Stefan Rieger
Tekst z 20/05/2008 Ostatnia aktualizacja 20/05/2008 16:31 TU
Przyszłością biznesu jest zero dolarów czyli darmocha – przepowiada Chris Anderson. W książce pod tytułem „Long Tail” (czyli „smuga”), która stała się w 2007 roku bestsellerem, naczelny pisma Wired sugerował już na wyrost, iż wszystko, co tknięte cyfrową różdżką, skazane jest odtąd na wypadnięcie poza pieniężny obieg i znalezienie innych środków utrzymania. W opublikowanym w marcu artykule, który w przyszłym roku spuchnąć ma do rozmiarów nowej książki, zatytułowanej „Free”, Anderson stara się wyjaśnić, dlaczego jest to nieuniknione.
Jeszcze przed nastaniem zero-jedynkowej ery, koncern Gillette przetestował z powodzeniem tę ideę, dając klientom za darmo swe golarki, ale każąc sobie płacić za nowe żyletki. „Nieustanny spadek kosztów produkcji w ekonomii cyfrowej zachęci wkrótce większość firm, pisze Anderson, do zaoferowania większości swych towarów za frajer”. Jesteśmy świadkami narodzin nowej ekonomii.
Prawie zero
Wszystko tanieje w okamgnieniu: dzięki Chinom i globalizacji koszulka nie kosztuje odtąd więcej, niż filiżanka kawy. W zdematerializowanym świecie demonetaryzacja jest jeszcze szybsza: w Internecie wszystko dąży do darmochy. Osławione prawo Moore’a, zgodnie z którym miniaturyzacja tranzystorów i moc procesorów ulega podwojeniu co mniej niż dwa lata, znajduje również swoje przełożenie w dziedzinie pojemności pamięci i szybkości przesyłania danych: koszty maleją wykładniczo, zmierzając ku zeru.
Pozostaje do przeskoczenia, wedle Andersona, psychologiczny próg oddzielający „prawie zero” od „zera”. Jego zdaniem został już zresztą przekroczony i niesposób zawrócić: świadczy o tym chociażby porażka formuł pośrednich, opartych na mikroabonamencie, czyli minimalnej kontrybucji finansowej klientów, których skuszono jakąś usługą. W pewnym sensie, pisze Anderson, Web zaraża swym modelem ekonomicznym inne dziedziny biznesu, narzucając logikę darmochy. Pozostaje jedynie pytanie, jak i kiedy ona zatriumfuje.
Wolny frajer
Słowo Free ma tę wadę, iż znaczy tyleż „darmowy”, co „wolny”. Odsyła nas tym samym do ambiwalencji teorii Andersona, która wcale nie oznacza, iż biorąc towar za frajer za nic nie będziemy płacić, gdyż – jak wiemy – w naturze nic nie ginie i trzeba gdzieś odzyskać to, co gdzie indziej się straciło.
Sceptycy widzą w freekonomii nową pułapkę na jelenia, któremu i tak przyprawi się rogi, mamiąc go złudzeniem, iż w cyfrowym świecie wszystko ma za darmo i bez najmniejszego wysiłku.
Trudno temu zaprzeczyć: cyfrowy biznes darmochę uważa jedynie za magnes, zdolny przyciągnąć maksimum klientów do czegokolwiek, za co trzeba pośrednio zapłacić. Tę lukę kompensować ma zasadniczo reklama, lecz poprzednik Andersona na czele pisma „Wired”, Kevin Kelly szkicuje kilka rozwiązań alternatywnych w nowym świecie Internetu, który stał się nolens volens „maszyną do kopiowania”.
Czas to pieniądz
Kelly stawia trafną diagnozę, iż tam, gdzie powielanie jest regułą, spieniężyć można tylko to, czego skopiować się nie da. Z rozpędu wylicza kilka wartości, nie dających się bezmyślnie powielać, klonować czy podrobić, takich jak nade wszystko zaufanie i czas, najrzadsze z surowców, znajdujących przełożenie w takich cenionych wartościach, jak personalizacja danych i usług, autentyczność i interpretacja informacji, a zwłaszcza łatwość ich wyszukania, czyli znalezienia igły w stogu cyfrowego siana.
Zapamiętajmy dwie rzeczy: primo, gdy kopia staje się darmowa (lub prawie), tylko to, czego skopiować się nie da – jak zaufanie – może być przedmiotem handlu; secundo, we freekonomii, jaką wieszczy Chris Anderson, darmocha to zasadzka, w którą próbuje się nas zwabić, by mimochodem wcisnąć nam omal bezboleśnie coś innego. Web za frajer, innymi słowy, przemienić się może w sidła na frajerów. Wszystko w rękach nas, frajerów.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU