Stefan Rieger
Tekst z 17/05/2008 Ostatnia aktualizacja 17/05/2008 16:00 TU
Cała sztuka: umieć zatrzymać się w porę. Największy zapewne z kwartetów smyczkowych ostatniego półwiecza, Kwartet Albana Berga, po 37 latach muzykowania postanowił zejść z estrady w pełni sił i chwały, zanim smyczek zadrży i słuch się stępi. Czwórka starszych panów z Wiednia pożegnała się z Paryżem 13 maja, wykonując w Théâtre des Champs Elysées utwory Haydna i Beethovena, oraz ich świętego patrona, firmowego stempelka tyleż wiedeńskości, co otwarcia na nowoczesność – Albana Berga.
Spotkali się 37 lat temu... Naturalnym biegiem rzeczy, pierwszą swą płytę poświęcili temu, którego obrali sobie za patrona. To, że ich wybór padł akurat na Albana Berga, jednego z trzech filarów Drugiej Szkoły Wiedeńskiej, nie oznacza zresztą koniecznie, że zamierzali się wyspecjalizować w muzyce XX wieku – nawet jeśli istotnie zawdzięczamy im szereg współczesnych kreacji: Weberna, Piazzoli, Berio czy Lutosławskiego, który pisał z wdzięcznością po wykonaniu przez Bergów w Wiedniu jego Kwartetu w 90. roku, iż „zapewne nikt nigdy tej interpretacji nie prześcignie”.
Czterech młodych panów, ruszających z początkiem lat 70. na podbój światowych estrad: Günter Pichler - pierwsze skrzypce, Klaus Maetzl – drugie skrzypce (zastąpiony później przez Gerharda Schultza), Hatto Beyerde – altówka (którego miejsce zajął Thomas Kakuska), oraz wiolonczelista Valentin Erben – chciało raczej podkreślić w nazwie przywiązanie do swych wiedeńskich korzeni. Ich dyskografia znakomicie to zresztą ilustruje, oferując nam pełną panoramę historii tego wyjątkowego gatunku muzycznego, jakim jest kwartet smyczkowy, a który wyrósł, okrzepł i osiągnął swe apogeum w twórczości kompozytorów związanych z kręgiem wiedeńskiej tradycji.
Ideał muzycznej demokracji
Kwartet smyczkowy, najszlachetniejsza forma muzykowania – „nic, tylko sama muzyka i sami muzycy”, jak to ujął Gerald Stieg – to w Europie emblematyczna forma wieku Oświecenia, wyrażająca pragnienie emancypacji. Z filozoficznego i politycznego punktu widzenia oznacza sprzeciw wobec wymogu „posłuszeństwa”, właściwego dotychczasowej muzyce. To dobrowolne zrzeszenie czterech oświeconych istot, zjednoczonych w działaniu. Jest to zatem narzędzie demokracji i dialogu. W kwartecie smyczkowym nie ma mowy o jakiejkolwiek demagogii czy tyranii. Nie ma tu żadnego widocznego szefa: czwórka dorosłych ludzi, z których każdy cieszy się autonomią, wykonuje wspólnie złożone zadanie, którego żaden z nich, jakkolwiek byłby uzdolniony, nie mógłby wykonać samodzielnie. Mało kto lepiej urzeczywistnił ten ideał, jak Kwartet Albana Berga, np w owym cudownym Adagio z Kwartetu opus 77 numer 1 – jednego z ostatnich, jakie wyszły spod pióra Haydna, bezsprzecznie ojca tego gatunku.
Haydn napisał ponad 60 kwartetów, z czego dobra połowa to arcydzieła, ale Kwartet Albana Berga zarejestrował na płytach (zresztą z absolutnym mistrzostwem) tylko ostatnie opusy. Günter Pichler i jego koledzy nie nastawiali się nigdy na ilość, przekonani, że taka zachłanność musi się odbić na jakości. Woleli się zawsze skoncentrować na tym, co lubią i co najistotniejsze.
Analiza i synteza
37 lat! Taka długowieczność – w dziedzinie Zusammen Musizieren czyli wspólnego muzykowania – jest czymś szalenie rzadkim. W roku 1970 czterech młodych Wiedeńczyków, kultywujących tradycję miejscowych, największych kwartetów stulecia – Kolischa, Rosé’go i Buscha - pojechało na naukę do Cincinatti, spędzając cały rok u boku jednego z najsłynniejszych zespołów lat powojennych, Kwartetu Lasalle, który przekazał im nade wszystko niesłychanie analityczne podejście do muzyki. Rok później dali w Wiedniu swój pierwszy koncert, a po trzech latach powstała pierwsza płyta, z utworami Berga.
O ile Haydn, jako się rzekło, był ojcem tej formy – o tyle Mozart, zafascynowany Kwartetami słonecznymi Papy Haydna i dający im natychmiastową replikę w postaci genialnych Kwartetów haydnowskich – był niewątpliwie synem duchowym. Jego kwartety „Bergowie” nagrywali aż dwukrotnie: po raz pierwszy, u zarania swej kariery, dla TELDECU – po raz drugi dla EMI, firmy z którą ostatecznie na trwałe się związali. To pod jej szyldem ukazała się jedna z moich ulubionych płyt – z dwoma spośród najpiękniejszych Kwintetów Mozarta, nagranych z altowiolistą Markusem Wolfem...
Precyzja i jasność
Analityczne podejście do muzyki, przejęte od Kwartetu Lasalle – znalazło być może najpełniejszy wyraz w nagraniach kwartetów Beethovena, zarejestrowanych przez „Bergów” również po dwakroć – raz w warunkach studyjnych, drugi raz na żywo (ostatnio zresztą formę live wydawali się preferować). Ta pierwsza studyjna wersja stanowiła swego rodzaju rewolucję: nikt chyba dotąd nie ukazał w tak jaskrawym świetle i z tak diabelską precyzją niesłychanej nowoczesności tej muzyki, zarazem wyrastającej z tradycji i zrywającej z nią wszelkie więzy, stanowiącej dziki paradoks i najśmielsze przesłanie skierowane w przyszłość, zaadresowane do XX wieku, który odebrał je w stu procentach – vide Bartok i Szostakowicz – ale nie przetworzył na nic, moim zdaniem, co godne byłoby rywalizować z pierwowzorem.
Na czym polegał ich kunszt? Na niczym i na wszystkim: grać z przekonaniem tylko to, co się lubi; ciężko pracować w dążeniu do perfekcji; prześwietlić na wylot intencje kompozytora, stawiając na maksymalną klarowność...
Poeci-rzemieślnicy
W kwartecie potrzebny jest lider, którym zwykle jest pierwszy skrzypek i Günter Pichler był nim niewątpliwie, lecz zmarły w 2005 roku altowiolista Thomas Kakuska (którego zastąpiła potem Isabel Charisius) był zapewne dyskretną duszą zespołu, łączącą ironię z melancholią. Opłakiwali go także inni: Krzysztof Chorzelski, grający na altówce w Kwartecie Belcea – jednym z najlepszych dziś młodych zespołów, stworzonym przez uczniów Royal College of Music w Londynie – powiada, że w dziedzinie kameralistyki, Thomas Kakuska – uroczy i dowcipny człowiek, charyzmatyczny profesor – był dlań „największym źródłem inspiracji”.
W ich pierwszych nagraniach, modernistycznych do szpiku kości, raziło mnie chwilami (choć i fascynowało) nazbyt „rentgenowskie” podejście do muzyki – nazwijmy to „przewaga skalpela nad pędzlem”. Coś, co olśniewa w pierwszym słuchaniu, lecz nie zachęca do drugiego. W latach 90. byłem na ich koncercie w Queens Elisabeth Hall w Londynie, gdzie grali Schuberta – m.in. księżycowy Kwintet z dwoma wiolonczelami, z udziałem Heinricha Schiffa – i było to jedno z mych największych przeżyć muzycznych.
Oto czterech starszych panów, znających się jak łyse konie i przeżywających jakby drugą młodość. Jeśli istnieje coś takiego, jak „perfekcja”, to było to właśnie to: niespotykany wręcz profesjonalizm, to znaczy sztuka grania razem nawet w najbardziej rozchełstanym rubato. Krystaliczne unisono czterech poetów-rzemieślników, którzy ostatecznie przezwyciężyli opór skrzypiącej materii.
Przekazywanie pałeczki
Bruno Monsaingeon poświęcił im film, zatytułowany „Smierć i dziewczyna”. Kwartet Albana Berga daje na nim lekcję młodszym adeptom kameralistyki, przymierzającym się do arcydzieł Schuberta. Na filmie w roli czeladników wystąpili młodziankowie z Kwartetu Artemis, który dziś zapewne nie ma konkurentów i nawet profesorów udaje mu się czasem prześcignąć.
Rywale tymniemniej rosną, choćby i w Izraelu, skąd promienieje od paru lat talent Kwartetu Jerozolimskiego, złożonego w większości, sądząc po nazwiskach, z dzieci rosyjskich emigrantów. Po Haydnie, Dworzaku i Szostakowiczu najwyższe uznanie krytyki znalazła również ich płyta schubertowska, nagrana ostatnio dla firmy Harmonia Mundi.
Czterogłowy instrument
Haydn, Mozart, Beethoven, Schubert, Mendelssohn, Brahms, Dworzak, Borodin, Janaczek, Bartok, Szostakowicz... Mam wrażenie, że wszyscy – wyłączając może Bacha, który urodził się za wcześnie, Chopina, który znał się tylko na fortepianie, Wagnera, którego inne opętały demony – w tej właśnie formie, kwartetu smyczkowego, dali z siebie najwięcej. Czuli instynktownie, że ten „instrument” – gdyż jest to w sumie jeden instrument, kryjący całe spektrum – w tym jest wyjątkowy, że dając niezwykłą jednorodność brzmienia, pozostawia wszystkim czterem głosom całkowitą autonomię (o jakiej palce pianisty, jakkolwiek byłyby sprawne, mogą tylko marzyć).
Względem autonomii mistrzów prześcignęli zapewne czeladnicy z Kwartetu Artemis, lecz w materii jednorodności, klarowności przekazu, rzemieślniczego kunsztu – nikt „Bergów” zapewne nie prześcignie. Sięgnijmy na koniec po płytę, stanowiącą na wpół szczerą, na wpół ironiczną kwintesencję ich wiedeńszczyzny: walc Johanna Straussa przejrzany przez Schönberga, czyli konserwatyzm i rewolucja w jednym stały domu, którego nawet Beethovenowi zburzyć się do reszty nie udało. CD1 Berg – Kwartet op3, fragm. - ABQ EMI 7243 5 68232-2
CD2 Haydn – Kwartet op77/1, Adagio – ABQ EMI 7243 5 55191-2
CD3 Mozart – Kwintet KV515, Allegro – ABQ EMI CDC749085-2
CD4 Beethoven –Kwartet op.59/3, finał – ABQ EMI 5736062
CD5 Schubert – „Dziewczyna i śmierć”, finał – Q.Jerusalem HMC901990
CD6 J.Strauss – II Kaizer-Walzer, fragm. – ABQ EMI 568232-2
17/05/2008
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU