Stefan Rieger
Tekst z 26/01/2008 Ostatnia aktualizacja 26/01/2008 18:00 TU
W Regionie nad Loarą rozpoczynają się 14 Szalone Dni Muzyki, pod hasłem „Schubert we wszystkich postaciach”. Pretendenci do tytułu „rewelacja roku” w dziedzinie instrumentalnej. 700 koncertów w świecie na stulecie urodzin Oliviera Messiaena.
Na co komu szopeny i bemole? – pytał ostatnio na tych łamach Piotr Kamiński, wspierając się autorytetem sławnego muzykologa, Richarda Taruskina, który na łamach The New Republic naigrawał się cynicznie z owych etatowych Kassandr, jak krytyk Norman Lebrecht, płaczących nad straszliwym upadkiem muzyki zwanej poważną: „Jeremiady w obronie muzyki klasycznej (cytuję Taruskina za Kamińskim) cuchną historyczną ślepotą i egoistyczną hipokryzją. Wiary w jej niezbędność oraz kulturalną wyższość odbudować się nie da, co nie oznacza, że muzyka ta jest godna moralnego potępienia, gdyż tylko ludzie na nie zasługują. Potępić należy jedynie postrzeganie tej kwestii w kategoriach walki dobra ze złem. Muzyki klasycznej bronić należy przede wszystkim przeciwko jej wyznawcom”.
Jak może być
Nie kwestionuję zarzutu „hipokryzji” (gdyż on niemal zawsze się sprawdza w odniesieniu do tych, którzy w czymkolwiek jakiś mają interes), ale o argumenty przeciw „niezbędności”, „kulturalnej wyższości” i nawet ujmowaniu sprawy w kategoriach „dobra i zła”, gotów jestem się spierać. Taruskin może globalnie ma rację, w imię zasady statystycznego realizmu, lecz diabeł i anioł, jak wiemy, tkwią w szczegółach, podważających często dyktaturę statystycznych, brutalnych uogólnień.
Toteż zaleciłbym Taruskinowi, by czasem wsadził nos w szczegóły: przestał by może wówczas widzieć wyłącznie w kategoriach „jak jest” (choć trzeźwość spojrzenia, na antypodach politycznej poprawności, wspieram oburącz), aby dostrzec „jak może być”, gdy zakasać rękawy i zaatakować wiatraki, czyli rzekomy fatalizm statystyki. Tego rodzaju donkiszoterię uprawia z rosnącym powodzeniem, od lat co najmniej czternastu, inicjator Szalonych Dni Muzyki w Nantes, Réné Martin.
Ferwor w dziurze
Czternasta edycja La Folle Journée zaczęła się z wyprzedzeniem już w piątek 25 stycznia, w formie rozrastającej się wciąż przygrywki, w jedenastu miastach i miasteczkach Regionu nad Loarą. Taruskin zapewne by nieco zwątpił, gdyby zajrzał do supernowoczesnego konserwatorium w Cholet, mieścinie liczącej 60 tysięcy mieszkańców, gdzie w ciągu trzech dni odbywa się 150 koncertów z udziałem tyleż gwiazd, co amatorów. Nie będę się teraz wdawał w rozważania nad „kulturalną wyższością” muzyki klasycznej, ale widać jednak komuś może być „niezbędna”, skoro nad Loarą każdego roku przybywa tyleż jej biernych konsumentów, co i amatorów zadęcia w surmy lub brzdęknięcia struną.
Nie licząc regionalnej ekspansji, dzisiaj szalony dzień rozrósł się do pięciu dni, a zamiast 70 koncertów w nantejskim Cité des Congrès, mamy ich 270, z udziałem dobrze ponad tysiąca artystów Podczas pierwszych wydań La Folle Journeé sprzedawano 20-30 tysięcy biletów, podczas ostatnich – w samym tylko Nantes - już blisko 120 tysięcy.
Go between
A co do kategorii „dobra i zła” - nawet niżej podpisany wszetecznik skłonny jest ucałować wierzącego w cuda katolika René Martina, który ledwie skrywa swe misjonarskie powołanie, z nieustającym poparciem socjalistycznego mera Nantes, Jean-Marca Queyreau, być może cynicznego, lecz nad wyraz skutecznego obrońcy świeckich pewników o „emancypacji przez kulturę” i rozróżnieniu między pseudokulturą złą, a kulturą autentyczną i prawdziwą.
Schubert wyrafinowany i popularny, pławiący się tyleż w życiu towarzyskim i przyjaźni, co i w desperackiej melancholii, jest emblematyczną poniekąd figurą owej sztuki pomiędzy, łączącej geniusz z ekstazą chwil przemijających, cudem i horrorem codzienności, przesublimowaną banalnością śmierci, która czeka każdego, nawet radośnie bezmyślnego kretyna.
Schubert w trampkach
Dlatego też René Martin wraca do swego ukochanego Schuberta, choć był on już bohaterem drugiego wydania Folle Journée, przed trzynastu laty. Nie będzie to jednak odgrzewane danie. Martin skorzystał ze zmiany skali by urządzić prawdziwe maratony, na przykład komplet utworów na cztery ręce, którymi podzielą się pary Ivaldi-Pennetier i Désert-Strosser, oraz nasycić program całymi sekwencjami twórczości gorzej znanej, jak muzyka chóralna i sakralna czy wokalne kwartety. Nie zabraknie różnych kuriozów oraz dzieł pomniejszych kompozytorów z tamtej epoki, jak Salieri, Weber, Mehul czy Paganini.
Na portrecie z tegorocznego afisza Schubertowi domalowano ponadto trampki, najwyraźniej by zasugerować profanom, do jakiego stopnia jest nam współczesny. A zilustrować to mają rozmaite eksperymenty, jako to niekonwencjonalne transkrypcje pieśni czy wreszcie kreacje zainspirowane muzyką Schuberta, powierzone trzem kompozytorom współczesnym: Bruno Mantovaniemu i dwum Japończykom.
Nie przypadkiem Japończykom, gdyż między 2 a 6 maja Szalone Dni przeniosą się znów do Tokio, wcześniej na przełomie lutego i marca odbędą się w Bilbao, a z początkiem czerwca szaleć będzie Rio. Warto wreszcie dodać, że w tym roku – niezależnie od retransmisji niemalże non-stop, prowadzonych przez pięć dni przez radio France Musique – po raz pierwszy cały aż dzień, niedzielę 3 lutego, poświęci Szalonym Dniom Muzyki telewizja Arte, a więc i państwo pośrednio będą mogli z tego skorzystać.
Kandydaci na rewelacje
Zgodnie z przyjętą już tradycją, 19 grudnia w Paryżu odbył się koncert, na którym wystąpili młodzi artyści, nominowani do tegorocznych Wiktorii muzycznych w kategorii „rewelacje roku“. Jak poprzednio, kompakt z ich dokonaniami rozprowadzony został za darmo w setkach tysięcy egzemplarzy, tak by głosować mogli sami melomani.
Laureatów poznamy 13 lutego i choć o owym medialnym cyrku, jakim są Wiktorie, jak najniższego jestem mniemania, trójka młodych pretendentów do tytułu „rewelacji” jest w tym roku wyborowa. Pianista David Fray szalenie mnie zaciekawił swymi interpretacjami Bacha, rysowanymi cienką i subtelną kreską (wydał już zresztą pierwszą płytę z Bachem i Boulezem).
Zachwalałem też tutaj swego czasu płytę Nowojorczyka Davida Greilsammera z wczesnymi koncertami Mozarta. Trzeci wreszcie kandydat to znakomity młody klawesynista, i nie gorszy organista, Benjamin Alard. Rozstrzygnąć będzie trudno, laurkę wręczyłbym może temu ostatniemu.
Messiaen mesjaszem?
Wkroczyliśmy tymczasem niepostrzeżenie w Rok Messiaena. Uważany przez wielu za najwybitniejszego francuskiego kompozytora XX wieku, Olivier Messiaen skończył by 10 grudnia 2008 sto lat, gdyby nie przeniósł się w roku 1992 tam, gdzie jako człowiek głęboko wierzący być może nie lękał się znaleźć.
Messiaen uchodzi już dziś za klasyka, choć pozostaje kluczową figurą owej muzycznej współczesności, z którą do dzisiaj większość melomanów w dużej mierze jest na bakier. Niesłychanie ceniony jako pedagog, m.in. paryskiego Konserwatorium, odegrał wielką rolę w formowaniu osobowości takich kompozytorów, jak Pierre Boulez, Pierre Henry, Iannis Xenakis czy zmarły niedawno papież awangardy, Karlheinz Stockhausen.
O przepojonej mistycyzmem twórczości owego wynalazcy oryginalnych systemów modalnych i rytmicznych, zafascynowanego wschodnią egzotyką i śpiewem ptaków, wolę się nie wypowiadać z braku tyleż kompetencji, co zamiłowania. Nieraz już przyznawałem się bezwstydnie do tego, że mam problem z tą muzyką XX wieku, która zbyt daleko odleciała od tonalnych aksjomatów epok poprzednich i w której czuję się często jak głupi Jasio zagubiony w tropikalnej dżungli.
Z mistycyzmem w czasach dzisiejszych też mam pewien problem. Filozof Marcel Gauchet powiada, że choć sztuka i sacrum przez stulecia intymnie były splecione, od zarania XX wieku nie da się już w zasadzie interpretować sztuki w sensie religijnym, zaś artysta przestał być kapłanem, prorokiem czy wizjonerem. Sam Olivier Messiaen wyznać miał pewnego dnia swego rodzaju bezsilność, jeśli zinterpretujemy w ten sposób jego zwierzenie: „Próbowałem być muzykiem chrześcijańskim i wyśpiewać moją wiarę, lecz nigdy mi się to nie powiodło”.
Zaczęło się tak sobie
Rok Messiaena obfitować będzie w wydarzenia. Przewidzianych jest około 700 koncertów w 27 krajach, z tego 175 we Francji.
Symbolicznym centrum rocznicowych obchodów będzie paryski kościół św.Trójcy, l’église de la Trinité, w którym Messiaen przez 60 lat był organistą i gdzie odegrany zostanie m.in. komplet jego muzyki organowej. Przewidziane są też rozmaite spotkania, sympozja czy imprezy o charakterze pedagogicznym.
Zainaugurowała zaś Rok Messiaena, 7 stycznia, specjalna konferencja prasowa i „akademia ku czci” z udziałem oficjeli oraz wdowy po kompozytorze i jego muzy Yvonne Loriod, połączona z koncertem w paryskim Theâtre des Bouffes-du-Nord. Wedle recenzentów prasowych wieczór był raczej nieudany i ciężkostrawny, nieduża sala słabo była wypełniona, a po antrakcie jeszcze bardziej się opróżniła...
Największy francuski kompozytor XX wieku jakoś widać nie galwanizuje tłumów. Jego wczesna twórczość zapewne łatwiejsza jest w odbiorze, czuć w niej jeszcze bliskie pokrewieństwo z Debussym. Posłuchajmy piątego z cyklu Ośmiu Preludiów z lat 1928-29: Les sons impalpables du rêve czyli „Nieuchwytne dźwięki snu” gra Yvonne Loriod.
CD1 Schubert – Seligkeit D.433 – E.Ameling/D.Baldwin Philips 416897-2
CD2 Schubert – Liebe – R.Shaw Chamber Singers Telarc CD-80340
CD3 Schubert – Impromptu op.90/3 D.899 - D.Frey Victoires 2008
CD4 Fischer – Preludium nr 8 - B.Alard Victoires 2008
CD5 Messiaen – Trois petites Liturgies, fragm. – dyr. M.Couraud Emi Les Rarissimes 385275-2
CD6 Messiaen – Les sons impalpables du rêve – Y.Loriod Emi Les Rarissimes 385275-2
26/01/2008
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU