Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Paryska Kronika Muzyczna

Daniel Barenboim czyli muzyka wcielona

Stefan Rieger

Tekst z 29/12/2007 Ostatnia aktualizacja 02/01/2008 15:32 TU

Wikipedia

Wikipedia

Od kiedy zabrakło Menuhina, ktoś musiał wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za naszą duszę. Unieść go niełatwo, wszystkich zbawić nie sposób, ale próbować trzeba, jeśli się wierzy – jak Daniel Barenboim – że muzyka jest w stanie człowieka odmienić. I że nie ma takiego konfliktu, którego nie byłaby zdolna przezwyciężyć edukacja i kultura. Le Monde de la Musique oddaje hołd temu, w którym widzi Muzyka Roku.

Pod koniec tego roku o Barenboimie, w samej rzeczy, wiele się mówiło, przy różnych okazjach. 15 listopada obchodził swe 65 urodziny. Wcześniej, 16 października agencje doniosły, że przyznaną mu w Japonii prestiżową nagrodę Praemium Imperiale, w wysokości 95 000 euro, postanowił przeznaczyć (jak zapowiedział) na „stworzenie międzynarodowego funduszu na rzecz muzycznej edukacji, w szczególności małych dzieci”. 7 grudnia triumfował w La Scali, dyrygując w skarpetkach (gdyż but mu się rozpruł) poruszająco-klasyczną wersją wagnerowskiego Tristana i Izoldy, w inscenizacji Patrice’a Chéreau, z wyśmienitą Waltraud Meier. 10 grudnia mocno się zdenerwował, gdyż przetrzymywany był przez siedem godzin, wraz ze swą izraelsko-arabską orkiestrą, na granicy Strefy Gazy, pod pretekstem, że w zespole był jeden Palestyńczyk, któremu odmówiono prawa wjazdu. „Niech mi nikt nie opowiada, że koncert muzyki barokowej w katolickim kościele w Gazie jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa Izraela!” – wściekał się izraelsko-argentyński dyrygent, mający nie od dzisiaj na pieńku ze swą drugą ojczyzną. W imię solidarności z Palestyńczykiem koncert odwołano.

Emi Classics

Emi Classics

Na tym jednak nie koniec, ukazała się bowiem solowa płyta Barenboima-pianisty z utworami Liszta, a wspomniany miesięcznik paryski przyznał mu Szok Roku za album sześciu DVD z kompletem sonat Beethovena, nagranych na żywo w berlińskiej Staatsoper, których cennym uzupełnieniem jest sześć sfilmowanych master classes z Chicago, z takimi młodymi talentami, jak m.in. szalony Chińczyk Lang Lang i znakomity Amerykanin Jonathan Biss. Ten ostatni zbiera zresztą odtąd same najwyższe wyróżnienia: po Złotym Diapasonie za płytę schumannowską, przyznano mu podobny laur za trzy sonaty Beethovena, nagrane dla EMI, płynące naturalnie, niczym z samego źródła – lekcje u mistrza na coś się przydały.

Muzyka szkołą życia

Poszukiwaczy plotek spotka zawód: podczas zarejestrowanych master classes Barenboim nie mówi o uczuciach, nie opowiada żadnych anegdotek – mówi wyłącznie o muzyce. W końcu wszystkie emocje wyrażają się za jej pośrednictwem – powiada w długim wywiadzie dla Le Monde de la Musique, cytując Schopenhauera: „Muzyka to inna idea świata”. Jej bogactwo jest niezmierzone. Gdybym zaczął mówić o moich uczuciach, lub uczuciach Beethovena – miast rozszerzyć horyzont, jedynie bym go zawęził.

Muzyka pozwala nam zrozumieć człowieka, uczy nas jak żyć. Niestety, dała się zamknąć w wieży z kości słoniowej, zepchnąć na margines kultury i społeczeństwa. Można być dzisiaj wykształconym, w ogóle nie znając muzyki. Świat zmierza w niebezpiecznym kierunku. Podczas gdy koncert z Paryża może być transmitowany na żywo, w high definition, w Chinach, Argentynie i Nowym Jorku, miliardom ludzi do niczego to niepotrzebne, gdyż przesłanie muzyki nic im nie mówi.

Edukację muzyczną, która została daleko w tyle za technologią, należałoby radykalnie zmienić. Muzyka winna stać się podstawowym składnikiem ogólnego wykształcenia, na równi z filozofią czy literaturą. Nie idzie o to, by szkolić profesjonalistów, lecz by każdemu dać szansę wyszkolenia ucha, a jeszcze lepiej – rzępolenia na czymkolwiek, sobie a muzom. Co szczególnie ważne: jak najwcześniej. Barenboim nie zadowala się wołaniem na puszczy, stara się praktycznie działać. Z jego to inicjatywy powstały muzyczne żłobki w Berlinie i w Ramallah. W Berlinie – mało to zaskakujące, lecz w Ramallah?

Nadstawić pierś

Warner

Warner

"Jest pan pierwszym Izraelczykiem bez karabinu, jakiego widzę” – powiedział doń mały chłopczyk. Był tym szczerze wzruszony. Działo się to w roku 2001 w Ramallah. Podczas gdy nad miastem krążyły helikoptery, Daniel Barenboim grał na fortepianie przed audytorium złożonym z czterystu palestyńskich dzieci.

Władze izraelskie starały się go odwieść od tego zamiaru, przestrzegając go, że to „najbardziej niebezpieczne miejsce w świecie”. Ale nie dał się zastraszyć. Swej odwagi dowiódł zresztą kilkakrotnie – potępiając przed Knessetem izraelską okupację, dyrygując w Izraelu wyklętą w tym kraju muzyką Wagnera (czego do dzisiaj mu nie wybaczono).

Do wystąpienia w Palestynie namówił go jego przyjaciel, wielki palestyński intelektualista Edward Said, którego śmierć w roku 2003 była dla Barenboima niezwykle ciężkim ciosem. Zdążyli wszak wiele wspólnie dokonać, posiać ziarno, które będzie kiełkować. Jakiż to kontrast z owymi gwiazdami rocka i piosenki, które udają „artystów zaangażowanych”, napędzając charity business i dorabiając sobie tanim kosztem humanitarne oblicze. Cóż to bowiem za artysta zaangażowany, który nie podejmuje żadnego ryzyka, a nawet więcej: nabija kasę głaszcząc z włosem słusznie myślące audytorium?

Daniel Barenboim uznał, przeciwnie, że prawdziwe zaangażowanie to praca od podstaw, nieustanna konfrontacja z terenem i szlifowanie detalu. Mówi, że tego, wraz z wolnością myślenia, nauczył go Spinoza (szlifierz kryształów, dosłownych i filozoficznych): gdy koncentruje się na detalu, poświęcając mu więcej uwagi, niż na to z pozoru zasługuje, rzutuje to na całokształt. W pięknie zakodowana jest moralność? Zapewne. Bez sztuki, w każdym razie, nic byśmy nie wiedzieli o niuansach: wiadomo, że diabeł – jak i anioł – tkwią w szczegółach.

Kamień Syzyfa

Dlatego też idei, jaką Barenboim i Said wylansowali w roku 1999 w Weimarze, nie należy traktować jako taniej metafory „miłości i pokoju”, à la charity buisiness, w stylu „muzyka łączy, zbliża i łagodzi obyczaje”. Owszem, jak najbardziej, ale nie jako komercyjne widowisko, lecz jako codzienna praktyka.

Ta idea, to West-Eastern Divan Orchestra, której nazwę zaczerpnięto z tomu poezji Goethego, zatytułowanego “Zachodnio-wschodni dywan”. Chodziło zaś o to, by wykazać w praktyce, iż dla bliskowschodniego konfliktu nie ma militarnego rozwiązania; że jedynie rozwiązanie, jedyne antidotum na obskuranckie, czarno-białe credo, tkwi w kulturze i sztuce.

Syzyfowa praca? Barenboima, dla którego jest to (jak mówi) najważniejszy projekt życia, szalenie martwi fakt, że orkiestra WEDO – na Zachodzie już omalże mityczna – na Bliskim Wschodzie (wyłączywszy Palestynę) niemal nikomu jest nieznana.

Dzieje hojności i niewdzięczności

Z końcem stycznia Daniel Barenboim wystąpi wreszcie w Paryżu, z I Koncertem Brahmsa. Na Francję był trochę obrażony, i słusznie. Od końca lat 80, gdy po 14 latach kierowania Orkiestrą Paryską został nieelegancko wygryziony, a następnie pozbawiony przez prezydenta Mitterranda dyrekcji Opery Paryskiej, cały tutejszy establishment, włącznie z krytyką, udaje, że w ogóle taki muzyk nie istnieje.

Otóż Barenboim istnieje aż nadto, w rozmaitych wcieleniach: jako dyrygent, pianista i zwłaszcza – niezrównany kameralista. Miał 7 lat gdy po raz pierwszy wystąpił publicznie w Buenos Aires. Wilhelm Furtwängler usłyszał go cztery lata później i napisał, że „już w 11 roku życia jest fenomenem”. W latach 60 począł rejestrować płyty, m.in. jako pierwszy nagrał komplet koncertów Mozarta, dyrygując od fortepianu Angielską Orkiestrą Kameralną.

Od tej pory jednak chylił się coraz bardziej ku dyrygenturze. Po długim i niemiło zakończonym romansie z Orkiestrą Paryską (która czule go dziś wspomina, obchodząc swe 40 lecie), przejął pałeczkę po Soltim w Chicago. Przez 18 lat zapraszany był do Bayreuth jako wielki kapłan wagnerowskich misteriów. W roku 1992 mianowany został dożywotnim szefem berlińskiej Deutsche Staatsoper, a w 2002 głównym gościnnym dyrygentem mediolańskiej La Scali.

Emi

Emi

Zapewne najszczęśliwsze były dlań lata 60., gdy związał swe życie z genialną wiolonczelistką Jacqueline du Pré. Zanim nieuleczalna choroba przedwcześnie ją zabrała, zdążyli zrealizować, we dwójkę lub z przyjaciółmi, długą serię legendarnych nagrań: komplet sonat Beethovena i Brahmsa, tria Beethovena...

Arcymistrz dialogu

O dyrygenckich i pianistycznych dokonaniach Barenboima trudno powiedzieć coś złego. Z drugiej strony nie ma w nich na ogół nic porażającego. Często sprawia wrażenie, jakby improwizował na gorąco, nie starając się bynajmniej stworzyć po wsze czasy „wzorca z Sèvres”. Wielu krytyków we Francji to mu właśnie wypomina między wierszami: że gra lub dyryguje powierzchownie, jakby od niechcenia, miast rzeźbić ostrym dłutem pomnik z brązu dla potomności. Barenboimowi zaiste wszystko przychodzi nazbyt łatwo: to wulkan talentu i gejzer muzycznej inteligencji, człowiek Renesansu, fruwający z kwiatka na kwiatek i nie mający nic ze średniowiecznego szlifierza kryształów (mimo miłości do Spinozy). Sam zresztą przyznaje, że płyty nagrywa ot tak, w przelocie, by zarejestrować moment inspiracji, nie nadając im ponadczasowej wartości.

Jeśli coś po nim zostanie, to zaś bez wątpienia niezliczone momenty kameralnych natchnień, owych intymnych, muzycznych konwersacji, do których jako „człowiek dialogu” naturalnie jest stworzony. Towarzyszyli mu w tej przygodzie najwięksi muzycy: Itzhak Perlman w sonatach Mozarta i Pinchas Zuckerman w Beethovenie, Janet Baker tam i siam, Dietrich Fischer-Dieskau w wielu cyklach pieśni, albo też Christa Ludwig w Italienisches Liederbuch Hugo Wolfa.

Emi

Emi

Ale muzykuje też chętnie z młodzieżą. Jego niedawne spotkanie z utalentowanym skrzypkiem Nikołajem Znaiderem i wiolonczelistą Kyrilem Zlotnikowem, ze świetnego Kwartetu Jerozolimskiego, zaowocowało uskrzydlonym nagraniem triów fortepianowych Mozarta.

Barenboim nie jest może prorokiem, demiurgiem czy muzycznym Wieszczem, lecz jest wcieleniem muzyki: przez nią owładnięty, bez reszty jej oddany, potrafi zapewne lepiej niż ktokolwiek – jak niegdyś Mendelssohn, wzgardzony przez ajatollahów wyższej sztuki, wielbiony przez zastępy melomanów – przybliżyć ją śmiertelnikowi, który mógłby umrzeć głuchy.

CD1 Beethoven – Sonata nr 27, fragm.  – J.Biss Emi 3944225
CD2 Mozart - Symphonie concertante Es-dur, fragm. – WEDO WARNER 62791-2
CD3 Beethoven – V Symfonia, Finał, fragm. – WEDO WARNER 62791-2
CD4 Beethoven – Trio Es-dur op.1/1, Allegro, fragm. – Barenboim, Zuckerman, du Pré Emi 763124-2
CD5 Wolf – Italianisches Liederbuch, Nr 11 – Ch.Ludwig/Barenboim  DG4593352
CD6 Mozart – Trio KV 542, Andante grazioso – Barenboim, Znaider, Zlotnikov EMI 3446432

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU