Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Post-scriptum

Storytelling czyli sztuka polityki

Stefan Rieger

Tekst z 30/11/2007 Ostatnia aktualizacja 30/11/2007 16:03 TU

La Découverte

La Découverte


Polityka polega głównie na opowiadaniu bajeczek. To w końcu nic nowego. Tak było pewnie od początku dziejów: aby narzucić swą władzę, scementować wspólnotę, poprowadzić ją na wojnę lub gdziekolwiek – trzeba było zmajstrować mit, ułożyć scenariusz, czarować narracją... Tyle że dzisiaj, z pomocą mass mediów i spin doctorów, przybrało to formy przemysłowe.

Genealogię nowej formy propagandy opisuje Christian Salmon, jeden z założycieli Międzynarodowego Parlamentu Pisarzy, w książce zatytułowanej „Storytelling czyli Machina do opowiadania historyjek i formatowania umysłów”. Mógłby zapewne sięgnąć dalej, ale nie będziemy mieć mu za złe, że zgodnie z antyamerykańskim tropizmem szuka źródeł tego dryfu w Ameryce lat 90., z czasów taty Busha i Clintona.

Biały Dom najął wówczas armię ekspertów od komunikacji, których codziennym zadaniem było „przędzenie narracji”, sprzedawanie prasie line of the day (czyli „dziennego wątku”) i przepychanie w eter garści bonmotów (zwanych sound bites), waloryzujących politykę Gospodarza i jego ekipy. „Musimy sami wyznaczać terminarz i priorytety, jeśli damy wolną rękę prasie, jesteśmy zgubieni” – ostrzegał w roku 1992 niejaki Dick Cheney, przyszły wiceprezydent.

Strategia subtelnej dywersji weszła w krew: trzeba odwrócić uwagę opinii publicznej od nurtujących ją problemów, opowiadając jej budującą lub mrożącą krew w żyłach bajkę, pełną dobrych szeryfów i paskudnych szwarccharakterów, jak należy. „Możemy wybrać prezydentem dowolnego aktora z Hollywoodu, byle umiał coś ludziom opowiedzieć” – podsumował sprawę jeden z doradców Billa Clintona.

Humaniści do specjalnych poruczeń

Trudno też się dziwić, że nagłej rewaloryzacji ulegli absolwenci wzgardzanych dotąd fakultetów literackich i humanistycznych, od zawodowych pisarczyków po, za przeproszeniem, psychologów, których biznes i polityka wypieszczają odtąd na potęgę, ceniąc sobie ich usługi w wytwarzaniu na bieżąco fikcji, zdolnej zaczarować świat i omamić umysły. Propaganda i reklama idą od tej pory ręka w rękę, stosując te same chwyty; wiedząc, jak klienta wziąć pod włos, wycisnąć mu łezkę, stłumić krytycyzm, wzruszyć ckliwą lub tragiczną historyjką.

Pierwsze zrozumiały to tzw marki: nie sprzedają odtąd dżinsów, trampek czy wody sodowej, lecz anegdotki względnie mity, których te gadżety są bohaterami. Działa to wszak nie tylko jako technika komunikacji, lecz również jako potężny instrument społecznej kontroli. Wystarczy spojrzeć wokół, najlepiej zerknąć ku przedmieściom, by dostrzec siłę preskrypcyjną owych komercyjnych znaków, decydujących o społecznej hierarchii, akceptacji i przystosowaniu. Jesteś Nike, Adidas, Chevignon, albo cię nie ma.

Politycy, oświeceni przez spin doctorów i scenarzystów z Hollywoodu, pojęli w lot interes beletryzacji faktów, liczb i problemów. Rządowa fabryka snów wytwarza odtąd taśmowo historyjki o „wojnie z terroryzmem”, o bandyckich państwach i szlachetnych rycerzach na białym koniu, albo – w wersji francuskiej – o notorycznych leniach i dobrodusznych pracusiach, wrodzonych pedofilach i wzburzonych moralnie, uczciwych obywatelach, i tak dalej, ad vomitum.

Wcieleni dziennikarze

A że w tę zbożną misję udało się wrobić olbrzymią większość dziennikarzy, mniej lub bardziej embedded (jak mówiono o reporterach, opisujących inwazję na Irak z pozycji wcielonych z urzędu do armii USA), trudno się dziwić chronicznemu brakowi krytycyzmu i dystansu. Płyniemy wszyscy tym samym Titanikiem, którego kapitan opowiada pasażerom miłe ich uszom bajeczki, a jego asystenci i pisarze pokładowi, prowadzący dziennik podróży – choćby i wiedzieli, co naprawdę w trawie piszczy – nie puszczą pary z ust, by nie narazić się kapitanowi (trzymającemu stale rękę, jak Bush, Sarkozy albo Putin, na medialnym pulsie czyli sterze), somnabulicznie tańczącej gawiedzi (zdolnej zlinczować zawalidrogę) albo barmanowi, który zawsze da wypić (byle go zabajerować).

Polityka sprowadza się z grubsza do tego, mówi najmądrzejszy ze współczesnych filozofów, Peter Sloterdijk, jak wprowadzić społeczeństwo w stan mniej lub bardziej zsynchronizowanej halucynacji. Fikcja nie zawsze musi być szkodliwa, czasem wiedzie do pożądanego celu, lecz z fikcją jak z nauką: wystarczy, by wpadła w niepowołane ręce – jak bomba atomowa – by spustoszeniom nie było granic.

Stąd pierwsze przykazanie oświeconego obywatela – dziennikarza, inżyniera, chłopa czy studenta, wszystko jedno: czujność, otwarte szeroko oczy i uszy, konstruktywna nieufność. Mówię „konstruktywna”, gdyż postmodernistyczna, wszechogarniająca filozofia nieufności to równie ślepy zaułek, jak marketingowy, dyktowany interesem optymizm. Krytyków pachnącego marksizmem pojęcia „konstruktywności” uprzedzam z góry, że mam na myśli wyłącznie fakty, twarde i niepodważalne fakty, i nic poza tym.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU