Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Post-scriptum

Złudny lifting V Republiki

Stefan Rieger

Tekst z 25/07/2008 Ostatnia aktualizacja 25/07/2008 17:01 TU

 

Czy można jeszcze upiększyć V Republikę?(Foto : La Documentation française)

Czy można jeszcze upiększyć V Republikę?
(Foto : La Documentation française)

Jednym głosem większości, przy 905 głosujących, przyjęty został w poniedziałek w Wersalu projekt nowelizacji francuskiej konstytucji. Skala entuzjazmu odpowiada utemperowanym ambicjom projektu. V Republika, w efekcie tego makijażu, roztaczać będzie nadal swe wątpliwe uroki. W opinii wielu jej krytyków, zainicjowana przez prezydenta Sarkozy’ego reforma instytucjonalna wzmocni jedynie, niemającą już i tak odpowiednika w demokratycznym świecie, formę „jedynowładztwa”. Inni twierdzą, że przeciwnie, i powołują się na pewne demokratyczne ulepszenia.

Tak z grubsza uzasadnił swą decyzję – „lepszy wróbel w garści, niż skowronek na dachu” – były minister kultury Jack Lang, który jako jedyny socjalista głosował za nowelizacją konstytucji. Lang przejdzie zatem do historii jako ten (gdyż to jego głos zaważył), który uratował Sarkozy’ego przed blamażem. Polityczni przyjaciele mu to zapamiętają, zresztą już go wypychają za drzwi. Ale porachunki u socjalistów ani trochę nas nie obchodzą – przyjrzyjmy się lepiej owemu „wróblowi w garści”.

Kaprys monarchy

Najwięcej histerii wzbudziła obsesja Sarkozy’ego, by mógł osobiście zwracać się do parlamentarzystów – coś na kształt przemówienia o stanie Unii w Ameryce czy mowy Tronowej w Anglii - co było dotąd instytucjonalnym tabu. Fakt, że prezydent będzie miał odtąd prawo zwracać się do deputowanych i senatorów, zebranych na Kongresie w Wersalu, wielu uznało (np były minister sprawiedliwości Robert Badinter) za niebezpieczny dryf ku monokracji i hiperprezydencji, i całkowite zepchnięcie na margines szefa rządu.

Kongres w WersaluFot: RFI

Kongres w Wersalu
Fot: RFI

Wiele hałasu o nic. Dryf jest wszędzie, ale nie akurat tu. Prezydent wystąpi w Wersalu raz w roku, albo wcale – gdyż Kongres zwoływany jest niemal wyłącznie na okoliczność zmiany konstytucji. Znany konstytucjonalista Guy Carcassonne przestrzega zresztą Sarkozy’ego przed ryzykiem: tylko trzech przywódców zdecydowało się wystąpić przed parlamentarzystami – Ludwik XVI oraz Thiers i Mac-Mahon za III Republiki – i dla wszystkich trzech skończyło się to fatalnie...

Hiperprezydencja?

Inny spec od konstytucyjnego prawa, Olivier Duhamel (skądinąd socjalista), nie zgadza się również z Badinterem, twierdząc, iż wprowadzone poprawki zmierzają raczej do ograniczenia „jedynowładztwa”. Prezydenckie nominacje na najważniejsze w państwie stanowiska (prezesów Rady Konstytucyjnej, Rady ds mediów itp) będą mogły zawetować komisje parlamentarne, większością 3/5 głosów; szef państwa nie będzie mógł być wybrany na więcej niż dwie, następujące po sobie kadencje; nie będzie już przewodniczył, jak dotąd, Najwyższej Radzie Sędziowskiej; przedłużenie ponad 4 miesiące misji wojskowej zagranicą wymagać będzie zgody parlamentu i jeszcze parę drobiazgów.

Innymi słowy, dowodzi Duhamel, reforma nie zmierza wcale do ugruntowania reżymu prezydenckiego, czego jakoby Sarkozy sobie życzył, gdyż chciał być „prezydentem, który rządzi”, lecz odpuścił z braku consensusu.

Umywanie rączek

No i co z tego, skoro i tak rządzi, i to najzupełniej bezkarnie, gdyż V Republika to ustrój, w którym nikt za nic nie odpowiada, a już najmniej prezydent – stojący omalże ponad prawem, chroniony absolutnym immunitetem, tyleż sądowym co politycznym. Odwołać go może tylko naród, po pięciu latach – ale w końcu przez pięć lat można wywołać (i przegrać) II wojnę światową, więc zabezpieczenie to nikłe.

Nie mówiąc już o tym, że zasada nieodpowiedzialności, intronizowana na szczycie państwa, wsączyła się niczym trucizna w całą w tkankę polityczną, zarażając wszystkie szczeble władzy, przekładając się we wszelkich instytucjach i przedsiębiorstwach na wersalsko-bizantyjski system zarządzania i hierarchii – i wiodąc do atrofii demokracji.

Ni pies ni wydra

Alternatywa dla V Republiki, skrojonej na miarę de Gaulle’a i nikogo więcej, była prosta: albo banalny system parlamentarny, jak we wszystkich niemal demokracjach – albo ewentualnie system amerykański, naprawdę prezydencki, co jednak oznacza paradoksalnie znaczne wzmocnienie roli parlamentu (którego Bush nie może rozwiązać, w odróżnieniu od Sarkozy’ego) i równoległe osłabienie roli prezydenta.

Zamiast tego mamy nadal system putinowski, z nieco większą kulturą, lepszymi tradycjami i bardziej pyskatą, do czasu, opozycją. Nie na tyle jednak pyskatą, by głośno zdemaskować – jak inny konstytucjonalista, Bastien François – ambiwalencję reformy konstytucyjnej. Wszelkie „demokratyczne ulepszenia” są bowiem więcej niż hipotetyczne. Najprzód zaś dlatego, że żadne szczegółowe dyspozycje nie zostały określone i sformułowane będą dopiero w tzw ustawach organicznych, których zredagowanie lub nie leży w gestii rządu.

Ale i bez tego wszelkie „zdobycze” są dyskusyjne. Prawica się przechwala, iż dała więcej władzy nie tylko parlamentowi (który istotnie zyskał parę przywilejów, np prawo do wyznaczania w połowie porządku obrad plenarnych), ale i „ludowi”, który będzie mógł odtąd odwoływać się indywidualnie do Rady Konstytucyjnej (gdy prawo wejdzie mu na odcisk) albo zbiorowo inicjować referenda.

Kuszenie Kowalskiego

Pic na wodę, a nawet grube przekłamanie. Idea rzekomego „referendum ze społecznej inicjatywy” wyjść może jedynie od co najmniej dwustu parlamentarzystów (inaczej mówiąc od jednej z dwóch dominujących partii), którzy następnie muszą zebrać 4 miliony podpisów, po czym 3/5 tychże parlamentarzystów może to zawetować. Słowem: nierealna ścieżka zdrowia, podobna zresztą do tej, jaka czeka obywatela, pragnącego się odwołać od bezprawia do Rady Konstytucyjnej.

Zasłona dymna

Szczytem hipokryzji jest zaś przedstawianie jako „demokratyczny przełom” wyposażenia parlamentu w prawo weta wobec prezydenckich nominacji. W systemie zaryglowanym na trzy spusty, w którym parlamentarna większość nazywa się otwarcie „prezydencką” a Senat od dziecięcioleci zaryglowany jest przez prawicowych dinozaurów, zebranie 3/5 głosów przeciwnych kaprysom Księcia jest czystą iluzją, chyba żeby Książę zaproponował na szefa telewizji, Rady Konstytucyjnej lub Prokuratury notorycznego serial-killera, pedofila i narkomana. A i to nie jest pewne, partyjna dyscyplina über alles.

Reasumując: Sarkozy ocalił piórka, opozycja przegrała bitwę, Francja zaś przegrała wojnę, pozostając wciąż – wyjąwszy drobne retusze – skamieliną ancien regime’u, światowym kuriozum, którego ułomności kompensuje jedynie szeroko pojęta, wyrafinowana kultura.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU