Stefan Rieger
Tekst z 09/02/2008 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 20:25 TU
“Nie ma zatem dla mnie miejsca na tej ziemi?” pytał ponoć Schubert, gdy konał na tyfus w 31 roku życia. Nie mógł podejrzewać, że 180 lat później dla jego muzyki znajdzie się miejsce nawet na podmiejskich osiedlach spod ciemnej gwiazdy, gdzie poza mordobiciem uprawia się co najwyżej rap i slam. A czemuż by nie, choćby i na motywach z „Podróży zimowej”? Szaleństwo Folle Journée nie przestanie nas zaskakiwać...
W Nantes wszystko jest możliwe, gdyż miasto ma swego czarodzieja, imieniem René Martin. Od 14 lat stolica Regionu nad Loarą tańczy co rok na inną nutę. Tym razem przez pięć Szalonych Dni Muzyki tańczyła w kolorowych trampkach. Miał je Schubert na afiszu, mieli je na nogach Murzyni z Trynidadu, rockersi z przedmieść i mandoliniści z Petersburga.
Schubert superstar
Schubert dla zawodowców i amatorów, a łącznie wystąpiło ich 1800, na 270 koncertach. Schubert dla staruszków i dla dzieci, które tysiącami słuchały Mszy Es-dur w wykonaniu Sinfonii Varsovia i chóru z Lozanny pod batutą Corboza, trochę się wiercąc po godzinie, lecz klaszcząc z entuzjazmem po każdej części. Schubert w autobusie, prowadzonym przez uroczą damę w wiedeńskim stroju, podczas gdy z głośników leci „Śmierć i dziewczyna”.
Schubert w szkołach i liceach, gdzie jak co roku – podczas tygodni poprzedzających Folle Journeé – wystawiono 70 razy słowno-muzyczny spektakl, zadedykowany bohaterowi najbardziej niezwykłego w świecie festiwalu. Schubert w 11 miastach i miasteczkach regionu, gdzie sprzedano 50 tysięcy biletów na 150 koncertów, nie licząc master-classes i nieformalnych spotkań z amatorami i uczniami szkół muzycznych. Schubert w restauracji i w piekarni, gdzie sprzedawano wiedeńskie ciastka i bułeczki.
I wreszcie Schubert w nantejskim Cité des Congrès, gdzie rozeszło się 121 tysięcy biletów, a sale wypełnione były średnio w 95%, czyli z reguły w ponad stu, nie licząc kilkudziesięciu darmowych koncertów w wielkiej hali. Gdzie największym powodzeniem – po przybyszach z Trinidadu – cieszył się Kwartet Terem z Petersburga, dwie mandoliny zwane domra, tłusta basowa bałałajka i akordeon, czyli czwórka żywcem z Dostojewskiego, bardziej śmieszna niż straszna, której René Martin powierzył tuzin schubertowskich transkrypcji.
Wymowa statystyki
Liczby są męczące, ale wielkie liczby są znaczące. W dziedzinie klasyki, skazanej przez komercyjną filozofię na wymarcie, oznaczają skalę przekłamania: dowodzą, że niemal każdy skłonny jest kupić wykwitniejszy towar, byle nie zniechęcić go ceną (koncerty darmowe lub śmiesznie tanie), nie przekroczyć granicy wytrzymałości (koncerty krótkie, rzadko ponad trzy kwadranse) i nie wpędzić go w kompleksy zbyt nakrochmalonym, sztywnym rytuałem.
Tradycyjny koncert jest przeżytkiem, anachronicznym produktem XIX-wiecznej, mieszczańskiej kultury, tradycję pilnie trzeba przewietrzyć – sugestywnie od lat przekonuje pianista i kompozytor Jean-François Zygel, niezrównany popularyzator muzyki klasycznej, przynajmniej od czasów Bernsteina. Temu, co robi od lat René Martin, przyświeca z grubsza ta sama filozofia: trafić pod strzechy, zaintrygować profanów, choćby i kosztem pewnych ułatwień.
Beczka Pstrągów
W tym roku roku przyłożyli do tego ręki czarnoskórzy przybysze z Trynidadu, z Renegade Steel Band Orchestra, którzy Schuberta przełożyli na metalowe beczki i kociołki, bez partytury (gdyż większość z nich nie czyta nut), tańcząc jeno w rytm wskazówek ich znakomitego dyrygenta i wprowadzając w trans tysiące widzów „Królem Olch”, „Ave Maria” czy doszlifowanym do najmniejszego niuansu Allegro moderato z VIII Symfonii „Niedokończonej”.
Trudno sobie zaiste wyobrazić, jak muzycy z Karaibów zdolni są wykrzesać ze swych beczek i kociołków dźwięki kojarzące się ze smyczkami albo organami. Wpatrzeni w szefa Dasmonda Waite jak w kwokę matkę, tańczą wokół swoich rondli, wyklepanych wszelako tak starannie, że z każdej beczki wydobyć się da 28 różnych tonów. A nawet, z lekka oszukując, umieją stworzyć pozory kantyleny, jakby melodię podtrzymywały w tle elektroniczne organy, których nie ma.
René Martin, podobnie jak my wszyscy, uległ ich czarowi – toteż to m.in. przyszło mu do głowy, gdy spytałem go w przelocie o największe wrażenia z 14 edycji Folle Journée: „Nie sposób wszystkiego zliczyć... Zachwycające dokonania chórów, jak Kolegium z Gandawy, śpiewające bez nut, zgodnie z duchem Schubertiad, lub Capella z Amsterdamu czy Accentus... Steel Band czyli orkiestra z beczek i kotłów, dla której zamówiłem transkrypcje u kompozytorów z Trynidadu i która, choć zwykle uprawia folklor z Antyli, wywiązała się z zadania olśniewająco, porywając wszystkich słuchaczy, Jestem pewien, że nawet sam Schubert byłby tym poruszony”...
Ścieżka zdrowia
W ciągu trzech dni w Nantes zdążyłem zaliczyć, słaniając się pod koniec na nogach, około piętnastu koncertów. Chór Accentus, wynoszony we Francji pod niebiosa, nie wytrzymywał porównania z Capellą Amsterdam pod dyrekcją Daniela Reussa, która wbiła nas w fotele precyzją artykulacji i krzepką jednorodnością brzmienia. Zachwycił w sonacie „Arpeggione”, z Alexandre Tharaud przy fortepianie, Jean-Guihen Queyras, którego komplet suit wiolonczelowych Bacha, nagrany dla Harmonia Mundi, zakosił ostatnio wszelkie płytowe laury.
Stachanowizm od rana do nocy uprawiała trójka zadomowionych już na festiwalu Rosjan: Borys Bieriezowski, niedźwiedź syberyjski z paluszkami jak kolibry, Aleksander Kniaziew niczym Raskolnikow, przemawiający jak Casals ludzkim głosem na swej wiolonczeli i skrzypek Dmitri Machtin, postać raczej z Czechowa. Grali solo i w duetach, tria i kwintet „Pstrąg”, sonaty i koncerty z orkiestrą, czasem troszkę niechlujnie, zawsze z pasją...
Nie mogłem rzecz prosta przegapić mego ulubieńca Christiana Zachariasa – skrzyżowanie hipopotama z motylkiem - który dwoił się i troił, dając tyleż solowe schubertowskie recitale, co i prowadząc od fortepianu swoją orkiestrę z Lozanny, m.in. w dwóch pierwszych koncertach Beethovena. Gdyż w Nantes nie grano tylko Schuberta – również Webera, Hummla, Rossiniego czy Mehula, a koncertów Beethovena wykonano komplet. Czwarty znalazł w Nikołaju Ługańskim i Sinfonii Varsovia pod znakomitą batutą Jacka Kaspszyka odtwórców absolutnie idealnych.
Varsovia semper fidelis
Warszawska kapela, którą René Martin nazywa od lat „jedyną oficjalną orkiestrą” festiwalu, znów dawała z siebie wszystko, grając po trzy-cztery razy dziennie: Rossiniego i Webera, Beethovena i Schuberta – Mszę Es-dur, symfonie, koncerty - stale coś innego. Zapytany przeze mnie, czy takie coroczne piłowanie nie grozi aby wpadnięciem w rutynę, jej dyrektor, a do niedawna kontrabasista Janusz Marynowski zapewnia, że z René Martinem, z którym Sinfonia współpracuje już od lat trzydziestu (początkowo jeszcze jako Polska Orkiestra Kameralna) liczyć można jedynie na nieustanną przygodę, ryzyko, stałe niespodzianki: projekt wyłania się często niemalże w ostatniej chwili. Warszawiacy udzielali się przez dwa tygodnie niemal wszędzie – także w miasteczkach regionu nad Loarą i na podejrzanych przedmieściach Nantes, spotykając się wszędzie z równie entuzjastycznym przyjęciem. Pojadą znów w tym roku za Martinem do Bilbao i Tokio, powrócą do Nantes w 2009.
Fajerwerk inwencji
Rutyna, jako się rzekło, Szalonym Dniom nie grozi, gdyż René Martin stale wymyśla coś nowego. Chce w następnych latach mnożyć podjęte w tym roku eksperymenty, jak zamawianie u kompozytorów współczesnych dzieł wpisujących się w tematykę festiwalu i powierzanie transkrypcji składom nietypowym.
Tegoroczny wypad na przedmiejski ugór był przedsięwzięciem godnym podziwu, cokolwiek nie myślelibyśmy o muzycznym tego żniwie. Trzeba było zaiste odwagi i wyobraźni, by spróbować zaprząc do kieratu tzw „element”. Na ponurej sławy nantejskich blokowiskach nie tylko młodzież próbowano oczarować pieśniami Schuberta w oryginale, ale młody pianista Jean-Frédéric Neuburger pracował pilnie z miejscowymi muzykantami nad doszlifowaniem transkrypcji i mniej lub bardziej fantazyjnych opracowań, w stylu slam, metal czy rock.
Nie zabrakło też oryginalnych projektów, jak wierne odtworzenie w wielkim audytorium programu jedynego koncertu, poświęconego wyłącznie utworom Schuberta, jaki udało się zorganizować w Wiedniu za życia kompozytora, 26 marca 1828 roku, a więc tuż przed jego śmiercią. Usłyszeliśmy m.in. Kwartet Prażak, Michela Dalberto, śpiewaków i młode francuskie Trio Chaussona, które robi karierę i zaczęło już nagrywać płyty dla firmy Mirare.
Równie błyskotliwą karierę robi młoda paryska orkiestra Les Siècles, którą prowadzi François-Xavier Roth. Jej wyjątkowość polega na wszechstronności muzyków, zdolnych przerzucać się z instrumentów dawnych na współczesne, i z powrotem, co pozwala im ogarnąć repertuar wielu stuleci. Dali próbkę swych umiejętności m.in. w pasjonującej, choć czasem nierównej transkrypcji „Podróży Zimowej”, jakiej dokonał współczesny kompozytor Hans Zender. Dzięki talentowi Hansa Jörga Mammela (który już wcześniej zachwycił nas interpretacją tego cyklu, nagranego dla firmy Alpha), niektóre z pieśni, przeniesione w swego rodzaju nadrealizm dzięki użyciu dziwacznych instrumentów perskusyjnych, harfy, puzonów i nawet „korby na wicher”, dosłownie nas zmroziły i zahipnotyzowały.
Cyberszaleństwo
Zapomniałbym o najważniejszej bodaj innowacji tegorocznych Szalonych Dni (retransmitowanych non-stop przez radio France Musique i w ostatnim dniu, 3 lutego, przez telewizję Arte). Dzięki wieloletniej współpracy między festiwalem, stworzoną przez René Martina firmą płytową Mirare i supermarketem Leclerc udało się dokonać technologicznego skoku: w ciągu dwóch do czterech godzin, 50 z 270 koncertów zapuszkowanych było w formie kompaktów za 10 euro sztuka lub nagrań MP3 na kluczu USB, za 6 euro.
Formuła zrobiła furorę. Stoisko Leclerca było oblegane, każdego dnia wykupywano od tysiąca do dwóch tysięcy jeszcze ciepłych nagrań, każdy chciał utrwalić przeżytą chwilę uniesień. Tego jeszcze żaden festiwal chyba nie wymyślił. Ba, sprzedawano wręcz w festiwalowym sklepiku, z myślą o stęsknionych za analogowym czarem melomanach, wypieszczone przez Mirare płyty długogrające. Pora ściągnąć ze strychu zakurzony patefon...
Jutro Bach i Chopin
Przyszłość jest pełna kuszących obietnic. W najbliższych miesiącach Folle Journée przeniesie się do Bilbao, Rio de Janeiro i Tokio, jak również do nadmorskiego miasta Kanasawa – będzie to pierwsza japońska decentralizacja, z Beethovenem na afiszu i azjatyckimi zespołami, przykładającymi po raz pierwszy smyka do sukcesu. Na jesieni Martin urządzić chce w Nantes pierwszą Szaloną Noc. Od listopada rozpocznie się maraton szopenowski: komplet utworów Frycka czyli 14 koncertów w 4 dni, w rozmaitych miastach, poczynając od Tokio a kończąc w Warszawie, w roku 2010, dla uczczenia dwóchsetlecia urodzin Chopina.
W przyszłym zaś roku biorę śpiwór i rozbijam namiot w hali Cité des Congrès, by nie przegapić jednej nuty: w programie jest „Sto lat niemieckiego Baroku”, od Schütza i Bruhnsa po Buxtehudego i Bacha.
Rap/”Bonne Nuit” (Winterreise D.911)
CD1 Schubert – Marsz wojskowy D.733 – Q.Terem
Wywiad z R. Martinem
Renegade Steel Band Orchestra/VIII Symfonia, 1cz.
Wywiad z J Marynowskim
CD2 Schubert – VIII Symfonia, 1cz. – Sinfonia Varsovia, Y.Menuhin Apex 2564 604302
Rap/”Courage” (Winterreise D.911)
Rock/II Trio D.929, Andante con moto
CD3 Schubert – II Trio D.929, Andante con moto – Trio Chausson
CD4 Schubert/Zender – „Die Krähe” – H.J.Mammel/Les Siècles CD5 Bach – II Suita, Courante – J-G. Queyras 1’44 HMC901970.71
09/02/2008
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU