Stefan Rieger
Tekst z 28/03/2008 Ostatnia aktualizacja 28/03/2008 18:18 TU
Najwyższy czas znowu trochę się postraszyć, media bowiem biją pianę, a politycy biją się w piersi przy okazji takich wydarzeń, jak konferencja na Bali czy francuskie Grenelle środowiska jesienią zeszłego roku, po czym wszyscy z powrotem chowają głowę w piasek. Tymczasem tempus fugit, a czas jest dzisiaj dla planety najcenniejszym z surowców – jak pisze Geneviève Ferone w książce „2030: Krach ekologiczny”, zarazem czarnowidząc i wykładając klarownie możliwe remedia.
Geneviève Ferone stworzyła przed laty Arese, pierwszą francuską agencję zajmującą się notowaniem przedsiębiorstw z ekologicznego punktu widzenia, a obecnie kieruje wydziałem trwałego rozwoju w koncernie VEOLIA Environnement.
Karambol stulecia
Dlaczego akurat 2030? Ano dlatego, że – jak wynika z różnych symulacji – niepokojąco zbiegną się w tym momencie rozmaite krzywe najpoważniejszych zagrożeń. Po pierwsze, koncentracja CO2 w atmosferze osiągnie 450 ppm, co spowoduje reakcję łańcuchową w różnych dziedzinach, poczynając od wzrostu o 2° średniej temperatury, którego to progu lepiej nie przekraczać. Po drugie, zaczną się problemy z wyżywieniem ponad 8 miliardów ludzi, a ekologiczno-sanitarne konsekwencje przeludnienia w monstrualnych metropoliach będą dramatyczne. Po trzecie, rozjadą się krzywe rosnącego popytu i spadającej produkcji ropy i gazu, co spowoduje napięcia geopolityczne i skłoni kraje rozwijające się do masowej eksploatacji węgla, z fatalnymi skutkami dla klimatu. Gdyż oczywiście, po czwarte, setki milionów wzbogacających się szybko biedaków dążyć będzie nieuchronnie do osiągnięcia zachodnich standardów komfortu.
Mamy zatem wszystkie parametry kataklizmu, za 20 lat, czyli jutro. W obliczu ewidentnego zagrożenia, obywatele krajów rozwiniętych okazują skrajną schizofrenię. Z jednej strony media straszą apokalipsą, mówiąc w kółko o topniejących lodowcach i zaniku bioróżnorodności, z drugiej zaś strony, nikt nie chce zakwestionować swego stylu życia i konsumpcji.
A w międzyczasie sytuacja szybko się pogarsza: w roku 1990 wydalono do atmosfery 27 mld ton dwutlenku węgla, w roku 2005 – 38 mld.
Jedyną próbą przeciwdziałania temu jest, jak dotąd, protokół z Kyoto, zbojkotowany jednak przez największych trucicieli, z Ameryką na czele, i nawet przez sygnatariuszy nie w pełni przestrzegany. Jest zresztą dalece niewystarczający: jeśli nie chcemy przekroczyć dwustopniowego wzrostu temperatury, owego feralnego progu – pisze Geneviève Ferone – winniśmy zredukować emisje CO2 nie o 50, lecz o 80%.
Czysta utopia? Na razie niestety chyba tak.
Horyzont utopii
Na dłuższą metę widać trzy możliwe rozwiązania:
1) uwięzienie dwutlenku węgla, czyli spalanie olbrzymich zapasów węgla, bez zatruwania atmosfery; 2) fuzja termonuklearna, nad czym pracuje się m.in. w Cadarache we Francji, w ramach międzynarodowego programu Iter; 3) wykorzystanie w masowej skali energii Słońca, poprzez stworzenie np. na Saharze gigantycznej sieci baterii słonecznych. Miną jednak długie dziesięciolecia, zanim takie projekty wykroczą poza fazę utopii. A tyle czasu nie mamy.
Co zatem robić? Nie należy mamić się iluzją, że ratunkiem będą odnawialne źródła energii, mające dziś zaledwie 2,5% udział w światowym spożyciu. Trzeba było się do tego zabrać pół wieku wcześniej. Energia atomowa, mająca dziś 7% udział w produkcji elektryczności, rozwiązuje tylko minimalną część problemu. Biopaliwa być może więcej psują, niż naprawiają: w Brazylii masowo wycina się lasy, bezcenne do wychwytywania CO2, a produkcja paliw zamiast żywności zwiastuje klęskę głodu.
Utopia na dziś
Nie róbmy sobie złudzeń: jedynym remedium, powiada pani Ferone, jest radykalne odwrócenie obecnej logiki wzrostu, produkcji i konsumpcji – „oszczędnościowy plan Marshalla” w skali planetarnej, co wymaga, rzecz jasna, stworzenia czegoś w rodzaju światowego „dyrektoriatu”, a w każdym razie zastąpienie systemu „konfrontacji drapieżców” systemem rozsądnej, skoordynowanej współpracy.
Potencjał oszczędności jest ogromny i opiera się głównie na nowoczesnych technologiach, a więc na dobrze pojętym postępie, a nie na powrocie do paleolitu: skuteczne izolowanie domów jest wielokrotnie tańsze od budowania wiatraków; ekologiczne innowacje w przemyśle samochodowym i racjonalizacja transportu dają więcej, niż biopaliwa; energooszczędny sprzęt, inteligentne materiały, powrót do lokalnych form produkcji i konsumpcji, w granicach rozsądku... – wszystko to składa się na sensowną strategię, rokującą przy tym aktywność gospodarczą i zatrudnienie, a nie powrót do jaskini.
Lecz ta Zielona rewolucja – w której Amerykanie, wbrew pozorom, idą dziś najdalej, zrozumiawszy, że ekologia może być świetnym biznesem - wymagałaby koordynacji w skali planety. Wymagałaby także wyrzeczeń ze strony Zachodu, który musiałby uznać swój „dług ekologiczny” wobec reszty świata. Z tym będzie najtrudniej, chyba że opinia publiczna szybko dojrzeje i dojrzy priorytety. To jest zrozumie, że tempus nieubłaganie fugit.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU