Agnieszka Kumor
Tekst z 09/01/2008 Ostatnia aktualizacja 09/01/2008 14:01 TU
"Hôtel du libre-échange" G. Feydeau, reż. A. Françon (małżeński kwartet, scena zbiorowa)
fot. Pascal Victor
Nareszcie mamy w Paryżu śmieszny wodewil. Rzecz zakrawa na farsę, a jednak. W małych teatrach paryskich sektora prywatnego wiele jest komediowych propozycji - lepszych lub gorszych. Nie wiedzieć czemu, reżyserzy teatrów publicznych z niesmakiem odnoszą się do fars, traktując je jako pośledni gatunek. Tylko Macha Makeieff i Jerôme Deschamps od czasu do czasu do nich sięgają, w charakterystycznym dla nich stylu. Można powiedzieć, że czekaliśmy na dobrą farsę jak na zbawienie i przyszło ono z zupełnie nieoczekiwanej strony...
Od ciężkiego Bonda do lekkiego Feydeau
Za realizację mało grywanej sztuki Georges’a Feydeau Hôtel du libre-échange wziął się Alain Françon, dyrektor Teatru de la Colline, specjalista od ponurych i ciężkich sztuk Edwarda Bonda. Autor pamiętnego Lira co roku płodził kolejne wściekłe dzieło przeciwko społeczeństwu przemocy i śmierci, w którym ma nieprzyjemność egzystować, a Françon wszystkie je skrupulatnie dla potomności realizował.
I dobrze robił. Albowiem lekka, arcyzabawna, skonstruowana jak szwajcarski zegarek, serwowana z mistrzowskim aktorstwem farsa Feydeau w jego wydaniu okazała się istnym, teatralnym fajerwerkiem. Jak on to zrobił? Nie wiem. I wiedzieć nie chcę, bo i po co? Tak udanego wieczoru dawno nie miałam!
Intrygi i galopady...
Fantastycznie zawikłana sztuka jest w zasadzie w swym zamierzeniu dziecinnie prosta: w jednej z paryskich kamienic mieszkają dwaj sąsiedzi, każdy głęboko niezadowolony ze swego stadła. Malutki, pokorny Pinglet ma za żonę Angélique, herod-babę, która zamyka go na klucz, gdy wychodzi na miasto. Melancholijny Paillardin żyje u boku ognistej Marcelle. Niezaspokojeni w swoich aspiracjach życiowych Pinglet i Marcelle szybko dochodzą do porozumienia – w pełni uzasadniona zdrada małżeńska będzie tylko sprawiedliwym wyrównaniem krzywd. Umawiają się w tytułowym hotelu; znany jako miejsce nie-matrymonialnych schadzek, hotel cieszy się również wcale mu niepotrzebną sławą miejsca nawiedzonego przez duchy.
Akcja zaczyna się wikłać, gdy Paillardin spędza noc w tym samym hotelu – jako przedsiębiorca budowlany ma dokonać jego ekspertyzy. Do gości hotelowych dołączają pozostali bohaterowie, wśród nich naiwny prowincjusz, monsieur Mathieu i jego cztery córki, oraz niezręczny boy hotelowy; nad całością tego światka czuwa - niczym diabelska odwrotność świętego Piotra - zdegustowany właściciel hotelu, rozdzielający pokoje i klucze z wyraźnym niesmakiem.
... z dokładnością do jednej setnej sekundy
Skoro nazwaliśmy sztukę Feydeau szwajcarskim zegarkiem, to przyznać należy, że reżyser nastawił go bezbłędnie. Aktorzy nie tylko z wiarygodnością wczuli się w swoje postaci, umiejętnie cieniując rysy charakterów, ale również – rzecz rzadka we francuskim teatrze – włączyli w grę swe ciała i zmysły! Clovis Cornillac wcielił się w rolę niedużego Pingleta z lekkością rumuńskiej gimnastyczki akrobatycznej, Pierre Berriau, jako zgryźliwy właściciel hotelu, mruczał swe uwagi niczym wyliniały kocur, długi Eric Berger jako Paillardin przypominał postaci z kreskówek, współczuliśmy histerycznej Marcelle (Irina Dalle) i baliśmy się słusznie ukaranej Angélique (Anne Benoit, dysponująca wspaniałym tubalnym głosem).
Jednym słowem: radosny (i cudownie złośliwy) wybuch ogni sztucznych na rozpoczęcie nowego roku!
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU