Stefan Rieger
Tekst z 17/11/2007 Ostatnia aktualizacja 17/11/2007 16:07 TU
Kompakt pomału umiera, agonię przedłużają hurtownicy... Złote sztangi za bezcen: Callas, Gould, Harmonia Mundi, Beethoven... Więcej dziś Paganinich niż Lisztów... Andor Foldes, zapomniany Węgier...
Póki co jednak klasyka, choć względnie marginalna, trzyma się najlepiej, a to dzięki prawdziwym lokomotywom handlowym, jakimi okazały się owe kuferki z kompletami, oferowane za półdarmo. Rok 2006 był pod tym względem najzupełniej wyjątkowy: dzięki kompletowi Mozarta firmy Brilliant Classics, który rozszedł się w setkach tysięcy sztuk, oraz kilku innym rocznicowym prezentom, klasyka – w odróżnieniu od pozostałych gatunków muzyki – złapała jakby drugi oddech.
Wymyślona przez sprytnych Holendrów formuła low cost – śmiesznie tanie płyty, często mniej niż euro za sztukę, lecz w obłąkanych ilościach – okazała się przebojem komercyjnym. Z punktu widzenia konsumenta, nastąpiło tu odwrócenie tradycyjnej logiki. Drzewiej, gdy płyty były drogie, obowiązywała zasada: „najprzód wybierasz, potem kupujesz”. Dzisiaj najpierw kupujesz, a potem sobie przebierasz. Zgodnie zresztą z duchem czasu: młodzież w końcu ładuje z sieci wszystko, jak leci, a potem dopiero wybiera z masy rodzynki.
W kuferkach Brillianta, pioniera tej formuły, początkowo przebierać trzeba było ostro. Komplety dzieł Mozarta i Bacha (choć darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby) skażone były mocno bylejakością i miernotą. Następny komplet, z całym Chopinem, był schizofreniczny, obok bowiem niezłych nagrań współczesnych, przeplecionych z dość żałosnymi dokonaniami nikomu nieznanych stachanowców, dostarczał na kilkunastu płytach dodatkowych, archiwalnych rozkoszy, wskrzeszając mistrzów dawnej ery.
Beethoven szczerozłotyWbrew zasadzie, że „gorsze wypiera lepsze”, Brilliant Classics z każdym kuferkiem się poprawia. To już nie pustaki, lecz zgoła sztangi złota, zasługujące na Złote Diapazony nawet tak wybrednego, paryskiego miesięcznika, jakim jest Diapason. Ociera się o najwyższe wyróżnienie kolekcja Russian Legends, 100 kompaktów za mniej niż 100 euro, z perełkami z rosyjskich archiwów: Ojstrachy i Rostropowicze przemieszane z tym i owym, na dobre i na złe.
Ale prawie-że szczerozłoty jest dopiero komplet Beethovena, też 100 za 100 euro, gdzie niemal wszystko jest najwyższej próby. Jak w Chopinie, ewentualne słabości kompensuje suplement archiwalny – 15 CD z nagraniami Schnabla, Buscha, Nata, Serkina, Casalsa czy Cortot, solo, w duetach lub triach, albo Furtwaenglera w Fidelio, pocieszającego nas z nawiązką po marnym wokalnie nagraniu pod dyrekcją Dohnanyi’ego.
Na ogół wszakże nie ma po czym pocieszać. W głównym korpusie tej edycji niemal wszystko jest godne polecenia: symfonie pod batutą Kurta Mazura, Skrowaczewski w uwerturach, Szeryng w Koncercie skrzypcowym, duet Grumiaux/Haskil w sonatach skrzypcowych i Heinrich Schiff w wiolonczelowych, Brendel w wariacjach i tak dalej. Od Tria Borodina wolałbym może Beaux Arts lub trio Barenboim-Zuckermann-DuPré, od kwartetu Guarneri kwartet Albana Berga, Italiano czy LaSalle, ale do sonat fortepianowych (choć po tysiąckroć obsłużone) trudno znaleźć lepszego kapłana-świra, niż Friedrich Gulda.
Callas i Gould
Brilliantowi inni pozazdrościli. Firmy równie poważne co poważnie zagrożone stawiają odtąd na low cost z najwyższym znakiem jakości. Co najmniej trzy kuferki, obok kompletu Beethovena, wkroczyły na rynek ze stempelkiem Złoty Diapazon. O dwóch rocznicowych już tu wspominałem: pierwszy to studyjne dziedzictwo Marii Callas, czyli 70 kompaktów za niespełna 100 euro, pod szyldem Emi, a drugi to prawie cały Glenn Gould, na 80 płytach wznowionych przez Sony w 25 rocznicę śmierci wielkiego Kanadyjczyka.Mówię „prawie”, gdyż komercyjny moloch, w którego łapy wpadła przed laty spuścizna po Gouldzie, zadbał o nią wyłącznie pod kątem największego przełożenia (enta reedycja Goldbergowskich, powielanie w nieskończoność znanych hitów), nie oferując od lat nic nowego i nie uwzględniając w swej rocznicowej „cegle” nagrań poza-studyjnych – na żywo, w telewizji, czy w kanadyjskim radiu.
A zatem uwaga, na przekór Sony, gouldowski rarytas z 1952 roku, wydany przez CBC: początkowe Allegretto z Sonaty opus 101 Beethovena, o którym mówił, że to „najpiękniejsza część sonatowa”. Paradoksalnie, choć nagrał niemal wszystko Beethovena, do tej sonaty nigdy już nie wrócił. Może dlatego, że jako młodzik powiedział w niej ostatnie słowo? Nikt tak jak on, w każdym razie, nie umiał oddać tajemniczej , efemerycznej natury owego Allegretto: to jakby półsenne marzenie, tkliwe wspomnienie czarownej chwili, wyłaniające się z mgły, na powrót w niej ginące - jak o szarej godzinie, gdy w sidła jawy łapiemy strzępki snów i wszystko, nim pryśnie czar, wydaje nam się możliwe.
Harmonia świata
Wróćmy do naszych cegieł i pustaków... Nawet francuska Harmonia Mundi, choć wieszała psy na „hurtownikach, hańbiących profesję”, poddała się tryndowi, wydając na 30 kompaktach za 50 euro, z okazji swego 50-lecia, najlepsze ze swych elitarnych dokonań: pierwszą z Pasji Mateuszowych Herreweghe’a, Atysa Lully’ego w historycznej wersji Les Arts Florissants, oratorium Croesus Keisera pod ożywczą batutą Jacobsa, niezliczone perły pod palcami Staiera, Queyrasa czy Christophe’a Coin, głosy Andreasa Scholla czy Bernardy Fink, z młodszych kwartet Jerozolimski, Alexandre Tharaud, Isabelle Faust czy Paul Lewis – wszystko niemal szczerozłote lub chociaż platynowe, a najprzód niezastąpiony, poprzedzający i wyprzedzający wszystkich Arthur Deller w Purcellowskim Królu Arturze.
Smyki górą
Mam genetyczną zapewne słabość do fortepianu i pianistów, ale w dzisiejszych czasach jakoś nie dowieźli. Od lat już czekam na kogoś, kto mnie obudzi ze snu o niegdysiejszej wielkości. Był czas, gdy idolem dla mas był pianista, emblematyczny solista-wirtuoz, spadkobierca Lisztowskiej legendy. Panienki mdlały, scena tonęła w kwiatach.
Za wirtuozerią nie przepadam, wolę muzykalność. Ale nawet i w tej dziedzinie pianistów wypierają dziś smyczkowcy. Wielkiej osobowości, wśród tych pierwszych, szukać trzeba ze świeczką (a i ona zgaśnie, zanim znajdziesz), podczas gdy ci drudzy galwanizują tłumy i zbierają wszystkie nagrody: przez dwa-trzy miesiące więcej niż pół tuzina Złotych Diapazonów dla skrzypków, a zwłaszcza pięknych skrzypaczek: Hillary Hahn, Julia Fischer, Isabelle Faust w Koncercie Beethovena, gwiazdy Baroku, jak Monica Huggett w Biberze, Rachel Podger w sonatach Mozarta, czy amazonka z pogranicza, wspaniała Victoria Mullova, w Vivaldim i Bachu. By już nie wspomnieć o Vadimie Riepinie czy ukraińskim „młodym Ojstrachu”, Walerym Sokołowie. Przyjdzie do tego wrócić, gdyż rządzą dzisiaj smyki (w każdym tego słowa znaczeniu...).
Z fortepianem zaś dużo gorzej: wszyscy mają technikę Horowitza, z osobowością Kaczora Donalda, albo Kowalskiego, do wyboru. (Przepraszam za mimowolną aluzję do Donaldów albo do Kaczorów, zupełnie nie a propos, gdyż polityk polski z techniką Horowitza, mówiąc metaforycznie, jeszcze się nie narodził). Słowem (by wrócić do tematu): aby naprawdę do ciebie ktoś przemówił, musisz zapuścić ucho w przeszłość. Szczęśliwie wszystko jest na wyciągnięcie dłoni. Nawet Andor Foldes, o którym nikt prawie dotąd nie słyszał.
Czarodziej klawiatury
Wielka to szkoda, że o Węgrze nikt prawie nie słyszał, gdyż na moje ucho ma wszystko, by w każdym repertuarze powiedzieć coś ważnego, jeśli nie ostatnie słowo.
Przeżył, słabo zauważony, niemal cały wiek XX – 1913-1992. Pocałunek natchnienia dostał od swego profesora Emila von Sauera, w sztafecie ducha sięgającej, via Liszt, po Beethovena. Jak wielu naduzdolnionych Węgrów, imał się wszystkiego: kariery solowej, muzyki kameralnej, dyrygentury, pedagogiki czy kompozycji. Zaprzyjaźnił się z Bartokiem, stając się jednym z najlepszym wykonawców jego muzyki, podobnie jak utworów Kodaly’a. Po wojnie przeniósł się do Ameryki i z równym powodzeniem subtelnie rzeźbił w dźwięku i czasie, z madziarskim wyczuciem rytmu, dzieła kompozytorów ze swej nowej ojczyzny: importowanego Strawińskiego, Coplanda czy Barbera.
Wszystko to znajdziemy na dwóch kompaktach, wydanych przez Deutsche Grammophon. Nic dodać, nic ująć: prostota, autorytet, klasa – żadnego sentymentalizmu, ale za to wyrazista charakteryzacja, znamię silnej osobowości, która wie, czego chce i jak tam dojść.
CD1 Chopin – Mazurek cis-moll op.63/3 - I.Friedman 2’09 PL262 CD2 Beethoven – Sonata op.2/2, Scherzo - F.Gulda 2’35 Brilliant 92773/1
CD3 Beethoven – Sonata op.101, Allegretto – G.Gould 3’35 PSCD 2013
CD4 Purcell – King Arthur, Fairest Isle – A.Deller 2’37 Arcade 302432
CD5 Barber – Excursions, Allegro molto – A.Foldes 2’08 DG 4776511
CD5 Albeniz – Tango D op.165/2 - A.Foldes 2'43 DG 4776511
17/11/2007
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU