Marek Brzeziński
Tekst z 20/03/2008 Ostatnia aktualizacja 20/03/2008 16:54 TU
Na kartach Notatnika Paryskiego zapisujemy sobie różne historie, a to mowa jest o święcie krowy, a to o Nowym Roku chińsko-azjatyckim. Sięgamy do historii, niekiedy bardzo odległej, na przykład do czasów średniowiecza, kiedy indziej do schyłku monarchii i epoki dzielnej królowej Marii Antoniny lub do Paryża końca XIX wieku. Tym razem będzie inaczej. Wybory samorządowe sprawiają, że warto przyjrzeć się układowi, jaki pojawił się na politycznym planie Paryża i jego okolic, bezpośrednio przylegających do stolicy i zarazem stanowiących niemal jedną, spójną, tkankę społeczno-urbanistyczną przedmieść. Socjaliści pod wodzą mera stolicy Bertranda Delanoë mieli nadzieję, że uda im się zdobyć nowe przyczółki w kolejnych dzielnicach miasta. Stało się inaczej. W porównaniu do wyborów w 2001 układ sił politycznych w Paryżu ani drgnął. Tak wtedy, jak i teraz, rządząca prawica UMP wygrała w ośmiu dzielnicach, socjaliści w jedenastu, a Zieloni w jednej, tej samej, drugiej dzielnicy Paryża.
Sekwana dzieli Paryż na lewobrzeżny i prawobrzeżny. Polityczna linia demarkacyjna biegnie w innym kierunku, prostopadle do rzeki – z północy na południe. Wschodnie dzielnice to strefa wpływów socjalistów i lewicy, zachodnie – prawicowej UMP. Taki układ nie jest nowością, bo jak sięgniemy do historii, to przecież lud Paryża zamieszkiwał właśnie dzielnice położone w okolicach Placu Bastylii, Republiki, Barbèsu opadającego w dół wschodniego zbocza Montmartre'u, czy Ménilmontant – to tutaj na świat przyszła Edith Piaff, tutaj grasowali apasze. To były dzielnice robotnicze, teraz w wielu przypadkach zamieszkałe przez imigrantów i ich potomków. Główną inspiracją do zmian urbanistycznych Paryża było słynne powiedzenie Napoleona III, że chce być „drugim cesarzem Augustem, bo ten zamienił Rzym w miasto z marmuru”. Paryż liczył grubo ponad milion mieszkańców żyjących w niesłychanej ciasnocie.
Główne ostrze zmian skierowane było na Wyspę Miejską, gdzie roiło się od czasów Villona od wszelkiej maści podleców i przestępców. Eugeniusz Sué pisał o tamtejszej zabudowie „czarne, brudne, niezmienione od średniowiecza. Chodzenie po schodach było ryzykownym zajęciem – nie można było się wspiąć nie trzymając się liny przymocowanej do ściany”.
Ale w grę wchodziła nie tylko sprawa zastąpienia nędzy nowoczesnością. Haussman, protestant z Alzacji, który kończył paryskie szkoły, włącznie z liceum Henryka IV, znał Paryż od podszewki. Poza urbanistycznym rozmachem chodziło także i oto, aby po szerokich alejach, szarżujące na koniach wojsko mogło jak najszybciej dostać się do dzielnic gdzie wznoszono barykady, czyli do wschodniego Paryża. Taki układ świadomości klasowej pozostał do dzisiaj. Mer Bertrand Delanoë wygrał w zdecydowany sposób, bo uzyskał niemal 58 procent głosów, ale i on i socjaliści liczyli na zdobycie nowych dzielnic. Sztuka się nie udała i nastroje na lewicy są słodko-kwaśne, gdybyśmy chcieli sięgnąć po metaforę z chińskiej sztuki kulinarnej. Socjaliści szczególnie liczyli na przejęcie władzy w piątej dzielnicy. Nie udało się. Merem został tam ponownie wybrany Jean Tiberi, były mer Paryża. Wszystkie przedwyborcze sondaże były dla niego jednoznacznie niekorzystne. Okazało się, że Tiberi w ostatniej chwili wygrał. Dosłownie rzutem na taśmę, bo o 20.00 jego socjalistyczna przeciwniczka ponoć jeszcze prowadziła. Wygrał nieco ponad dwustu głosami. W piątce bardzo lubią Tiberiego. Wszelkie interwencje dotyczące na przykład naprawy chodnika załatwiane są od ręki czyli w dwa dni. Mer przechadza się po ulicach swojej dzielnicy nie tylko w czasie kampanii przedwyborczej. Wita się z właścicielami sklepików i księgarń jak ze starymi znajomymi, zna i pamięta ich nazwiska. Na początku roku wyprawia dla nich przyjęcie – jest bufet ze specjałami przez nich dostarczonymi i jest i wino. Na spotkaniu noworocznym z adwokatami i prawnikami – pije się whisky i Cognac.
Numeracja dzielnic Paryża ułożona jest zgodnie z zasadami ślimaka, bądź co bądź jednego z przysmaków francuskiej kuchni. Jedynka to serce i kolebka Paryża. To tutaj osiedlili się Celtowie, to tutaj Juliusz Cezar, za przeproszeniem wymiotował na Paryż, po eksperymentach z ogrzewaniem w zimowej porze, kiedy to po raz pierwszy w życiu ujrzał na Sekwanie lód.
Tutaj stał opiewany przez Szekspira Luwr, powód zazdrości innych dworów europejskich, żyjących w bardziej siermiężnych warunkach. Jedynka była niebieska, czyli rządziło tu UMP i tak zostało. Kandydat prawicy wygrał i to zdecydowanie. Dwójka to jedyna dzielnica Paryża w kolorze zielonym, rzecz jasna z politycznego punktu widzenia. Od VIII stulecia tędy wiódł szlak królów Francji wkraczających do Paryża. Dzisiaj popierany przez socjalistów, komunistów i wszelkiej maści mniej lub więcej postępowych lewaków, kandydat Zielonych został ponownie wybrany na mera dzielnicy. Trójka, to dawne królestwo Templariuszy, zakonu, który był tak potężny, a który tak marnie skończył dzięki matactwom króla Filipa Pięknego potrafiącego omotać nawet samego Papieża. Tutaj rządzą socjaliści. Czwórka to Hotel de Ville, niesłusznie przez część amerykańskich turystów interpretowany jako „Hotel Miejski”, podczas gdy to jest ratusz Paryża. Czwórka to parafia królestwa, czyli katedra Notre Dame, ale to socjaliści odnoszą tutaj druzgocące zwycięstwo wspierani przez zjednoczone siły lewaków, komunistów i Zielonych, czyli arbuza – to znaczy partii z zewnątrz zielonej, ale w środku siarczyście czerwonej. Po drugiej stronie Sekwany zaczyna się blue-land, kraina niebieskich czyli prawicowego UMP. Piątka i szóstka są przedzielone jak rzeką graniczną Bulwarem St. Michel. Lecz tak naprawdę są zespawane w jedną kulturalno-socjalno-polityczną całość głosowaniem na prawicę.
Do przeszłości należy społeczno-romantyczny mit Dzielnicy Łacińskiej, lewackich intelektualistów, rozdwajających włos świata na czworo, ubranych, bo jakże inaczej, w czarne golfy i ćmiących mocniejsze od marihuany Gitanes, kiwających się w tak piosenek Juliette Greco – to już przeszłość, tak jak mrzonki o lewicowym raju snute przez Jean-Paul Sartre’a, superbrudasa francuskiej elity intelektualnej, bo jak twierdzą wtajemniczeni, ponoć dwa razy mył się w swoim życiu.
W szóstce lewicę wystawiono do jednego z licznych tam sklepów z antykami, gdyż prawica wygrała zdecydowanie. Podobnie rzecz się miała w siódemce, gdzie co roku miliony ludzi przemierza szlak turystycznej pielgrzymki, której celem jest Wieża Eiffela. Dalej ósemka. To Plac Zgody gdzie ze świstem gilotyny spadały głowy szlachetnie urodzonych wrogów paryskiego ludu i przy którym to placu Hemingway i Scott Fitzgerald, w nieistniejącym już barze istniejącego do dziś hotelu, sączyli brandy rozdrapując rany „straconego pokolenia”. A jednak mimo takiego spadku w ósemce prawica miała tak wielką przewagę, że w finale spotkali się dwaj przedstawiciele tej samej partii UMP. Kolejne strony historii Paryża zapisały się w okolicach Montparnasse. To tam miał swoją pracownię Modigliani, to tam buszował po kafejkach Salvadore Dali. Piętnastka jest tradycyjnym bastionem prawicy. I tym razem kandydat UMP miał sporą przewagę nad konkurentką mimo, że była nią sama zastępczyni mera Paryża – Anna Hidalgo popierana przez zastępy czerwono-zielone.
Na UMP głosowała tonąca w burżuazyjnym śnie szesnastka, gdzie jedynym ożywieniem martwoty uliczek przecinających blokowiska dostojnych kamienic są emerytki wyprowadzające na spacer swoje pieski „klasy” ratlerek, dokładnie opancerzone w specjalne płaszczyki przeciwprzymrozkowe.
Niebiescy wygrali także w siedemnastce, ale już o rzut kamieniem dalej Paryż zaczyna się rumienić. Montmartre i Barbès, gdzie można się poczuć jak w Czadzie czy w Mali. Malownicza dziewiętnastka, ze swoim ślicznym parkiem Buttes-Chaumont, miejsce niedzielnych wypraw tej części proletariatu paryskiego, który był pewien pracy i płacy. To także Belleville i obecny park nauki, muzyki i rozrywki La Villette gdzie kiedyś znajdowały się miejskie rzeźnie i kanały, którymi spławiano – w jedną stronę żywe krowy, w drugą wołowinę. Socjaliści wygrali w dwudziestce i w jedenastce, której centralnym punktem jest Plac Bastylii, co zostawmy bez komentarza. Dwunastka, to kraina starych warsztatów producentów mebli. Już w XVIII wieku tutaj znajdowała się wylęgarnia rewolucyjnych myśli. Czerwona trzynastka to Chinatown i cicha uliczka, przy której w Domu Świętego Kazimierza żył i zmarł w nędzy Cyprian Kamil Norwid. Wreszcie czternastka – pełen wdzięku Parc Montsoursis, świetny stadion lekkoatletyczny Chantilly i miasteczko uniwersyteckie jak z bajki – pomieszanie Heidelbergu z Cambridge. Tutaj też tryumfowali socjaliści. W większości przypadków, a piątka jest wyjątkiem, wygrani zwyciężali z ogromną przewagą – to chyba najlepsze odzwierciedlenie nastrojów, stanu politycznego ducha i przekroju społecznego każdej z dwudziestu dzielnic Paryża.
Na przedmieściach należy odnotować klęskę komunistów, którzy utrzymali się tylko w dwóch regionach, w Nanterre i w La Courneuve – na północnych i północno-zachodnich obrzeżach stolicy. W Champigny, odwiecznym bastionie komunistów władzę przejęli socjaliści.
Podobnie jak w Montreuil, gdzie rządzący tam od ćwierć wieku mer uciekał tylnymi drzwiami wygwizdywany przez wyborców. Wygrali zieloni. Montreuil to miasto znane z alternatywnej kultury, festiwalu książek dla dzieci i sal, w których trenował słynny bokser Marcel Cerdan, ukochany mężczyzna Edith Piaff. Komunistyczny mer Montreuil miał parę pomysłów na to, jak by tu wyrównać szanse wszystkich mieszkańców i zaproponował, aby ci co pracują płacili czynsze za mieszkania tych, co to są bezrobotni, a którzy nie mają z czego płacić, w związku z czym cierpi budżet miasteczka. A tak będą cierpieli burżuje, czyli ci co to mają pracę. Lenin by pozazdrościł takiego pomysłu. Pewnie Sartre też.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU