Agnieszka Kumor
Tekst z 29/10/2008 Ostatnia aktualizacja 30/10/2008 20:05 TU
"Pamięci Anny Politkowskiej" L. Norena w reż. autora, Th. Nanterre-Amandiers
fot. Vérionique Vercheval
Krajobraz po bitwie
Lars Norén opisuje krajobraz po wojnie w dużym mieście (akcja rozgrywa się być może w Czeczenii, być może w Groznym, nie jest to dokładnie powiedziane, w tekście tylko raz pada słowo „Rosjanie”).
Aby przeżyć, trzeba zapomnieć o przeszłości i żyć teraźniejszością. Dla butelki wódki, dla dawki mącących pamięć i wrażliwość narkotyków, sprzedają się lub są sprzedawane kobiety, użycza się na godziny własne dzieci. To one są głównymi bohaterami sztuki: dziesięcioletni syn prostytutki, jego niewidoma przyjaciółka z ulicy i nieco starszy od nich przywódca bandy z sąsiedztwa. Z dorosłymi łączą ich strzępy więzi rodzinnych lub stosunki handlowe. Własne cierpienie usprawiedliwia znęcanie się nad najsłabszymi. Cywilizacja schodzi do podziemia, światem rządzi instynkt przetrwania.
Ocean głupoty
Lars Norén napisał w programie spektaklu: To krótka i straszna sztuka, najgorsza, jaką napisałem. Niestety, jesteśmy zmuszeni przyznać mu rację, choć pewnie nie to samo mamy na myśli. Temat okazał się nośny, ale i pełen zasadzek. Norén kreśli upadek więzi rodzinnych i społecznych za pomocą porwanych dialogów. Są one jednak na tyle szczątkowe, że nie są w stanie zbudować wiarygodnej tkanki, na której moglibyśmy oprzeć historię tych ludzi. Autor kumuluje okropności, zapewne dla stępienia naszej własnej wrażliwości, ale – paradoksalnie – poza współczuciem, nic z tego nie wynika.
Bohaterami są a priori dzieci, ale autor ma ochotę dać parę szczegółów z życia matki, a potem nieobecnego, nagłe zjawiającego się ojca; tu pada odrobina smutnej historii starca taszczącego walizkę z głową syna, tam opowieść o byłym pułkowniku, który ofiarowuje zupę młodocianej złodziejce. Autor najwyraźniej ma zamiar zbudować bohatera zbiorowego – ludzką społeczność (gdzie ani z człowieczeństwa, ani z więzi społecznych wiele nie pozostało), ale nie daje nam szansy przywiązać się do tej czy innej osoby; w rezultacie (to dopiero straszne!) pozostajemy całkowicie obojętni na ich los.
Wielka szkoda!
Reżyser nie pomógł autorowi, przekładając zamiar na dość nieudolne środki sceniczne: drugoplanowe postaci przechadzają się w tle niczym w replice Nocy żywych trupów. Po każdym brzydkim uczynku ktoś żegna się krzyżem prawosławnym, ktoś spluwa. Serwuje nam się nawet chorał Bacha z Pasji św. Mateusza (!?) śpiewany w formie "la, la, la", w trakcie czegoś, co w zarysach przypomina nabożeństwo w cerkwi. Autor twierdzi, że kierowała nim „nadzieja tląca się w człowieku”. Jego spektakl pozostawił całkiem odwrotne wrażenie. Nas osobiście, pomimo głębokiej estymy dla jego przeszłych sztuk, głęboko rozczarował.
Podkreślmy na koniec pracę młodych aktorów, którzy z samozaparciem i wyobraźnią wykrzesali ogień ze szczątkowych postaci, dając im ducha i ciało, co jest wyłączną ich zasługą! Niestety w obsadzie nie raczono zaznaczyć wykonywanych przez nich ról, co wskazuje tylko, jak znikomą wagę przywiązano do ich kreacji.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU