Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Post-scriptum

Kanonik Sarkozy i świecka republika

Stefan Rieger

Tekst z 25/01/2008 Ostatnia aktualizacja 25/01/2008 17:22 TU

Cesarzowi co cesarskie, Bogu co boże... Dewiza z Pisma św. właściwie wyczerpuje problem. Niestety szalenie rzadko się do niej stosowano. Bodajże tylko Republika francuska potraktowała ją poważnie, oddzielając starannie religię od sfery publicznej. Zdaniem obrońców tej koncepcji, która sprawdza się nienajgorzej, prezydent Sarkozy igra z ogniem, dopuszczając się bezprecedensowego zamachu na republikański model świeckości.

Żaden z jego poprzedników nie poważył się wspomnieć o Bogu w jakimkolwiek kontekście politycznym. Nawet de Gaulle, katolik nieporównanie bardziej tradycyjny i praktykujący, dyskretnie chodził na mszę w swoim Colombey i religii nigdy nie wyprowadzał ze sfery prywatnej.

Prezydent Francji i król Arabii SaudyjskiejFot: Reuters

Prezydent Francji i król Arabii Saudyjskiej
Fot: Reuters

W jednym tylko przemówieniu Sarkozy’ego, wygłoszonym w Rijadzie, stolicy światowego fanatyzmu, Bóg pojawił się dwanaście razy. A podczas wcześniejszego wystąpienia na Lateranie, świeżo upieczony kanonik (gdyż zgodnie z wielowiekową tradycją władcom „najstarszej córy Kościoła” przypada ów zaszczytny tytuł) łamał wszelkie republikańskie tabu z większym jeszcze gruchotem.

Misjonarska nadgorliwość

Reakcja początkowo była niemrawa: po pierwsze nie ma chwilowo we Francji opozycji, po drugie religia stała się tu obiektem na tyle abstrakcyjnym, że mało kto rozumie, o co chodzi. Jako bodaj pierwszy uderzył na alarm, w prawicowym tygodniku Le Point, filozof Bernard-Henri Lévy, dokonując semantycznego rozbioru prezydenckich prowokacji. Przelicytował go lewicowy tygodnik Marianne, obwołując Sarkozy’ego „Szaleńcem bożym”.

Po pewnym czasie obudziło się też paru polityków i nawet w parlamencie wywiązała się polemika. Podniosło larum kilku socjalistów, a centroprawicowy kandydat na prezydenta, François Bayrou stwierdził niedwuznacznie, że – choć sam jest chrześcijaninem – widzi w gestykulacjach prezydenta zagrożenie dla republikańskiej koncepcji świeckości. Nawet katolicki dziennik La Croix uznał za stosowne odciąć się od owej misjonarskiej nadgorliwości, stwierdzając, iż religia jest „zbyt wielką sprawą”, by zasługiwać na takie podejrzane względy lub brak względów, zależnie od punktu widzenia i siedzenia.

Kazanie na Górze

Sarkozy w Bazylice św. Jana na Lateranie. Na pierwszym planie kardynał Poupard.REUTERS/Alessandro Bianchi

Sarkozy w Bazylice św. Jana na Lateranie. Na pierwszym planie kardynał Poupard.
REUTERS/Alessandro Bianchi

Cóż zatem takiego powiedział Sarkozy w dwóch kolejnych wystąpieniach? Ano mówił m.in. o „religijnych korzeniach moralności”, co dla racjonalisty jest absurdem. Mówił o „transcendentnym Bogu, który jest w myślach i sercu każdego człowieka, i który go nie zniewala, lecz go wyzwala”. Każdego? Czyżby zapomniał o tych wszystkich, którzy radzą sobie, jak umieją, bez niego? Powiedział też, że korzenie Francji są „zasadniczo chrześcijańskie”.

Chrześcijańskie – zgoda, ale dlaczego „zasadniczo”? Być może pamięta też o dziedzictwie Greków i Rzymian, o judaiźmie jako kolebce chrześcijaństwa (na dobre i na złe), o spuściźnie po poganach, których obyczaje i tradycje interesownie przejęte zostały przez Kościół, a nade wszystko o wyzwolicielskim kontrapunkcie Oświecenia, otwierającym nowy horyzont – ale czemu nie wspomniał o tym słowem? Czyż nie przypomina to jego wezwania do „likwidacji Maja 68”, podczas gdy sam jest „spóźnionym dzieckiem Majowej Rewolucji” – wedle słów Daniela Cohn-Bendita – adeptem formuły „Używaj sobie bez granic” (co jest złagodzonym przekładem seksownego hasła „Jouir sans entraves”)?

Multi-culti

Nicolas Sarkozy wyłożył swe credo już przed trzema laty, gdy jako minister spraw wewnętrznych odpowiedzialny za politykę wyznaniową odmalował w książce „Republika, religie, nadzieja” swą wizję multi-culti, w której pierwsze skrzypce grają księża, pastorzy i mułłowie, wnoszący do życia publicznego „duchową wartość dodatkową” – tym skuteczniej, im bardziej ich umysł zaryglowany jest na trzy spusty, gdyż z fundamentalistą zawsze łatwiej się dogadać, niż z humanistą i duchowym mięczakiem, niezdolnym zorganizować się w lobby, z którym można porozmawiać (czego wymownym przykładem było powierzenie pierwszych skrzypiec integrystom w stworzonej z inicjatywy Sarkozy’ego francuskiej Radzie Islamu).

Osobiste życie prezydenta wydaje się być omalże dosłownym zaprzeczeniem jego deklaracji na pokaz, więc nie powinniśmy może przywiązywać wielkiej wagi do owych powierzchownych gestykulacji, za którymi nie kryje się zapewne nic, poza chęcią sprowokowania rzeczników status quo i dowiedzenia wszystkim, kto tu rządzi, czyli przeprowadzenia dowodu per negationem na zasadność konceptu absolutnej władzy, której autorytetowi sprzeciwić się może jedynie moralny parias i apatryda.

Ksiądz najlepszym przewodnikiem

Na przykład marksista lub ateista, a najprzód nauczyciel w świeckiej szkole republiki, który – jak mówił Sarkozy na Lateranie - nigdy nie zastąpi pastora ani księdza w roli „przekaziciela wartości”, gdyż kapłani zawsze będą górą, skoro dla swych ideałów skłonni są rzekomo do najwyższych poświęceń, poczynając od złożenia na ołtarzu wyrzeczeń swego libido, o czym nie wszyscy młodzi seminaryści są zapewne do końca przekonani. Nauczyciele we Francji w każdym razie deklaracje Sarkozy’ego uznali za czystą prowokację pod adresem świeckiej, republikańskiej szkoły.

Laickość przymiotnikowa

Benedykt XVI i Nicolas Sarkozy w Watykanie, 20 XII 2007REUTERS/Alberto Pizzoli/Pool

Benedykt XVI i Nicolas Sarkozy w Watykanie, 20 XII 2007
REUTERS/Alberto Pizzoli/Pool

Podejrzenia o chęć zrewidowania ustawy z 1905 roku o rozdziale Kościoła od Państwa, będącej przedmiotem powszechnego konsensusu, wzbudziła wreszcie rzucona przez prezydenta idea „laickości pozytywnej”. Wiadomo bowiem, czym zwykle kończy się doczepianie przymiotników do pojęć o określonym znaczeniu (by wspomnieć tylko o „demokracji socjalistycznej”).

Laickość we francuskim wydaniu, mówi historyk Michel Winock, nie jest rezultatem jakiegoś paktu czy kontraktu, lecz „układu sił”. To krucha przestrzeń kohabitacji a nie promowania religii. Nie polega też broń Boże na traktowaniu wyznania jako znaku przynależności, lecz na zakazaniu Państwu zajmowania jakiegokolwiek stanowiska w kwestiach religijnych, wyjąwszy ustalanie ogólnych reguł gry i czuwanie nad ich przestrzeganiem.

Wraca nowe?

Bernard-Henri Lévy widzi też w poczynaniach Sarkozy’ego pokusę nawiązania do ideologii maurrassizmu z lat międzywojennych. Założyciel skrajnie prawicowego ruchu L’Action française, Charles Maurras, w odróżnieniu od Charlesa Peguy'a i katolickich filozofów-personalistów, jak Jacques Maritain czy Emmanuel Mounier, nie miał żadnej metafizycznej żyłki, widząc w religii a zwłaszcza w Kościele jedynie instrument ładu, narzucenia autorytetu, walki z indywidualizmem i moralną zgnilizną.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU