Stefan Rieger
Tekst z 28/12/2007 Ostatnia aktualizacja 30/12/2007 09:10 TU
„Schowaj Pani tę pierś, której dojrzeć mi nie przystoi” – mawiał obłudny poeta, a ślinka mu ciekła. W miarę, gdy w spacyfikowanych społeczeństwach konsumpcyjnych ubywa testosteronu, eufemizacji ulega też język. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby zachowano miarę. Kiedy się wszak przegina pałę, tworzy ze słów zasłonę dymną hipokryzji, zamykającą dostęp do rzeczywistości, trzeba zatrąbić na alarm. Trąbi belgijski mistrz leksykografii, Georges Lebouc, w słowniczku z serii „Dookoła słów” zatytułowanym „Czy mówisz politycznie poprawnie?”.
Jeśli szlag was trafia, gdy się nie nazywa kota kotem (zgodnie z francuskim porzekadłem), kaleki kaleką (zamiast niepełnosprawnym lub „sprawnym inaczej”), a ślepego ślepcem (zamiast niewidomym lub „widzącym inaczej”) – to dziełko to jest dla was przeznaczone (aczkolwiek stworzenie jego polskiej wersji, zważywszy na piorunujące postępy współczesnej polszczyzny, leży poza zasięgiem moich możliwości).
Już sam przekład z francuskiego na francuski sprawia wiele trudności. Trzeba być wtajemniczonym, aby wiedzieć, że „plan konsolidacji zatrudnienia” oznacza masowe zwolnienia z pracy, że „chirurgiczne uderzenia” to zrzucanie bomb byle gdzie, a „uboczne szkody” – to cywilne trupy towarzyszące tego rodzaju precyzyjnej chirurgii.
Pomroczna jasność
Motywacje, przyświecające kastracji języka są różne i nie wszystkim udzielić można rozgrzeszenia. Ruch politycznej poprawności przyszedł do nas z Ameryki, gdzie początkowo chodziło jedynie o to, by dać leksykalny odpór rasistowskim uprzedzeniom i stereotypom. Szybko jednak przerodziło się to w terror, a językowa inkwizycja poczęła rugować z literatury pięknej i naukowej, nawet sprzed wielu stuleci, wszystko, co zalatywało jakąkolwiek formą dyskryminacji.
Eufemizacja, kurtuazja, delikatność bywają godne pochwały, gdy przyświeca im szczera troska o to, by nie szokować i nie zranić. Można od biedy przyklasnąć temu, gdy zamiatacza zwie się „technikiem powierzchni”, a kasjerkę „kasową hostessą”, aczkolwiek w ich marnej doli nic to nie zmieni. Kiedy wszak nauczycielka zabrania uczniom nazywania „czarnej tablicy” czarną, gdyż słowo to jest trefne, wpadamy w czyste delirium.
Politically correct jest wszechobecne, aczkolwiek szczególnie dlań wdzięcznym polem do popisu jest ekonomia – królestwo obłudnego eufemizmu, w którym sztuka nawigacji polega na starannym omijaniu znaczeń. Przyjmuje się zatem bez zmrużenia oka, iż lżej być „zrestrukturyzowanym” niż zwolnionym pracy, że znacznie lepiej „readjustować” niż dewaluować, „otworzyć kapitał” miast prywatyzować, współtworzyć „linię produkcyjną” niż harować na taśmie. A już nieporównanie lepiej być „poszukującym zatrudnienia”, przejściowo „nieczynnym zawodowo” albo w stanie „dyspozycyjności” niż (za przeproszeniem) bezrobotnym.
Koń jaki jest
Eufemizmy i peryfrazy stopniowo wgryzają się język, by rychło przybrać formę tików i automatyzmów. Jednym z nagminnych procederów, powiada Georges Lebouc, jest definiowanie rzeczy per negationem. Leń i bumelant to „ten, który się nie uczy”, contre-performance” czyli „przeciw-dokonanie” brzmi lepiej, niż porażka, „bez schronienia” lepiej niż kloszard, a „dys-funkcja” w łonie policji znacznie mniej brutalnie, niż spałowanie Bogu ducha winnego obywatela.
Inny jeszcze proceder polega na odwołaniu się do języka nauki – alienacja zamiast szaleństwa, etcetera – albo do słów obcojęzycznych: w końcu łatwiej żyć, gdy jest się gejem, a nie zwykłym homoseksualistą. Skróty też są sympatyczne: kiedy się np. nie wie, że HLM oznacza socjalne „mieszkanie z umiarkowanym czynszem”, można być ministrem, zarabiać krocie i żyć latami na dwustu metrach kwadratowych za bezcen, przeznaczonych teoretycznie dla nędzarzy.
Wróci nowe
Polityczna poprawność, twierdzi Georges Lebouc, to przejściowa moda. Bywały już takie epizody w dziejach, choćby za czasów Moliera, który kpił sobie na potęgę z owej pańskiej préciosité, służącej wszak głównie brylowaniu w towarzystwie za pomocą wyszukanych metafor, w stylu „doradca wdzięków” zamiast lustra, „antypody rozumu” czyli głupota, „wygoda konwersacji” czyli kanapa albo „zdrajca”, znaczy się parawan. By już nie wspomnieć o tragarzach zwanych miłosiernie „ochrzczonymi mułami”.
Dzisiaj zapewne political correctness to forma egzorcyzmu, sposób na odreagowanie barbarzyństwa XX wieku, gdy słowa były jak knuty i pociski, raniły i zabijały, nie owijając znaczeń w bawełnę. Moda szybko pewnie minie, słowa znów przesiąkną jadem, krwią i nienawiścią. Będziemy jeszcze żałować politycznej poprawności, która – chociaż oświeconym (włącznie z nieskromnie niżej podpisanym) jawi się jako złowieszczy całun obłudy, różany knebel wolności słowa – wstrzymuje pewnie co ciemniejszych przed nazbyt ochoczo łatwym przekuciem krwawych słów na krwawe czyny.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU