Stefan Rieger
Tekst z 08/02/2008 Ostatnia aktualizacja 08/02/2008 18:16 TU
Siedziba francuskiego ministerstwa Kultury i Komunikacji w skrzydle Palais Royal, rue de Valois
Wikipedia
Od czasów Ludwika XIV, kultura zajmuje we Francji bardzo wyjątkowe miejsce, jako instrument prestiżu i wyraz majestatu władzy. W czasach V Republiki podtrzymywali tę tradycję ze szczególnym rozmachem emblematyczni ministrowie kultury, najprzód gaullista André Malraux, a potem socjalista Jack Lang. Choć można mieć do niej wiele zastrzeżeń, stanowiła zawsze o „francuskim wyjątku”, czasem na złe, częściej na dobre. Obecna prezydentura zdaje się zwiastować koniec owej specyfiki.
Widać to już było jak na dłoni w maju zeszłego roku, kiedy Nicolas Sarkozy fetował swe zwycięstwo na placu Zgody w towarzystwie takich luminarzy francuskiej kultury, jak Enrico Macias, Mireille Mathieu czy Johnny Hallyday. Jakby komuś było mało, potwierdził to w grudniu, celebrując swą nową miłość nie w operze albo w Luwrze, ale w Disneylandzie, pod obstrzałem paparazzich. Mówi wreszcie sam za siebie asortyment świadków, jakich wybrał na swój dyskretny ślub w Pałacu Elizejskim: pani Matylda Agostinelli, przedstawicielka firmy Prada, oraz pan Nicolas Bazire, dyrektor w imperium luksusu LVMH.
Obiecanki cacanki
Podczas kampanii wyborczej, kandydat Sarkozy – na wzór swoich poprzedników - mnożył piękne deklaracje na temat kluczowej roli, jaką przyznać trzeba kulturze i edukacji artystycznej, „potężnego narzędzia emancypacji”. Zmylił nas nawet, podczas jednej z telewizyjnych debat, swą dogłębną znajomością „Belle du Seigneur” Alberta Cohena, arcydzieła tragicznej miłości, aczkolwiek dziś podejrzewamy, że ktoś mu podpowiedział, iż tam należy szukać pocieszenia po utracie Cecylii, więc połączył szybko instruktywne z politycznie użytecznym.
Inspirowana przezeń – czy raczej pysznie ignorowana – polityka kulturalna, od kiedy został prezydentem, nie pozostawia jednak wiele iluzji. Stracili je nawet szybko ci, jak Alain Finkielkraut, którzy skłonni byli początkowo zawierzyć obietnicom Sarkozy’ego. Nasz filozof-Kasandra od razu pozbył się złudzeń, głęboko zawiedziony stylem nowego prezydenta, jego ostentacyjnym brakiem kultury i postępującą „berlusconizacją” systemu.
Macdonaldyzacja kultury
Finkielkraut nie od dziś rwie włosy z głowy w obliczu szerzącej się w cywilizacji pogardy dla inteligencji i kultury. Ignorancja i nieufność do wszelkich form rzekomego „elitaryzmu” stały się wręcz przedmiotem dumy. Nicolas Sarkozy nie jest tu wyjątkiem, lecz jedną z emblematycznych figur owego pokolenia, którego fizjonomię świetny krytyk muzyczny Ivan Alexandre podsumowuje skompresowanym kalamburem „Blair-lus-cozy”.
Ta uniwersalna kreatura, pisze Alexandre, nie ceni niczego, co jest owocem ciężko zdobytej wiedzy i kunsztu, szlifowanego od kołyski talentu, kultywowanych w pocie czoła kompetencji. Woli sztukę natychmiastową, łatwą i przyjemną, przynoszącą szybkie zyski, wypełniającą ów „czas dyspozycyjności mózgu”, jak były prezes komercyjnej Jedynki zdefiniował celnie rolę telewizji, mającej jedynie zaprogramować szare komórki na odbiór reklamy Coca-Coli.
Ivan Alexandre broni tu głównie własnej pasji, jaką jest opera – sztuka elitarna i kosztowna – ale akt oskarżenia rozszerzyć można na wiele innych dziedzin. Od nastania ery Sarkozy’ego państwowe dotacje dla instytucji kulturalnych topnieją w oczach. Wielkie sceny narodowe na razie względnie oszczędzono, natomiast na prowincji – dla przykładu w Metzu, Awinionie czy w Tours – subwencje okrojone mają być w tym roku o połowę, a w następnym jeszcze bardziej.
We wszelkich dziedzinach – film, teatr, muzyka, festiwale... – państwowy sponsor przykroił już swój udział o średnio 20%. Zapewne zgodnie z wytycznymi, jakie prezydent przekazał swej minister kultury, Christine Albanel, zalecając jej „wycofanie wsparcia dla tego, co nie działa, a wsparcie tego, co działa”. Czy to oznacza: „wyłącznie tego, co rentowne”?
Segregacja przez sztukę
Oczywiście można kwestionować politykę kulturalną à la Ludwik XIV, wspierającą głównie elitarne przedsięwzięcia i lekceważącą podstawowy wymiar problemu, jakim jest demokratyzacja kultury. W czasach, gdy – jak mówi specjalista od oświaty, Philippe Meirieu - „sztuka stała się bardziej nieegalitarna niż pieniądz”, będąc jeszcze drastyczniejszym symbolem segregacji społecznej, polityka kulturalna z prawdziwego zdarzenia winna się skoncentrować na edukacji artystycznej, począwszy od przedszkola.
Nicolas Sarkozy – jak wcześniej Jacques Chirac – obiecywał, że będzie to jednym z jego priorytetów. Na razie nic jeszcze nie widać, ale poczekajmy z oceną. Opera, teatr czy film jakoś sobie dadzą radę, albo zdechną – jak we Włoszech Berlusconiego (który wkrótce pewnie wróci i wbije ostatni gwóźdź do trumny) – ale tym łatwiej ocalą skórę, im więcej wyrośnie młodych ludzi, wrażliwych na sztukę. Po tym przede wszystkim sądzić będziemy ową „politykę cywilizacji”, której chorążym chce być rzekomo Sarkozy.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU