Agnieszka Kumor
Tekst z 20/02/2008 Ostatnia aktualizacja 20/02/2008 18:36 TU
Z Sarajewa do Tuluzy
Mladen Materic rozpoczął karierę teatralną w byłej Jugosławii, na początku lat osiemdziesiątych. To tam, w Sarajewie, założył swój pierwszy zespół teatralny, właśnie Teatr Tattoo, a później w 1984 Otwartą Scenę Obala. Po wielu sukcesach międzynarodowych i m.in. na festiwalu w Edynburgu, Teatr Tattoo osiedlił się w roku 1992 Tuluzie. Od początku francuskiego rozdziału kariery Matericia łączą go przyjacielskie związki z paryskim Teatrem de la Bastille. Świetnym spektaklem była pokazana tam w roku 2001 w ranach Festiwalu Jesiennego Kuchnia, podwójnego autorstwa Matericia i Handke’go - rzecz o banalnym miejscu niezwyczajnych zdarzeń, gdzie „śmierć zamienia się w życie”.
Teatr bez słów
Teatr codzienności, teatr pozbawiony słów, poszukiwanie ponadczasowości w drobnych, pozornych wydarzeniach – to artystyczna dewiza Mladena Matericia. Tekst nie ma dla niego znaczenia, zastępują go gesty, działania sceniczne poczynania aktorów. W programie najnowszego spektaklu Nowe Bizancjum autor taki pisze o swych zamierzeniach: „włączyć do gry intuicję, emocje, irracjonalność: oto, co pozwoli przekroczyć granice teatru”. Co autor chciał przez to powiedzieć? „Kto pomyśli może zgadnie”, stwierdza Cześnik, w Zemście. Spróbujmy i my pomyśleć...
Radosny chaos w nieokreślonej przestrzeni
Wąska kurtyna zwisająca od góry do dołu sceny „wprowadza” czyjąś rękę, ręka okazuje się kobietą, która wykonuje serię nieskoordynowanych kroków, po czym siada na sześcianie, druga kurtyna „wprowadza” męskie ramię, które istotnie, okazuje się być mężczyzną, nieskorym jednak do zabawy. Jakaś kobieta przechadza się po scenie z nożem wbitym w plecy, mężczyzna próbuje go jej wyrwać, ale kobieta opiera się, ktoś ma na ramieniu księżyc, komuś innemu wyrosło na dłoni drzewko, kto z kimś się siłuje i próbuje wymóc na nim nieznane posunięcie... Relacje uwodzenia i odepchnięcia, dominacji i poddania w przestrzeni punktowanej „niepostrzeżonymi” wejściami i wyjściami bohaterów.
Praca Matericia osiągnęła tak wysoki stopień intelektualnego rozmycia, że nie jesteśmy w stanie dojść, o co mu chodzi. W zasadzie znaczeń jest tyle ile każdy sobie wpisze, dalekie odniesienia do malarstwa Malewicza (w programie spektaklu) każą zadać pytanie: co ono ma do rzeczy? Reżyser serwuje nam „niefiguratywny” teatr bez jakiejkolwiek (no jeszcze czego!) pożywki psychologicznej czy teatralnej substancji. Przepychanki aktorów w starej, wyżętej, przerabianej wielokrotnie i odgrzewanej jak bigos formie, nie powiedzą nam więcej o życiu i ludziach niż ulica, na którą wychodzimy po (na szczęście) niewiele ponad godzinnej pile z całkiem jasnym przekonaniem, że ktoś z nas sobie nieźle zakpił.
A szkoda, takiej hucpy po Mladenie Matericiu raczej się nie spodziewaliśmy. Czyżby naszedł go kryzys inspiracji twórczej?
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU