Stefan Rieger
Tekst z 25/10/2008 Ostatnia aktualizacja 25/10/2008 15:52 TU
Trzy pierwsze nuty, dwa pierwsze takty... Szaleństwem jest stawiać werdykt po kilku sekundach obcowania z artystą, lecz pójdę za instynktem i spróbuję się wychylić: Simone Dinnerstein to zjawisko, najlepsza rzecz, jaka przytrafiła się Bachowi od czasu, gdy Glenn Gould i Rosalynn Tureck wyrwali go tyleż niedoinformowanym Romantykom, co i przyszłym, przeuczonym Barokowcom. Od Goulda-purytanina wzięła, co najlepsze; jeszcze więcej, zapewne, od jego inspiratorki, słusznie zarozumiałej pani Tureck, która pojęła przed innymi, że Bach to nie tylko arytmetyka i swing, lecz również wolność i giętkość frazy.
A może jeszcze więcej: cała gama uczuć, smutek, radość, rozpacz, melancholia... I nade wszystko wrażliwość i czułość, sensibilité et tendresse, w tym wypadku wręcz "matczyne", jakby Gould – którego nasłuchała się na wskroś, aż do zniewolenia – "zrobił jej dziecko" (w duchowym cudzysłowie) i wyzwoliła się spod jego czaru dopiero przez macierzyństwo.
Śliskie byłyby to metafory, gdyby nie było to bliskie prawdy. Dowiedziawszy się o swojej ciąży, Simone postanowiła poddać swego przyszłego synka, wbrew oporom męża, próbie Wariacji Goldbergowskich.
Synek Adrian nie tylko próbę przetrzymał w brzuchu, ale gdy tylko wyszedł na zewnątrz i trochę podrósł, tańczył w rytm abstrakcyjnych wzorów, jakim jego mama umiała nadać taneczności. Przefiltrowanie gouldowsko-bachowskiej geometrii przez soczewkę matczynego, płynnego łożyska dało zaś cud: Arię, która jest płynną, aleatoryczną pieszczotą, utkaną głównie z ciszy i oczekiwań.Głaskanie Bachem
W roku 2005 nie znalazł się żaden manadżer z uchem, więc nagrała Wariacje Goldbergowskie własnym sumptem, wynajmując salę i opłacając techników. Szczęśliwie ucho miał agent firmy Telarc, która zdobyła dzięki temu wyłączność na rzadką perłę, wydając płytę w Stanach w roku 2007. Lecz już dwa lata wcześniej zachwycił się jej recitalem w małej sali Carnegie Hall krytyk z New York Timesa Allan Kozinn, pisząc w tytule o "Goldbergowskich granych z schubertowskim toucher".
Być może jestem ofiarą hipnozy, lecz w samych oczach – zielono-kocio-świdrujących – jest czar, którego palce są jeno przedłużeniem. Od kiedy Simone Dinnerstein dała się doraźnie wyrwać ze swej banalnej, matczynej egzystencji na Brooklynie, Telarc śledzi jej karierę koncertową i uwiecznił na drugiej płycie jej berliński recital z 22 listopada 2007.
Od pierwszej nuty, w V Suicie francuskiej Bacha, niesłychana giętkość kantyleny, trójwymiarowość rzeźbionej w przestrzeni frazy, cieniowanej w rytm uczuciowo-harmonicznych turbulencji, przekłada się na oczywistość. A nawet i na sen na jawie, gdy Simone – wbrew sarkazmom Goulda, gardzącego repryzami, które burzą architekturę – wygrywa sumiennie wszystkie powtórki, lecz w każdej repryzie, jak w zwłaszcza w Sarabandzie – wspomagana bezgraniczną życzliwością i aksamitnym brzmieniem swego hamburskiego Steinwaya z 1903 roku – przelatuje w wymiar księżycowy... Nie, mówię byle co, jak krytyk Jacques Drillon, przeciwstawiający opacznie "słonecznego Goulda księżycowej Simone", co bowiem ma wspólnego ze słońcem borsuk Gould, żyjący w nocy, nie cierpiący Południa i wszelkiej italianità: nic to nie ma z lunatycznego chłodu, a wszystko – ze swobodnego oddychania, matczynego ciepła, pulsacji uczuć i nastrojów...
Jeśli ktoś wszak myśli, że młoda mama z Brooklynu, Simone Dinnerstein, czerpie ze swych trzewi jeno czułość i sentymentalizm, wyprowadzi go szybko z błędu tyleż wyrazista, energiczna Gigue z tejże V Suity, prowadzone pewną ręką gradacje napięć i intensywności dźwięku w ostatniej Sonacie opus 111 Beethovena, czy też niektóre z 12 Wariacji Philipa Lassera, młodego amerykańskiego kompozytora, na temat jednego z chorałów Bacha.
Simone Dinnerstein to najciekawsze moim zdaniem, a może po prostu najbardziej zniewalające zjawisko w pianistyce ostatnich lat, zaś w Bachu na fortepianie być może od zawsze, do odwołania, każdy może się pomylić...
Entuzjazm Pygmaliona
Evan Eisenberg napisał w Slate, że "Dinnerstein zdaje się pokazywać drogę, jaką Bach wyznaczył muzyce zachodniej na 200 lat". Bach jest wciąż i długo jeszcze będzie przed nami. Ciągle bowiem odkrywamy coś nowego i zapominamy o tym, co wcześniej odkryli inni. Wskrzeszamy barwy zapomnianych instrumentów, przejrzystość i klarowność przerzedzonych chorów i rachitycznych orkiestr, jakim Bach dedykował pragmatycznie swe polifoniczne łamigłówki, z braku laku (dowodzą Romantycy), świadomie się ograniczając (mówią minimaliści i adepci sztuki absolutnej).
Na rodzaj "spontanicznego kompromisu" w tej materii zdaje się iść francuski zespół Pygmalion, którego same nastanie – z inspiracji 23-letniego dyrygenta Raphaëla Pichon'a – otwiera okno na przestrzeń możliwości.
Są one troszkę ograniczone: w moich uwielbionych Missae Braeve, Bachowskich krótkich mszach większości melomanów nieznanych, francuskie gardziołka zmierzyć się muszą z ciężką artylerią Rias Kammerchor pod batutą Schreiera, moim zdaniem w swej jędrnej, germańskiej prostocie niezrównaną; z pietystyczną artylerią aksamitnej melancholii made in Herreweghe (flamandzka letnia acz miła zupka); albo z nurtem minimalistycznym, jeden śpiewak na jedną pięciolinię, góra dwóch, czego klarowności i plastycznej urody dowiodło już wiele zespołów, od Purcell Quartett, przez Cantus Cöln Conrada Junghänela (obudźcie się kochani!), po Ricercar Consort Philippe'a Pierlot, nazbyt zapewne uczciwego, by narzucić rynkowi swe standardy.
A jednak francuskie, cherlawe gardziołka wyśpiewują Cum Sancto Spirito z większym bodaj zaangażowaniem, niż inne, nawet jeśli polifonia rozmyta jest nieco w mglistej akustyce nagrania, faworyzującej raczej rwący strumień wody niż meandry i kamienie, przez które musi się on przedrzeć.
Ale choć do chłopskiej i luterańskiej dosadności germańskiego Bacha Pigmalionom daleko; choć pięciogłos tematów, dumnych ze swej niezależności, ulega homogenizacji, jak serek i zupka - cieszy i poraża życiem entuzjazm owych post-neofitów, którzy po trzystu latach zdolni są odkryć i odczuć dynamikę sztuki, wyprzedzającej nas ciągle o stulecia. Simone Dinnerstein zdaje się mieć to we krwii, lecz ona jest jedna, to indywidualny cud.
CD1 Bach- Goldberg Variations, Aria - S.Dinnerstein Telarc CD80692
CD2 Bach – V Suita francuska, Sarabanda – S.Dinnerstein Telarc CD80715
CD3 Lasser – 12 Wariacji nt Bacha, fragm. – S.Dinnerstein Telarc CD80715
CD4 Bach – Msza A-dur, Cum Sancto Spirito – Pygmalion Alpha123
23/10/2008
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU