Agnieszka Kumor
Tekst z 19/03/2008 Ostatnia aktualizacja 19/03/2008 18:34 TU
Parsifal, akt I: Franz Josef Selig (Gurnemanz), Christopher Ventris (Parsifal), Waltraud Meier (Kundry)
fot. R. Walz/Opéra national de Paris
Niekończąca się melodia
Szkoda, że – jak sam przyznaje w jednym z licznie udzielonych we Francji wywiadów – Warlikowski nie zna niemieckiego. Szkoda, bo wówczas miałby szansę silniej wgłębić się w wielowarstwowość ostatniego dzieła Wagnera, które będąc odrębnym utworem muzycznym i scenicznym, jest również genialnym zwieńczeniem jego twórczości. W niekończącej się melodii odzywają się motywy „przechadzające się” w innych operach Wagnera. Powracają – niczym echo - ulubione motywy kompozytora: tułaczka bohatera niezbędna do jego wzrostu duchowego (Holender-tułacz), poświęcenie kochającej kobiety (Lohengrin czy Zygfryd), odrzucenie i wyklęcie miłości fizycznej (Pierścień Nibelunga), poszukiwanie czystego uczucia (Tannhäuser). Wskazują one tyleż na osobisty, wewnętrzny rozwój autora, co są symbolem pokręconego labiryntu życia.
Centralny motyw Graala
Głównym motywem Parsifala jest święty Graal, kielich, z którego Chrystus pił wino podczas Ostatniej Wieczerzy i do którego podczas Męki zebrano krew Ukrzyżowanego. Na Graalu i zamku Monsalvat, gdzie mieszkają chroniący go rycerze, skoncentrował Wagner całą swą operę. To miejsce magiczne, zapożyczone z legendy Wolframa von Eschenbacha, przekształconej przez autora tak, by odpowiadała potrzebom jego misterium. To miejsce „pomiędzy”, zawieszone między życiem a śmiercią, między wezwaniem a odpowiedzią na nie, między grzechem a wyrastającą z niego świętością (O błogosławiona wino! brzmi paradoksalne wezwanie z Liturgii Wielkosobotniej).
W labiryncie symboli i znaków
Za sprawą nieodstępnej scenografki Warlikowskiego, Małgorzaty Szczęśniak, wszystko co u Wagnera wznosi widza, tu wtłacza go w podłogę, co ma ożywiać jego pragnienie wielkości - ściąga go w dół. Zamek staje się amfiteatralną salą wykładową zapyziałej akademii medycznej, w której zasiadają podstarzali studenci w kamizelkach, Kundry nabiera wodę z umywalki (czym budzi rozbawienie widowni). Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie żądam tradycyjnego odczytania opery (niechby sobie tę wodę nosiła choćby w laboratoryjnej probówce!), lecz odczytania zgodnego z jej duchem.
Nie będę tu się rozwodzić nad poronionymi pomysłami, od jakich roi się w spektaklu, zrobił to już mój znakomity kolega, Piotr Kamiński, z poświęceniem tropiąc zapożyczenia, które literalnie nic, ale to nic nowego do przedstawienia nie wnoszą. Jeśli za to ktoś nie wierzył, że można się na Wagnerze nudzić, to niech mi uwierzy na słowo: tu wiało nudą, jak musiał wiać zimowy wiatr pod Stalingradem. Przy okazji: przypominanie Wagnerowi nazistowskich interpretacji post factum zakrawa o anachronizm i banał. Kiedyż wreszcie przestaną niektórzy twórcy patrzeć nań oczami tych, których denuncjują!
Wszędzie tam, gdzie potrzeba było realizmu, twórcy paryskiego Parsifala otarli się o naiwność, udając rysunki dziecięce i rzucając na ekran słowa „Wiara, Nadzieja i Miłość” w pierwszej części (traktując przy tym widza jak idiotę, któremu trzeba wszystko wyłożyć „kawa na ławę”) lub przebierając Parsifala w prześcieradło (niczym Chrystusa-Pantokratora z Biblii dla najmłodszych) w finale sceny bohatera z uwodzącą go Kundry. Tam natomiast, gdzie przydałby się właśnie świat fantasy, gdzie „przestrzeń staje się czasem”, jak mówi Gurnemanz (strażnik i dobry duch lasu pod Monsalvat) - spektakl jest realistyczny do bólu (misterium przemiany Graala „odprawione” zostaje rutyniarsko niczym nudna msza niedzielna).Przemienienie
I wreszcie – objawienie! Z inteligencją, wyczuciem i pokorą, wyzbywszy się historyczno-krytycznej pychy, reżyser kładzie przed nami w darze trzeci akt Parsifala: chłopiec podlewa wyliniały czasem i zapomnieniem warzywnik, niewinność przyrody przywdziewającej się w Cud Wielkiego Piątku znajduje sceniczną transpozycję w ziarenkach sianych ręką dziecka, czas zatrzymał się w przytłumionym świetle i przeniósł nas „poza czas”, „zbawiony Zbawiciel” przynosi ukojenie wspólnocie Graala, muzyka wplata się w obraz i obraz przechodzi w muzykę. Spektakl ociera się o wyżyny sztuki. Więc jednak można…?
Wybijające się osobowości
Przyznajmy jeszcze na koniec, że Hartmut Haenchen poprowadził orkiestrę i chóry Opery paryskiej ze znawstwem, niezapomniane wrażenie pozostawili po sobie: genialna Waltraud Meier, która przemieniła w ogień rolę Kundry oraz Franz Josef Selig, który dodał swemu Gurnemanzowi cechy szlachetnego, mądrego zdystansowania, zaś w zespole - błyszczące niczym dzwoneczki okazały się Dziewczęta-Kwiaty kusicielki: Adriana Kucerova, Valérie Condoluci, Louise Callinan, Yun-Jung Chai, Marie-Adeline Henri i Cornelia Oncioiu.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU