Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Post-scriptum

Sarkozy’ego zejście do piekieł

Stefan Rieger

Tekst z 29/02/2008 Ostatnia aktualizacja 04/03/2008 12:37 TU

Nicolas Sarkozy w Salonie Rolniczym 23 lutego 2008Foto: Reuters

Nicolas Sarkozy w Salonie Rolniczym 23 lutego 2008
Foto: Reuters

„W maju 2007 Francuzi nie wybrali sobie prezydenta, ale temat do konwersacji” – słychać zewsząd trafną diagnozę. Nicolas Sarkozy dba o to, by podsycić dyskusję, trzy razy dziennie, przed i po jedzeniu. Każda rozmowa – w knajpie, sklepie i salonie – zjeżdża po chwili na Sarkozy’ego, jakby stał się narodową obsesją. Wielu Francuzów zastanawia się odtąd zgoła, czy – zamiast prezydenta – nie wybrali sobie problemu. Którego rozwiązania nie widać, gdyż każdy dzień niesie nowe niespodzianki.

Stan łaski trwał do listopada. Coś się załamało w momencie żałosnej wizyty Kaddafiego w Paryżu. Od tej chwili, zdestabilizowany prezydent próbuje rozpaczliwie złapać oczko, na przemian epatując publikę swym życiem prywatnym bez kompleksów i serią nieprzemyślanych prowokacji, na forum publicznym.

Im bardziej zaś epatuje, tym bardziej jego krzywa popularności leci na pysk. Sarkozy, utalentowane zwierzę polityczne, próbuje zamortyzować upadek natychmiastowym spuszczeniem z tonu, udawaniem, że żadnej prowokacji nie było. Ale, że wilka ciągnie do lasu, ratuje się głównie ucieczką do przodu, starając się z dnia na dzień przelicytować własne prowokacje nowymi, w nadziei, że sfora dziennikarzy i opinia rzuci się na tę jeszcze świeższą, bardziej smakowitą kość, zapominając z rozpędu o wczorajszej polemice.

Stan niełaski

Oszołomiona publika i dziennikarze dawali się długo nabierać, lecz w pewnej chwili miarka się przebrała: po fazie systematycznej apologetyki, nastąpiło równie systematyczne linczowanie. Media, podobnie jak Sarkozy, myślą jedynie o tym, jak głaskać z włosem klienta, telewidza czy wyborcę. Z chwilą, gdy wiatr się zmienił, przystąpiono hurmem do strącania z piedestału, w otchłań hańby, wczorajszego idola.

Nie trzeba zresztą było się wysilać, gdyż idol raz po raz, z samobójczym wręcz zacięciem, sam strzela sobie w nogę. W środę prezydent przedstawia nowy program szkoły podstawowej, w której uczniowie mają przyswoić wreszcie zasady obywatelskiej kurtuazji, moralności i poprawności językowej. W sobotę prezydentowi puszczają nerwy i traktuje obywatela per Spieprzaj dziadu!, dając dzieciom dobry przykład.

Kochająca prezydenta szefowa związku pracodawców, Laurence Parisot, starając się zbagatelizować incydent, porównuje go do pamiętnej główki Zidana. Nawet jeśli podoba się nam dadaistyczny gest Zidana, przypomnieć musimy pani Parisot, że ów narcystyczny luksus kosztował zapewne Francję tytuł mistrza świata. Niech się zatem zdecyduje, czy zależy jej na realnym sukcesie (jak w kółko powtarza), czy na wątpliwej natury geście Kozakiewicza.

Laickość i Shoah

Papieru zabraknie, by spisać wyczyny prezydenta. Największe może wzburzenie wywołują jego systematyczne ataki na świeckość Republiki. Apel stowarzyszenia Liga Edukacji, w obronie laickiego charakteru Państwa, podpisało w parę dni 118 tysięcy internautów, wszystkie niemal związki zawodowe i niezliczone stowarzyszenia, włącznie z chrześcijańskimi i kościelnymi.

Najzupełniej nieprzemyślana prowokacja – jaką był apel Sarkozy’ego o powierzenie każdemu z francuskich dziesięciolatków pamięci o losach jednego z 11 tysięcy dzieci żydowskich, wywiezionych z Francji do gazu – uznana została przez miażdżącą większość Francuzów i znawców przedmiotu za groźną aberację. „Zmroziło mi to krew” – zareagowała spontanicznie Simone Veil, bodaj największy we Francji autorytet w materii Shoah.

Sarkozy nie raczył się z nią skonsultować, choć siedziała obok niego. Zaskoczył i zraził sobie niemal wszystkich – psychologów, pediatrów, dziennikarzy, pedagogów, opinię wzburzoną w 85% – by po kilku dniach niemal wszystko odgwizdać.

Ani dziecku, ani klasie nie będzie się wrzucać na barki pamięci o zagazowanych dzieciach. Nie chodzi o utożsamianie się z ofiarami, czyli granie na emocjach, lecz o wyciągnięcie lekcji z Historii, gwoli zaszczepienia przed ześlizgiem w barbarzyństwo – streszczam wnioski komisji, powołanej do rozładowania polemiki, w której znalazła się i Simone Veil, wspierająca dotąd Sarkozy’ego, i filmowiec Claude Lanzmann, skłonny do fetyszyzacji Shoah, jako antropologicznego wyjątku, bez precedensu i analogii.

Igranie z emocjami

Można by, w gruncie rzeczy, zbagatelizować fenomen Sarkozy’ego – jako przejaw medialnego koniunkturalizmu, gdyby ów populistyczny dryf nie dowodził na codzień tego, iż klasa polityczna – pozbawiona odtąd większego wpływu na ekonomię i zależne od niej społeczne nastroje – spekuluje wyłącznie na emocjach, rzucając ludowi na pożarcie konsensualny ochłap.

„Wykastrować, zabić, przykuć na wiek wieków do słupa morderców, gwałcicieli, nieuleczalnych pedofilów” – rzuca ludowi przysmak prezydent, a lud jest zachwycony, choć poza tym prezydenta nie cierpi. Mniej zachwyceni są prawnicy, politycy, dziennikarze, spece od Konstytucji. Najwyższy organ władzy w państwie, Rada Konstytucyjna, unieważnia retroaktywny charakter ustawy.

Sarkozy nie chce o tym słyszeć. Poddaje szantażowi Pierwszego Sędziego we Francji, prezesa Sądu Kasacyjnego, by znalazł mu sposób na wdrożenie ustawy już dzisiaj, czyli przed marcowymi wyborami, a nie dopiero za 15 lat, gdy skazani dziś przestępcy wyjść by mogli z więzienia. Niewtajemniczonym wyjaśnijmy, że dotyczy to około trzydziestu nieuleczalnych rzekomo dewiantów, podczas gdy nasze dziecko ma z grubsza sto tysięcy razy więcej szans na zaznanie krzywdy ze strony przejeżdżającego samochodu, niż ze strony krążącego w okolicach wilkołaka.

Ucieczce do przodu Sarkozy’ego nie ma granic i jeśli cieszy to dziennikarza, obywatela wcale to nie bawi. „Spieprzaj dziadu” to pestka, potwierdzenie przeczuć co do charakteru prezydenta – aczkolwiek za Kaczyńskim przekleństwo wlokło się przez lata i przyklepała je wyborcza klęska.

Monarchia elekcyjna

Wracam do mej obsesji od ćwierć wieku: problemem nie jest Sarkozy czy Dupont, lecz instytucje V Republiki, nie dopuszczające – za wyjątkiem okresów kohabitacji – żadnych form kontrwładzy. Nie należy się skarżyć na nie mającą precedensu personalizację władzy, kiedy nie miało się dość odwagi lub trzeźwości, by zakwestionować ustrój, który na tym się opiera.

 

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU