająca, skodyfikował to na użytek swego wybranego ludu w Dekalogu, w którym połowa przykazań nie ma nic wspólnego z moralnością, gdyż zaleca bałwochwalstwo, nietolerancję i (w podtekście, jak Koran) wyrzynanie niewiernych lub etnicznie czy politycznie niepoprawnych.
Rozbudzić świadomość
Książkę Dawkinsa uważam niemniej za jedno z najważniejszych dzieł, jakie wpadły mi kiedykolwiek w ręce. Cokolwiek niechlujny przekład podsycić może, w oczach nieżyczliwych, wrażenie powierzchowności i dyletantyzmu, nawet jeśli rozdziały zakorzenione w nauce i wiedzy – w odróżnieniu od doraźnych polemik o profilu publicystycznym – przypominają dobitnie, z kim mamy do czynienia: z jednym z najbardziej twórczych naukowców naszej ery, zoologiem i teoretykiem ewolucji, obdarzonym nadzwyczajnym talentem pedagogicznym. Tym, którzy szydzą z „Boga urojonego” mogę jedynie polecić przeczytanie najprzód książek naukowych Dawkinsa (jak „Ślepy zegarmistrz”, „Rzeka genów” czy „Fenotyp rozszerzony”): pojmą być może wówczas, dlaczego odważnie wybrał rolę „misjonarza racjonalizmu”, którego zadaniem jest (jak mówi) „budzenie świadomości”.
Wyjść z podziemia
Dawkins zainicjował kampanię pod hasłem Come out, mającą zachęcić niewierzących do wyjścia z podziemia i publicznej afirmacji swych racjonalnych przekonań.(http://richarddawkins.net/
Zapewne już mu się to udało, skoro w prasie za oceanem pojawiły się artykuły o „ateistycznej Ameryce, która podnosi głowę”, a New York Times pisze, że ateizm – jak niegdyś homoseksualizm – wychodzi z wstydliwego ghetta i staje się ostatnim krzykiem mody, znakiem oświecenia, zgoła kwestią honoru. Jest znamienne, że w niedawnym sondażu Gallupa, blisko połowa Amerykanów wyraziła gotowość do wybrania bezbożnego prezydenta, chociaż dotąd ateista notowany był tam na szarym końcu listy preferencji, omalże za islamskim terrorystą.
Mody z Ameryki lubią promieniować, toteż niewykluczone, że i w innych częściach świata niewierzący poczną wkrótce wychodzić masowo na powierzchnię i domagać się niemniejszego szacunku, niż wierzący. Warto zresztą odnotować, że w Polsce nie czekano na zielone światło ze strony Dawkinsa i jeszcze przed jego kampanią Come out – z inicjatywy Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów (PSR) – powstała lista ateistów i agnostyków, (http://lista.racjonalista.pl/ ) na którą w ciągu paru tygodni wpisało się ponad 8 tysięcy osób, w tym niemało znanych postaci. Nawet zatem w polskim skansenie coś w końcu drgnęło.
Przyjść po rozum do głowy
Słyszę już gniewne pytanie: czy warto promować ateizm? Szermujących koronnym argumentem, zgodnie z którym „gdy nie ma Boga, to wszystko wolno”, czyli ludzka wspólnota przemienia się w stado dzikusów bez czci i wiary, odsyłam do pracy amerykańskiego socjologa Phila Zuckermana, z którego wieloletnich badań, streszczonych w dziesiątkach wymownych statystyk, wynika coś dokładnie przeciwnego. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4224). Liczba 50 krajów o największym odsetku niewierzących pokrywa się niemal dokładnie z liczbą 50 krajów najwyżej rozwiniętych, wedle oenzetowskich kryteriów rozwoju społecznego. Jak podsumowuje wyniki Zuckerman, „wysoki poziom organicznego ateizmu (to jest nie narzuconego przez państwo) jest silnie skorelowany z wysokim poziomem zdrowia społecznego, niskim poziomem zabójstw, niskimi wskaźnikami ubóstwa, śmiertelności niemowląt i analfabetyzmu, a z drugiej strony z wysokim poziomem edukacji, dochodów per capita i równości płci oraz z wysokim poziomem indywidualnego i społecznego bezpieczeństwa”. I odwrotnie: w krajach, gdzie niewierzących jest najmniej, wskaźniki rozwoju są najniższe.
Oczywiście trudno rozstrzygnąć, czy to religijność jest hamulcem rozwoju, czy odwrotnie – wysoki rozwój społeczny powoduje kurczenie się wpływów religii. Zapewne jedno i drugie, rzecz jest w każdym razie godna przemyślenia.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU