Agnieszka Kumor
Tekst z 05/12/2007 Ostatnia aktualizacja 05/12/2007 09:44 TU
Niegdysiejszy aktor Théâtre du Soleil i Ariane Mnouchkine, Philippe Caubère, od dwudziestu siedmiu lat improwizuje pod czujnym okiem Jean-Pierre’a Tailhade’a i Clémence Massart. Dało to w rezultacie kilka autobiograficznych spektakli i filmów wideo (dziś powielanych na DVD), prezentowanych m.in. w Awinionie i Paryżu. Dziś ten niezwykły aktor postanowił zakończyć swe gigantyczne i nie mające sobie równego we francuskim krajobrazie dzieło teatralne, dając w dwóch wieczorach Epilog swej życiowej przygody...
Po sznurku do Awinionu
Aktor uspokaja swoich widzów już na wstępie – „nie obawiajcie się, możecie równie dobrze obejrzeć tylko jeden spektakl, są one różne i niezależne od siebie, tak z punktu widzenia opowiadanej historii, jak i formy”. To prawda, ale szkoda byłoby zrezygnować z któregoś z nich. W pierwszym wieczorze zatytułowanym Sznur Philippe Caubère pokazuje swoje alter ego, Ferdynanda, który wyruszył z Marsylii, gdzie się urodził, do Aix-en-Provence, a potem do Awinionu i Paryża. Ten sam Ferdynand, z którego teatralnych debiutów śmialiśmy się do łez w poprzednich spektaklach, dziś utracił wszelką inwencję twórczą, porzucił swoich bohaterów, samotny na scenie zwraca się do leżącego w kącie sznura.
Kto zna aktorskie zabobony panujące we francuskim świecie artystycznym wie, że mówić o sznurze na scenie graniczy z świętokradztwem i może ściągnąć na aktora ciężką zemstę duchów teatru. Ale autoironia i rozpacz naszego bohatera są zrozumiałe – porzuca oto świat, w którym spędził ćwierć wieku wytężonej pracy. Czyżby to było ostateczne zakończenie spektaklu-rzeki L’Homme qui danse (Człowiek, który tańczy)? Nic z tych rzeczy! Philippe Caubère nie byłby sobą, gdyby do „epilogu” nie dodał „prawdziwego, ostatecznego, rzeczywistego zakończenia”. Tym drugim spektaklem jest Śmierć Awinionu.
Tytuł jest nieco mylący – nie chodzi o krytykę festiwalu (któremu mogłoby się swoją drogą dostać), lecz o przywołanie duchów, niczym założycielskich mitów – Jeana Vilara, Gérarda Philipa, Georges’a Wilsona i wielu innych, którzy swoją twórczą osobowością odcisnęli ślad na murach Dziedzińca Honorowego Pałacu Papieży. Nasz bohater pokaże na tamtejszej scenie swoją wersję Lorenzaccia z 1978 roku i będzie to totalna klapa! (Zresztą ku uciesze zaproszonych gości).
„Sam już na wielkiej pustej scenie”...
Philippe Caubère ma niezwykły dar bajarza, opowiadacza historii, ludowego barda, któremu potrzeba jedynie czasu i widowni. Rekwizyty są w zupełności zbędne, wyobraźnia starczy za scenografię i egzemplarz sztuki. Ten aktor może recytować książkę telefoniczną, jak niegdyś Modrzejewska, widzowie uwierzą mu na słowo! Choć końcówka pierwszej części dłuży się nieznacznie, nic nie jest w stanie zburzyć szczęścia, jakiego doznajemy, obcując z „duchami” Caubère’a. „Nie pozostaje mi teraz już nic innego, jak grać Epilog, montować filmy z poprzednich spektakli i wydawać napisane teksty” – wyznaje aktor. I myśli, że mu uwierzą na słowo!
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU