Agnieszka Kumor
Tekst z 14/01/2009 Ostatnia aktualizacja 15/01/2009 19:07 TU
Matthias Langhoff zdecydował się przełożyć na scenę poetyckie teksty Lautréamonta. Spektakl zatytułowany Bóg jako pacjent zaprezentowany został w Théâtre des Abbesses, drugiej scenie Théâtre de la Ville, usytuowanej na Montmartrze. Niestety próba przeniesienia okazała się niewypałem pomimo bezsprzecznych wysiłków reżysera.
Poeta (nie)znany
Rozpasana wyobraźnia, ekshibicjonizm nie znający granic, okrucieństwo godne Sade’a... tak piszą współcześni o talencie Lautréamonta. Surrealiści wybrali go na swego duchowego mistrza, jego twórczość zainspirowała André Bretona i Maeterlincka. Ale życie nasz bohater miał raczej kiepskie i umarł w całkowitej anonimowości. Isidore Lucien Ducasse, który przyjmie kiedyś pseudonim hrabia Lautréamont¸ urodził się w Montevideo w roku 1846, w rodzinie francuskiego urzędnika konsularnego. Kiedy ukończył zaledwie rok, jego matka zmarła, być może w wyniku samobójczej śmierci. Isidore był zbyt mały, by pamiętać te wydarzenia, ale temat śmierci, samobójstwa, okrucieństwa Stworzyciela i samotności człowieka wypełni całą jego późniejszą twórczość.
W wieku 13 lat, chłopiec przyjechał pobierać nauki do Francji. Uczęszczał do szkół najpierw w Tarbes, potem w Pau, na południu Francji, podróżował między Francją a Urugwajem, wreszcie jako dziewiętnastolatek zdecydował się zamieszkać w Paryżu. Myślał o studiach na Politechnice, wybrał w końcu pisanie. Zmarł 24 listopada 1870 roku, w wieku zaledwie 24 lat (najprawdopodobniej na gruźlicę), w momencie gdy dogorywało II Cesarstwo. Może dlatego jego odejście nie zostało zauważone, podobnie jak dwa zbiory tekstów.
Nędza świata i nędza człowieka
Wizja ludzkości, jaką ujawnia w swoim pierwszym i największym dziele Pieśni Maldorora (1868) nie jest przeznaczona dla młodych niewinnych dziewcząt: nienasycony głód nieskończoności rozdzierający człowieka oskarża Boga o okrucieństwo. Obrazy kastracji, zoofilii, gwałtów na kobietach i nieletnich przeraziły pierwszego wydawcę, który uznawszy pierwszą z Pieśni za zbyt sugestywną, nie skierował jej do sprzedaży. Lautréamont zmarł nie ukończywszy drugiego dzieła - Poezji. W paryskim magazynie ilustrowanym La Revue populaire de Paris ukazała się jedynie jego zapowiedź.
Interpretacja skomplikowanej, wielopoziomowej i – przyznajmy się bez bicia – przeładowanej twórczości Lautréamonta jest trudna. Może nie co pisał, ale kogo swoim pisaniem zapłodnił warte jest uważniejszej refleksji. Niezrażony abstrakcyjną „gadaniną” poety, niemiecko-szwajcarsko-francuski reżyser, Matthias Langhoff postanowił „wziąć byka za rogi”. Popełnił jednak karygodny grzech artystycznego obżarstwa.
Przez żołądek reżysera do serca widza
Spektakl rozpoczyna prolog ze zdjęciami kloszardów szukających jedzenia w ulicznych śmietnikach. Potem jest wędrówką paryskimi śladami poety, później przeobraża się w reżyserskie oskarżenie naszej epoki w kalejdoskopowym zappingu obrazami aktualności (to trochę tani chwyt), na koniec wracamy do Lautréamonta w monologu rozbitka na pokładzie statku-widma.
W pięknych teatralnych obrazach (tego nie da się reżyserowi odebrać) płynie ze sceny potok słów, tak, że w końcu rzucamy w kąt próbę dotarcia do ich sensu (skoro programowo go nie ma) i zanurzamy się w budowany przez reżysera koszmar senny. Kto wytrzyma godzinę czterdzieści pięć minut bez przerwy temu chwała! Komu się to nie uda i zacznie gryźć palce z nudów, temu na otarcie łez (ocalałymi palcami) pozostanie pełna samozaparcia gra trójki aktorów (w tym znakomitego André Wilmsa), którzy z poetyckiego nadrealizmu próbują tworzyć wiarygodne postaci ludzkie.
Nic tak nie uwrażliwia widza na tragizm świata, jak kruchość aktora na scenie i pojedyncze, wypowiedziane słowo. Matthias Langhoff dał się tym razem ponieść własnym furiom i zagadał nas (niemal) na śmierć. Pośmiertna zemsta Lautréamonta za niedocenienie za życia...?
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU