Piotr Błoński
Tekst z 04/09/2008 Ostatnia aktualizacja 09/09/2008 15:12 TU
W epoce, w której z jednej strony twórczość artystyczna ogranicza się przeważnie do pomysłu, gestu, znaku rozpoznawczego, a przy tym wchodzi w interferencje z reklamą, a z drugiej strony ceny dzieł niektórych żyjących twórców osiągają niedorzeczne poziomy – dziesiątki milionów euro, a rekordowo – 40 milionów, obserwujemy niezwykły rozkwit twórczości architektów i designerów, częstokroć w jednej osobie; choćby w wypadku takich postaci jak Jean Nouvel czy Zaha Hadid, która jest specjalnie celebrowana na rozpoczynającym się właśnie paryskim salonie Maison – objet (Dom – przedmiot). Rozkwit ten można przypisać dwóm czynnikom. Jednym jest podskórna tęsknota za dziełami, które dążą do takiego czy innego piękna, mają jakąś funkcję, a w dodatku operują konkretem. W tym design jest bliski architekturze. Drugi czynnik – to ten, który spowodował wspomniane szaleństwo cen, czyli klientela. W dziesiątki tysięcy liczy się dziś w świecie ludzi tak zamożnych, że nie liczą się w ogóle z kosztami. W najnowszej kolekcji dwunastu propozycji sir Terence Conrana (niegdyś twórcy sieci Habitat, a dziś bardziej ekskluzywnej sieci sklepów The Conran Shop), zamówionych u tyluż designerów, biureczko z jesionowego drewna, o dosyć prostych, acz wysmakowanych kształtach, osiąga cenę prawie 50 tys. euro (Glissade, design Wales and Wales). W porównaniu z milionami za obrazy, to prawie jałmużna.
Sukces designu wynika nie tylko z tęsknoty za pięknem, ale, podobnie jak powodzenie dzieł sztuki dawnej, z potrzeby posiadania unikatów. Tyle, że dla zaspokojenia tej potrzeby równie skuteczny okazał się fenomen vintage – mody na wszelkie użytkowe przedmioty sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, markowe lub charakterystyczne dla epoki. Za narodziny zjawiska uważa się występ Julii Roberts na ceremonii wręczenia Oskarów w 2001 roku, na którym była ona odziana w suknię Valentino z roku 1992. Pomysł znalazł niezwłocznie naśladowniczki w gronie innych gwiazd i gwiazdeczek i niebawem stał się powszechnym szaleństwem. Najpierw dotyczył stroju, ale prędziutko rozpowszechnił się na wszelkie sygnowane przedmioty użytkowe, a w skromniejszych naśladownictwach, mogące uchodzić za dzieło autorskie. Na ile decydujący był pomysł Julii Roberts – nie dowiemy się pewnie nigdy, tak jak nie dowiemy się, kto wylansował krzesełka lorda Blottom w Operetce Gombrowicza. Nie odpowie na to modnisia, kupująca za 150 euro zardzewiały durszlak w stylu lat czterdziestych.
Innym źródłem fenomenu vintage jest działalność kalifornijskiej pary Petera i Debory Keresztury w latach 90. Dostrzegli oni potencjał wartości charakterystycznych dla przedmiotów wyprodukowanych stosunkowo niedawno i jęli promować ich zakup, jako inwestycję. Powstał nawet termin „modernariat” w opozycji do „antykwariatu”…
Na tym tle doszło do istnej eksplozji mody na lata 50., a w tym roku – na przełom lat 60. i 70. Paryski salon „Vintage” – bo oczywiście takowy powstał, obrał za tegoroczne hasło właśnie Lata pomarańczowe, oranż i ciepły brąz panoszyły się bowiem wtedy wszędzie, w stroju, tkaninach i meblach, sprzęcie użytkowym i małej architekturze. A najwybitniejszy francuski designer tych lat, Pierre Paulin, nie może się na starość opędzić od wielbicieli.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU