Stefan Rieger
Tekst z 08/08/2008 Ostatnia aktualizacja 08/08/2008 16:13 TU
“Każdemu, kto ma, będzie dodane. Temu zaś, kto nie ma, zabrane będzie nawet to, co ma”. Więcej niż ambiwalentna, biblijna „Przypowieść o talentach” – intuicyjny wykład (na przekór pełnym sofizmatów, teologicznym interpretacjom) z panującego w przyrodzie prawa dżungli – zdaje się być najlepszym mottem do współczesnej bajki o uszczęśliwieniu świata drogą neoliberalnej globalizacji.
Proszę mnie źle nie zrozumieć: nie mówię o globalizacji jako takiej (świat jest zglobalizowany od czasów św.Pawła lub przynajmniej od ery Wielkich Odkryć), lecz o jej neoliberalnej czy, jak kto woli, hiperkapitalistycznej odmianie, której adepci (czyli z grubsza ogół współczesnych elit) znaleźli wątpliwe źródło natchnienia w interesownie pojętej socjobiologii.
Wszystko na opak
Jest zabawne, że socjobiologia – od kiedy wielki uczony Edward O.Wilson skodyfikował jej reguły – wzbudza masowy, instynktowny opór tym, co w niej najbardziej odkrywcze (w szczególności ukazaniem w świetle uwarunkowań biologicznych naszych zachowań seksualnych i społecznych), natomiast przyjmowana jest z otwartymi ramionami przez tych, którzy chcą interesownie wierzyć – jak Reagan, Bush, pani Thatcher, Sarkozy, Klaus, Tusk, większość rządzących dziś polityków, włącznie nawet z Hu Jintao, i za nimi chór klakierów, mających akcje na giełdzie – że tylko wolna konkurencja (innymi słowy: prawo dżungli) zapewni wszystkim szczęśliwość.
Mem kontra gen
Interesownie zapomnieli Przypowieść o talentach, lecz my o niej pamiętamy. Nie przyjmują też do wiadomości, że socjobiologia – skądinąd wyklęta przez klerków, dewotów i poprawnie myślących w tym, co w niej bezdyskusyjne – jest narzędziem analizy bezcennym, lecz dalece niewystarczającym.
Nie uwzględnia bowiem korekty, jaką do ewolucji genetycznej wniosła kultura, czy jak kto woli ewolucja memetyczna, za sprawą której mem – domniemany „drugi replikator”, jednostka kulturowej imitacji i reprodukcji – daje nam szansę uwolnienia się od przekleństwa genów i wyemancypowania się, jako pierwszemu z gatunków istot żywych, od przypisywanego mu niesłusznie genetycznego determinizmu.
Atak myśli
Oddaję się tym antropologicznym refleksjom na marginesie pierwszego, europejskiego uniwersytetu stowarzyszenia Attac, w którym – od 3 do 6 sierpnia – uczestniczyło w Saarbrucken blisko tysiąc alterglobalistów.
Rozpisywano się przy okazji o tym, że Attac jako taki – stworzone 10 lat temu we Francji stowarzyszenie, którego inicjatorzy pożarli się między sobą i roztrwonili kapitał zaufania, lecz zarazili entuzjazmem Niemców, Holendrów et consortes - „stara się dziś złapać drugi oddech”.
Organizatorzy zapewnili, że złapało i jeszcze wam pokaże, w szczególności jesienią, gdy przewiduje „dzień akcji na rzecz demokratycznej i socjalnej Europy”. Niezależnie od tego, że Attac uważa za największy swój sukces skłonienie najprzód Francuzów i Holendrów, a dzisiaj Irlandczyków, do powiedzenia NIE traktatowi europejskiemu, wykuwającemu (jego zdaniem) w marmurze neoliberalne credo Unii – co wydaje mi się frontem marginalnym i dyskusyjnym, acz interesującym – doskwiera mu boleśnie brak politycznej i ekonomicznej alternatywy.
To zresztą jest przyczyną wykruszenia się społecznej bazy ruchu, który myśli ostro i przenikliwie – że powołam się tylko na Susan George, naturalizowaną we Francji Amerykankę i honorową przewodniczącą stowarzyszenia Attac – lecz nie umie znaleźć politycznego przełożenia dla swych przepowiedni.
Attac twierdzi, moim zdaniem słusznie, że przewidział wszystko przed dziesięcioma laty: zwycięstwo spekulacji nad kapitalizmem, strukturalny kryzys finansowy, kluczową rolę „rajów podatkowych”, zgubne skutki zadłużenia krajów najuboższych, zamieszki głodowe w rozrastających się strefach nędzy, potraktowanych zgodnie z biblijną przypowieścią o talentach...
Niewidzialna ręka zysku
Socjobiologię kocham, jako naukę. Socjobiologii nienawidzę, jako ideologii... Radźcie sobie z tym paradoksem, jak umiecie. Attac słabo z nim sobie radzi, gdyż to nic więcej, jak think tank, doraźne zgrupowanie troszkę trzeźwiej i lepiej myślących od innych, lecz nie widzących szans na polityczne tego wyrażenie w świecie zaryglowanym na trzy spusty przez neoliberalnych, zaczadzonych neojaskiniowców, wierzących święcie w dobrodziejstwo prawa dżungli, czy jak kto woli – niewidzialnej ręki rynku, która zadba o właściwą dystrybucję zasobów, oczywiście zgodnie z samonapędzającym sprzężeniem zwrotnym: kto ma, będzie miał więcej, kto nie ma, jeszcze mu i to zabiorą...
Kły i pazury
Przejęło dziś władzę pokolenie prostaczków, widzących wszystko czarno-biało, prowadzących wyimaginowaną wojnę z terroryzmem, czyli z warchołami, zakłócającymi nieskrępowany dostęp do taniej ropy – a nastawionych w sumie tylko na dowiedzenie sobie swej wątpliwej męskości, czyli wygryzienie konkurentów, zgodnie z ewolucyjnym standardem „walki na kły i pazury”.
O „kłach i pazurach” trzeba wiedzieć na codzień, bez żadnych złudzeń, lecz po to jedynie, by przeciwstawić genetycznemu determinizmowi kulturalne NIE, lub choćby ALE. Innymi słowy: konkurencji i współzawodnictwu - ofertę międzyludzkiej współpracy.
Podanie ręki
Od kiedy wiemy, że wszystko jest fikcją, wszystko jest w naszych rękach – począwszy od chimery, jaką jest nasze „Ja”, a skończywszy na tym, jak to rzekome „Ja” chełpi się odciśnięciem swego piętna na nikczemnej rzeczywistości (co przekłada się z grubsza, w przypadku homo sapiens, na zapłodnieniu maksimum samic najmniejszym kosztem, w celu rozpowszechnienia swych genów, egoistycznych kodów cyfrowych, sterujących całą ewolucją).
Płynie z tego lekcja pokory: nie ma „ja” (gdyż żaden uczony czegoś takiego nie znalazł), nie ma obiektywnej rzeczywistości, nie ma prawdy absolutnej... Jest tylko cyfrowa rzeka życia, która unosi nas donikąd, lecz w której nauczyliśmy się jako tako pływać i nawet stawiać się prądowi, jedynie dzięki temu, że potrafimy podać sobie ręce.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU