Stefan Rieger
Tekst z 09/01/2009 Ostatnia aktualizacja 09/01/2009 10:09 TU
Cuda jednak się zdarzają, zwłaszcza jeśli ma się prezydenta cudotwórcę... W poniedziałek 5 stycznia z ekranów publicznej telewizji we Francji zniknęła reklama, na razie między 8 wieczorem a 6 rano, za dwa lata zniknąć ma zaś całkowicie. Dobrze to czy źle? Cudownie!, powiedziałem, choć tylko potencjalnie. Lecz postronny obserwator musi być całkiem zdezorientowany w obliczu bitwy na odwrócone fronty (jak mówią Francuzi), jaką staczają w tej kwestii lewica, marząca onegdaj o świecie bez reklamy – z prawicą, stającą tradycyjnie po stronie biznesu. Bo też w jabłku jest robak, a wszyscy grają znaczonymi kartami.
Poczynając od prezydenta Sarkozy’ego, który jest wirtuozem strategicznej ambiwalencji, dążąc wszelkimi sposobami – za zasłoną dymną frenetycznej odnowy – do wzmocnienia ontologicznej asymetrii, będącej grzechem pierworodnym ustroju V Republiki, odsyłającej zaś daleko wstecz, tyleż do Wersalu i jakobinizmu, co do Konsulatu i bonapartyzmu.
W każdej wielkiej reformie Sarkozy’ego, wiedzionej pod sztandarem modernizacji, postępu czy demokratyzacji, tkwi jej przeciwieństwo, czyli klucz do wszechwładzy omniprezydenta, a nie mówię tego ja, warchoł, lecz znakomity prawicowy publicysta, André-Gérard Slama, dając trzy emblematyczne przykłady.
Kameleon Bonaparte
Pierwszy, to reforma Konstytucji, mająca jakoby dowartościować parlament, lecz podkreślająca jeno asymetrię między omniprezydentem, mogącym parlament rozwiązać, i parlamentem, który może mu nagwizdać. Drugi to reforma wymiaru sprawiedliwości: planowanej likwidacji kluczowej we Francji instytucji sędziego śledczego, jedynego ogniwa, które mimo swej słabości i omylności, gwarantuje niezależność wobec władzy, nie towarzyszy przecięcie pępowiny łączącej władzę z prokuraturą, czyli Pan Prezydent, lub jego minister, będą odtąd (z zachowaniem pozorów dystansu) prowadzić śledztwo, oskarżać i ewentualnie dusić w zarodku niemiłe im afery.
Nieczyste sumienie lewicy
Niewiele mniej hipokryzji panoszy się jednak po drugiej stronie barykady. Socjaliści słusznie potępiają „autorytarny dryf” Sarkozy’ego; związki zawodowe w publicznych mediach mają powody, by się niepokoić o ich niezależność, polityczną i finansową, gdyż władza obiecała jedynie przez rok pokrywać straty, wynikłe z rezygnacji z reklamy, a co będzie dalej nikt nie wie, prezesowie i zarządy siedzą zaś odtąd na fotelach z katapultą.
Ale opozycja ma równocześnie sumienie nieczyste, gdyż jej niezrealizowane nigdy marzenie – uwolnić media od komercyjnej presji, wychowywać i dokształcać, tworzyć kulturalną wartość dodatkową – ma dziś szansę się ziścić. Filmowiec Pascal Thomas nie waha się porównać zniesienia reklamy do "likwidacji największego kartelu handlarzy narkotykami".
Szansa odkupienia
Nie wiadomo jeszcze, jak zachowają się Francuzi wobec tej zmiany rytmu i pejzażu; czy wolą nawias reklamy po dzienniku, by wyjść na siusiu i ułożyć dzieci do snu, czy też skorzystają z owych 20 minut, by się załapać wcześniej na ofertę kulturalnej obietnicy, zanim sen ich zmorzy? Ambicji im nie brak, gdyż niemal w 3/4 opowiadają się za wcześniejszym początkiem telewizyjnych igrzysk, a w ponad 2/3 przychylni są idei pozbycia się reklamy.
Francuzi mają wiele wad i jeszcze więcej zalet. Zapewne wcześniej od innych zaczynają rozumieć niszczycielską rolę reklamy, sprowadzającej wszystko – że zacytuję znów Pascala Thomasa – do najniższego wspólnego mianownika; zachęcającej do obscenicznej nadkomsumpcji; korzystającej z łatwowierności maluczkich; narzucającej dyktaturę oglądalności, która przedkłada wielkie liczby nad jakość i kastruje wszelkie odchylenia od normy, wyjaławiając twórczość; narzucającej standardy uśrednione i consensualne, zdolne sfederować maksimum ćwierćinteligentów (którzy nie omieszkają rychło się stoczyć na pozycje jednej ósmej czy jednej szesnastej inteligenta, gdyż regresji dziedziczonej nic nie powstrzyma, chyba że pokoleniowy bunt, w stylu Maja 68, otworzy okno na świat i wpuści haust świeżego powietrza).
Jest niewiarygodne – puka się w czoło Pascal Thomas – że od tylu już lat od dominującego medium, jakim jest telewizja, nie wyszedł żaden twórczy impuls; niczego nie odmieniła, nikogo nie wychowała ani nie podciągnęła w górę. Dzisiaj wreszcie ma szansę się odkupić i pogrążyć tych, którzy w komercyjnej alternatywie widzą gwarancję niezależności.
Wszystko we Francji temu przeczy: na czele wielkich prywatnych mediów stoją bliscy przyjaciele prezydenta, a ich kulturalna misja sprowadza się do promowania krewnych i znajomych Królika-Biznesmana – podczas gdy media publiczne to ostatni bastion impertynencji, inteligencji i wyobraźni, omalże dziś „światowy rezerwat Oświecenia”.
Francuskie dylematy - a polska egzotyka
Wszystko to uznać by można za sodomizowanie muszek, czyli ratowanie róż i fijołków, gdy płoną lasy. To fakt, że w zestawieniu z obecną, polską egzotyką medialną, francuskie dylematy wydać się mogą płoche: ot, kaprysy elit i bogaczy, którzy wszystko mają. Lecz walka o zachowanie standardów awangardy jest równie ważna, jak ruch oporu przeciw ariergardzie, czyli pokusie ściągania wszystkiego w dół.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU