Stefan Rieger
Tekst z 19/09/2008 Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 20:59 TU
Komunistyczne kłamstwo wlazło wszędzie, co odsłoniła najlepiej Czarna księga cenzury, lecz za pierwszym podmuchem zawaliło się jak domek ze znaczonych kart. Narobiło spustoszeń, ale w sumie mało kto się dawał nabrać. Kapitalizm zabrał się do tego sprytniej i umie nabrać niemal wszystkich. Harold Lasswell, jeden z twórców teorii komunikacji pisał w 1939 roku, że "więcej można zyskać tworząc ułudę, niż stosując przymus". Zrozumiał to już znacznie wcześniej Edward Bernays, którego dzieło z 1928 roku pod emblematycznym tytułem Propaganda. Jak manipulować opinią w demokracji wyszło ostatnio w Quebecu po francusku.
Bernays bodaj jako pierwszy wprzągł nauki społeczne, na czele z psychologią i psychoanalizą, do zbożnego dzieła perswazji i choć mało komu jest znany, uchodzić może za ojca wszechpotężnego dziś przemysłu public relations. Z psychoanalizą było mu po drodze, jako bratankowi Zygmunta Freuda. Przyjął też założenie, iż masy nie kierują się myśleniem, lecz "popędem, przyzwyczajeniem lub emocją", toteż należy "świadomie i inteligentnie nimi manipulować".
Dokonał w tym kierunku wiele podczas swego z górą stuletniego żywota (1891-1995), wcielając w życie już od lat 20. swe koncepcje "konstruowania przyzwolenia" (the engineering of consent) i "tworzenia wiadomości" (creating news).
Taniec z gwiazdami
Młody Edward Bernays zaczął jeszcze przed I Wojną od promowania spektakli, mając za klientów tenora Caruso, tancerza Niżyńskiego i Balety Rosyjskie, które z jego pomocą podbiły Amerykę. Prawdziwą reputację zdobył jednak dopiero w 1917 roku, jako wpływowy członek tzw Creel Committee, Komisji Creela, powołanej przez prezydenta Wilsona, z zachętą przemysłu zbrojeniowego. Komisja ta – do której zwerbowano setki dziennikarzy, intelektualistów i speców od reklamy – w parę miesięcy dokonała cudu: dzięki gigantycznej kampanii agitacji i perswazji udało się przełamać amerykański izolacjonizm i posłać zastępy ochotników na europejski front.
Nic też dziwnego, że po I Wojnie dostrzeżono talent Bernays'a. Zwróciły się do niego zarówno rządy, jak zwłaszcza wielkie korporacje, zabiegające o poprawienie swej złodziejskiej reputacji, z myślą o zysku. Alchemik public relations imał się wszystkiego: wcisnął Amerykanom na śniadanie eggs & bacon (z poparciem armii lekarzy), próbował każdemu wcisnąć fortepian (to już lepiej...), organizował w Białym Domu obiady z gwiazdami filmu i piosenki (by ukazać ludzkie oblicze prezydenta), zachęcał (na konto General Electric) do pompowania prądu i, last but not least, nakłonił Amerykanki do palenia...
Odwrócony phallus
Ta ostatnia kampania była prawdziwym arcydziełem. Koncern American Tobacco Co. szukał sposobu obalenia tabu, zakazującego kobietom palenia w miejscach publicznych, co pozbawiało go połowy potencjalnych zysków. Bernays zaczerpnął z arsenału stryja symboliczne narzędzia perswazji, odwracając falliczny paradygmat samczej dominacji. Zorganizowany przezeń naukowo, z udziałem zwerbowanych fotografów i reporterów, sabotaż tradycyjnej Parady Wielkanocnej w Nowym Jorku w 1929 roku – gdy zmieszane z tłumem sufrażystki zapaliły nagle papierosa, ich własnego i samorządnego, dumnie odtąd wzniesionego penisa – zainicjował cywilizacyjny przełom (a przy okazji nabił kiesę tytoniowej korporacji).
Znamiennym wyczynem Bernays'a jest też zmajstrowanie kabały, z początkiem lat 50., przeciwko demokratycznie wybranemu prezydentowi Gwatemali, Jacobo Arbenzowi, który ośmielił się zagrozić znacjonalizowaniem plantacji bananów, należących do United Fruit Company. Na fali szeroko zakrojonej dezinformacji, ukazującej Arbenza jako sowieckiego agenta, CIA zrzuca go z siodła, by zastąpić go generałem Castillo Armasem, który zainicjuje erę trwających pół wieku jatek – ponad sto tysięcy ofiar – w ramach systemu, który zwykło odtąd się określać mianem republiki bananowej, raz jeszcze dzięki talentom naszego Edzia, wodzireja w Tangu.
Niewidzialny rząd
Edward Bernays ponoć był zakłopotany, gdy dowiedział się, że Goebbels miał w swej bibliotece jego dzieła i czerpał z nich garściami, by zorkiestrować kampanię przeciw Żydom. Jego spóźnione wyrzuty sumienia ważą wszak mało wobec szkód, jakie wyrządził.
Zawdzięczamy mu garść niewątpliwych, acz z gruntu amoralnych osiągnięć. Jednym z nich jest sztuka manipulowania podświadomością, co w języku marketingu znajduje wyraz w strategii pośredniego promowania towaru, poprzez stworzenie zachęcających skorzajeń między tym, czego masy samoistnie pragną a tym, co chcemy im naprawdę wcisnąć, by zarobić.
Tzw. trzeźwym realistom, wzbraniającym się z urzędu przed uznaniem tego rodzaju teorii spiskowej, zalecam równie trzeźwe przejrzenie jej na wylot. Głęboko jej nie prześwietlą, gdyż zgodnie z filozofią Bernays'a, z gruntu paternalistyczną, wszystko jest w rękach elit, a te lubią żyć dyskretnie, z dala od świateł rampy.
Zbiorową świadomością, pisze Edzio, manipuluje "niewidzialny rząd, sprawujący faktyczną władzę", a „nasze opinie, gusty i poglądy kształtowane są przez ludzi, o których nigdy nie słyszeliśmy” (a szkoda, gdyż jest ich dzisiaj więcej, niż dziennikarzy i stali się demiurgami polityki). Edzio postanowił, że zorganizuje i uporządkuje chaos, na jaki wydany jest bezmyślny motłoch, by przed grubiaństwem motłochu ochronić dżentelmenów, zwłaszcza tych, co płacą.
Ogłupiały motłoch
Strukturalny kryzys demokracji przewidział nie tylko Tocqueville, pionier filozofii zwątpienia w pewniki pucułowatych burżujów, czy Thomas Jefferson, który już z początkiem XIX wieku dostrzegł groźbę dyktatury korporacji i garstki inżynierów przyzwolenia nad „zniewolonymi masami”.
Dzisiaj każdy może dojrzeć, iż demokracja to gra w znaczone karty. Wystarczy, by wsadził nos w nie swoje sprawy: dojrzy wówczas szybko, w jakie klocki grają Edward Bernays i jego mistrzowie, jak pionier psychologii tłumu Gustave LeBon, Graham Wallas czy Walter Lippmann, jeden z najbardziej wpływowych intelektualistów XX wieku, który w wydanej przed wojną książce zawarł meritum: "Społeczeństwo, pisał Lippmann, trzeba trzymać na dystans, by każdy z nas żyć mógł z dala od wrzawy i jazgotu ogłupiałego motłochu".
Zbyteczne chyba dodawać, iż filozofia Lippmanna i Bernays'a – wcielana dziś w życie przez setki tysięcy inżynierów przyzwolenia, wirtuozów public relations, okręcających sobie wokół palca niemal wszystkie media – jest dosłownym zaprzeczeniem ideałów demokracji spod znaku Oświecenia, nadających rozumowi, a nie emocjom rolę arbitra.
Tego rodzaju propaganda jest w świecie realnym nieunikniona. Możemy jej się przeciwstawić na dwa tylko sposoby: ucząc w szkole krytycyzmu i wspierając niezależne media, stawiające na rozum, miast żerować na emocjach.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU