Stefan Rieger
Tekst z 22/02/2008 Ostatnia aktualizacja 22/02/2008 17:51 TU
Od trzydziestu lat kapitalizm nieustannie się wzmacnia, a demokracja słabnie. Władzę przejmują odtąd inwestor i konsument, kosztem obywatela. Ten ostatni coraz mniej ma do powiedzenia, podobnie zresztą jak wybrana przezeń demokratycznie władza, która staje się zakładniczką wielkiego biznesu. Główną tego przyczyną jest dzika konkurencja między przedsiębiorstwami, której siłą napędową są nowe technologie, globalizacja i deregulacja. Oto główne tezy najnowszej książki Roberta B. Reicha, wydanej we Francji pod tytułem „Superkapitalizm”.
Robert B. Reich, profesor ekonomii, był doradcą prezydentów Forda i Cartera, a potem ministrem pracy w administracji Clintona. Jego zdaniem obietnica powszechnej szczęśliwości i dobrobytu, jaką niosła liberalizacja rynku, okazała się w dużej mierze kłamliwa. Wielu się szaleńczo wzbogaciło, światowa gospodarka nabrała niespotykanego tempa wzrostu, towarzyszy temu jednak równie bezprecedensowy wzrost społecznych nierówności, pogarszanie się warunków i bezpieczeństwa pracy oraz wyniszczanie środowiska i akumulacja zagrożeń w skali planetarnej.
Demokracja słabnie z dnia na dzień, gdyż wielkie korporacje wdały się w niepohamowany wyścig zbrojeń, aby przyciągnąć kapitały i klienta: z każdym rokiem inwestują coraz więcej w intensywny lobbying, mający im zagwarantować maksimum wpływu na polityków, skłonnych następnie przepchnąć korzystne dla nich regulacje prawne. W latach 70. lobbyingiem w Waszyngtonie zajmował się co trzydziesty były kongresman, dzisiaj para się tym co trzeci emerytowany polityk, a w podobnej proporcji wzrosły wielomilionowe sumy, inwestowane w politykę wpływów. Głos szarego obywatela liczy się w tym układzie coraz mniej.
Konflikt w każdym z nas
To znaczący paradoks, że w najbardziej rozwiniętych społeczeństwach, poczynając od USA, trzej protagoniści tego dramatu – inwestor, konsument i obywatel – są często jedną i tą samą osobą. Świadomość niemal każdego z nas jest, innymi słowy, teatrem rozterki i sceną konfliktu interesów.
Superkapitalizm okazuje się dobrodziejstwem dla mieszkającego w nas akcjonariusza (zgarniającego rosnące dywidendy), podobnie jak dla konsumenta (płacącego coraz mniej za wiele towarów i usług – co jest zresztą dyskusyjne) – lecz wyniszcza równolegle sektor publiczny, wyciska pracowników jak cytrynkę, degraduje warunki pracy i do reszty psuje klimat, pozbawiając obywatela (trzeciego z naszych wcieleń) resztek wpływu na to, jak rozdzielać bogactwo i jakie przyjąć reguły gry, by społeczeństwu zapewnić minimum harmonii.
Aby nie być gołosłownym, ucieknijmy się do najbardziej drastycznego z przykładów, jakimi ilustruje swe wywody Robert Reich. Odmienia się on przez tysiące przypadków, o czym świadczą pośrednio pierwsze we Francji masowe strajki kasjerek supermarketów. Przewrotne reguły superkapitalizmu – w odróżnieniu od kapitalizmu „starej daty”, Fordowskiego w Ameryce, czy reńskiego w Europie – zakazują odtąd przedsiębiorcom traktowania firmy jako wielkiej „rodziny”, płacenia pracownikom więcej, niż to niezbędnie konieczne, oferowania im jakichkolwiek korzyści socjalnych, dbania o interes miasta, w którym prosperują, czy też o środowisko, z którego korzystają lub które zaszczycają swymi trującymi wydzielinami.
Auto-klincz
Wielkie korporacje nie myślą odtąd o niczym innym, jak tylko o największym przełożeniu, znalezieniu gdziekolwiek w świecie najtańszych surowców i najtańszej siły roboczej – gdyż akcjonariuszy z funduszy emerytalnych czy ubezpieczeniowych nie interesuje wyłącznie maksymalny giełdowy zysk i procenty wpadające do kasy.
Owym ekstremalnym przykładem jest Wal-Mart, największa w świecie sieć sklepów, obejmująca swymi mackami całą Amerykę Północną. Wal-Mart płaci pracownikom tak śmiesznie mało, że – aby przeżyć – korzystać muszą ze społecznych zasiłków. Te ostatnie jednak wydają w Wal-Marcie, bo tam jest najtaniej. Skoro zaś ich filozofii zakupów przyświeca jeno troska o cenę, wymuszają mimo woli obniżkę własnych płac, jak również zysków dostawców, zmuszonych do nieustającego obniżania cen zbytu, aby wygryźć konkurentów. Wal-Mart zgarnia gigantyczne zyski, rzędu 12 mld dolarów rocznie. Mógłby więc podwyższyć płace pracownikom, ale zarząd firmy doskonale wie, że jeśli to zrobi, obniżając jednocześnie zyski, nawet pracownicy posiadający akcje zaczną je sprzedawać, cena ich spadnie, akcjonariusze się obrażą i w trymiga zmienią zarząd na lepszy.
Trzymał Kozak Tatarzyna, inwestor i konsument obywatela, szekspirowski dramat w każdym z nas. Ale bez przesady: zdaniem Roberta Reicha, wystarczyłoby kilka smagnięć biczem prawa, by przywrócić równowagę. Kilka zmian w kodeksie pracy, korzystnych dla pracownika; minimalne oprocentowanie spekulacyjnych kapitałów; radykalne ucięcie dopływu pieniędzy do polityki; i wreszcie – last but not least – odrestaurowanie prestiżu obywatela w owej Świętej Trójcy, wyznaczającej naszą wewnętrznie sprzeczną osobowość.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU