Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Mullova i kwartet Artemis

Trzecia droga i kwadratura koła

Stefan Rieger

Tekst z 06/10/2007 Ostatnia aktualizacja 06/10/2007 17:55 TU

Narzekamy, i słusznie, na komercyjną rutynę i uwiąd fantazji. Powyżej uszu mamy wykonań technicznie doskonałych i bezbarwnych w swej bezosobowej perfekcji. Dlatego też wszystko, co odstaje od normy, każe nam nadstawić ucha. Weźmy zatem dziś pod lupę dwa zjawiska wyjątkowe: paradoksalny geniusz kwartetu Artemis i samotną pielgrzymkę Viktorii Mullovej szlakiem Trzeciej Drogi.

Rewolucja barokowa uczyniła wśród muzyków głęboki rozłam. Jedni wybrali drogę historycznego „autentyzmu”, poświęcając się bez reszty odkrywaniu i oswajaniu instrumentów z zamierzchłych epok, w czym wielu – po latach mozolnego szlifowania rzemiosła – osiągnęło dziś nadzwyczajną maestrię. Inni trzymają się szlaku wytyczonego przez tradycyjne konserwatoria: dużą część z nich „barokowcy” skutecznie zniechęcili do zapuszczania się w zbyt odległą przeszłość, niektórzy wszak nie dali się zastraszyć i nadal grają Bacha czy Rameau na fortepianie, lub Vivaldiego na nowoczesnych skrzypcach. Aczkolwiek nikt by się już nie odważył wykonać Pasji lub Mszy h-moll z Berlińską Orkiestrą Filharmoniczną i chórami Armii Czerwonej.

Onyx

Onyx

Świat muzyczny rozpadł się w każdym razie na dwa obozy i choć zdarzają się próby współpracy lub „mieszania gatunków”, nie ma prawie że solistów, którzy przerzucaliby się na dobre z jednej kategorii do drugiej. To po prostu całkiem inna szkoła jazdy i ktoś klasycznie przyuczony, wedle akademickich standardów, musi nieomal wszystkiego uczyć się od nowa, gdy zamarzy mu się gra na barokowym instrumencie.

Oczywiście klawiszowcy mają nieco łatwiejsze zadanie, natomiast wśród smyczkowców nie znam praktycznie przypadku, by taki transfer się powiódł (nawet jeśli próbował tego przez chwilę Maksym Wengerow, z wielce wątpliwymi skutkami).

Mullova czyli trzecia droga

Nie znałem do czasu, gdy Viktoria Mullova – dorodna wychowanica moskiewskiego Konserwatorium, bastionu tradycji - schowała swego Stradivariusa do szafy, znalazła sobie pięknego Guadagniniego, założyła do niego jelitowe struny, przestroiła go na dawny diapazon 415, pożyczyła zakrzywionego smyka i z pomocą wesołych Włochów z Il Giardino Armonico zaatakowała koncerty Vivaldiego. Słowem: skoczyła w przepaść i okazało się oto nagle, iż umie latać jak jaskółka.

Trochę wyprzedzam fakty. Zanim Mullova poczęła latać jak jaskółka, musiała sporo się namachać skrzydełkami. Aż dziw jednak, że jej się chciało, gdyż mogła sobie wieść bajeczną karierę szlakiem rutyny, bez wielkiego wysiłku. W 1980 roku wygrała w Helsinkach Konkurs Sibeliusa, w dwa lata później zdobyła Złoty Medal na moskiewskim Konkursie im. Czajkowskiego i zewsząd posypały się kontrakty. Nagrywała niezliczone płyty dla Philipsa, między innymi dwie znakomite z Piotrem Anderszewskim (Debussy, Janaček i Prokofiew oraz trzy cudowne sonaty Brahmsa), koncertowała z kim chciała i gdzie chciała.

Philips

Philips

Potem troszkę to jej się znudziło. W połowie lat 90. założyła Mullova Chamber Ensemble (z którym nagrała m.in. koncerty skrzypcowe Bacha), by w parę lat później – z Orkiestrą Wieku Oświecenia Fransa Bruggena – przymierzyć się po raz pierwszy do jelitowych strun. Jej absolutny słuch cierpiał początkowo, jak wspomina, najsroższe tortury, ale po długim piłowaniu wzdłuż i wszerz zaznał w końcu ukojenia. Było to wręcz, jak mówi, upajającym wyzwoleniem: raz na zawsze skończyć z rutyną, z wbitymi młotem do głowy klasycznymi regułami, z repetytywnością i jałowością tradycyjnego życia koncertowego, i poświęcić się temu, co czyni nas wiecznie młodymi: nieustannemu uczeniu się czegoś nowego – nowego repertuaru, nowej artykulacji, nowych środków ekspresji...

Viktoria Mullova wyprowadziła się od Philipsa (który nie okazał zrozumienia dla jej strategii) i poczęła sama produkować swoje płyty, korzystając z życzliwości firmy Onyx. Wbrew pozorom (i to jest właśnie bezprecedensowe), nie przeszła jednak całkiem na „drugą stronę”: smyk jest co prawda barokowy lub klasyczny (na zmianę), lecz jej Guadagnini – choć uzbrojony w jelitowe struny – jest mimo wszystko wytworem XIX-wiecznej szkoły lutniczej, ze wzmocnioną konstrukcją i powiększonym pudłem rezonansowym. Kombinuje tym samym wszystko to, co dobre w obu epokach: nowoczesną precyzję, czystość intonacji i potęgę dźwięku ze starodawną barwnością brzmienia i znacznie większą giętkością artykulacji, niż na współczesnych, metalowych strunach.

Onyx

Onyx

Pismo „Diapason” trafia w sedno: Mullova przeciera samotnie Trzecią Drogę i nic lepiej tego nie ilustruje, jak jej najnowsze nagranie tylekroć sponiewieranych i skandalicznie niedocenianych Sonat na klawesyn i skrzypce Bacha, w których, co więcej – z wyśmienitym Włochem Ottavio Dantone - umiała bodaj po raz pierwszy (po Celine Frisch z Pablo Valettim, lecz Valetti nie jest Mullovą) pokazać naprawdę, czym są te arcydzieła: sonatami triowymi, w których instrument klawiszowy ma dwie trzecie udziału, więc nie wolno go zagłuszać.

Zachwycająca płyta, pełna „najpiękniejszych melodii świata”, jak choćby Adagio ma non tanto z Sonaty E-dur. Viktoria Mullova zarejestrowała też przy okazji solowe Partity, a tego lata nagrywała na dwa smyki z Księciem barokowych skrzypiec, Giuliano Carmignolą, więc czeka nas zapewne fascynująca krzyżówka genetyczna, Czwarta Droga albo jeszcze Bóg wie co.

Artemis czyli kwadratura koła

Równie fascynującym – choć jeszcze bardziej paradoksalnym od idei Trzeciej Drogi wyzwaniem - jest idea Kwadratury Koła. Nie należy jej nadużywać, gdyż klepiąc młotem paradoksów, każde koło wyklepiemy w końcu w kwadrat, z nikłym pożytkiem dla kogokolwiek, zwłaszcza dla tych, którzy zajechać chcą daleko, ku bezkresnym horyzontom nowych wrażeń, przeżyć albo wtajemniczeń.

Virgin

Virgin

Zacznę od zdradzenia puenty: moim zdaniem (które od paru lat ochoczo podzielam), kwartety i jest kwartet Artemis. Nie ma większej sztuki, jak muzykowanie w kwartecie. To doszlifowywanie przez dziesięciolecia czterech ego, zanim przemówią jednym, poczwórnym głosem – toteż nie sądziłem, aby jakakolwiek czwórka żółtodziobów zdolna była zdetronizować ot tak, po kilku pociągnięciach smyka, ostatnich ze starych wyjadaczy, z niezrównanego kwartetu Albana Berga.

Artemis to czwórka trzydziestoparolatków: skrzypkowie Natalia Prischepenko i Heime Müller, altowiolista Volker Jacobsen i wiolonczelista Eskar Runge. Spotkali się w Konserwatorium w Lubece 17 lat temu. Połączył ich Walter Levin, sławny pierwszy skrzypek z kwartetu LaSalle, który wychował kilka pokoleń kwartecistów i w którym widzą swego duchowego ojca. Dotarli się zaś pod okiem wspomnianych mentorów spod szyldu Albana Berga, których guru był wcześniej tenże Walter Levin.

Nic w przyrodzie nie ginie i ta ciągłość czyni cuda. Młodzi z Lubeki poszli bowiem jeszcze dalej, niż ich mistrzowie. W swych kolejnych nagraniach – kwartety Dworzaka i Janačka, dwa kwartety Beethovena (opus 95 i 59/1)... – dokonali wspomnianej kwadratury koła, dowodząc, iż można grać absolutnie razem i zupełnie „z osobna”. To zadziwiający swą jednorodnością stop wyzywająco indywidualnych głosów, dzięki czemu wewnątrz muzyki dzieje się nieporównanie więcej, niż dotąd w niej słyszeliśmy.

Virgin

Virgin

Bez wahania też sięgnąłem po portfel i nabyłem na pniu najnowsze nagranie kwartetu Artemis, z pianistą Leifem Ove Andsnesem, tym bardziej, że – obok Kwintetu Schumanna – figuruje na tej płycie, wydanej przez Virgina, moje dzieło fetysz: Kwintet fortepianowy f-moll Brahmsa, jedno z owych rzadkich arcydzieł intuicyjnej architektury, obok IV Ballady i Poloneza-Fantazji Chopina albo Fantazji C-dur Schumanna.

W żadnym z tych fantomatycznych dzieł nikt mnie nigdy w pełni nie zadowolił (wyłączywszy może Richtera w Balladzie Chopina). W Kwintecie Brahmsa (jak i w Schumannie) od lat wydawało mi się prawie-że-ostatnim słowem piorunująco-modernistyczne nagranie kwartetu Hagenów z Paulem Guldą. Pozostaje ono nieprześcignione pod względem efektów pirotechnicznych („perkusyjne” efekty w Schumannie, finałowe „falstarty” fugowanych epizodów, aż po piorunującą szarżę kawalerii, w Kwintecie Brahmsa), ale pod względem muzykalności rodzeństwu Hagenów do przyjaciół z Artemisu mimo wszystko daleko: wszystko tu w oddycha i żyje własnym życiem, każda fraza ma własną osobowość, a co najbardziej zdumiewające – stąd też metafora „kwadratury koła” – udaje się młodzikom z Lubeki utkać z tych różnobarwnych głosów nadzwyczaj jednorodną tkaninę, wytworzyć wielogłosowy jednogłos, wybrzmiewający swą fascynującą ambiwalencją. Wszyscy absolutnie razem i każdy absolutnie z osobna.

Mógłby to być ładny temat z filozofii dla maturzystów: jak przezwyciężyć ego, zachowując ego? Dobre przesłanie na przyszłość, proszę się wytężyć i rozluźnić jednocześnie, oto Scherzo z kwintetu Brahmsa, Leif Ove Andsnes i kwartet Artemis.

CD1 Bach – III Partita BWV1006, Gigue – Mullova   Philips 475 7453
CD2 Vivaldi – Koncert h-moll RV580, Allegro – Mullova  Onyx 4001
CD3 Bach – Sonata B.1016, Adagio ma non tanto – Mullova/Dantone  Onyx 4020
CD4 Brahms – Kwintet f-moll, Scherzo– Q.Artemis, Andsnes – Virgin 39514328

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU