Stefan Rieger
Tekst z 30/01/2009 Ostatnia aktualizacja 31/01/2009 14:27 TU
Dwa filmy nadane w poniedziałek i wtorek przez francuską telewizję publiczną uświadomiły nam nagle, że zaledwie 30 lat temu żyliśmy w zupełnie innym społeczeństwie, pośród dyszących żądzą zemsty homo ledwie sapiens, znajdujących w legalnej formie barbarzyństwa upust dla swych krwiożerczych instynktów, których cywilizacja – wierzchnia warstwa cienkiego lukru – nie zdążyła nijak oswoić. Pierwszy to film fabularny „Dwóch ludzi w mieście”, w którym Alain Delon, były gangster pozbawiony przez system szans na rehabilitację, skrócony zostaje o głowę. Drugi to dwuczęściowy dokument, ilustrujący walkę Roberta Badintera o zniesienie kary śmierci.
Akcja obu filmów rozgrywa się w latach 70., stanowiących pod tym względem cywilizacyjny przełom. Ponad dwie trzecie Francuzów opowiadało się wówczas za karą śmierci, a w innych krajach proporcja ta wzrastała do trzech czwartych.
Jeśli są w ostatnim trzydziestoleciu dwie osoby, które uratowały honor Francji i pojęcie ludzkiej godności, zmieniając prawodawstwo w kwestiach zasadniczych, decydujących o profilu cywilizacji, to są nimi Simone Veil – broniąca heroicznie prawa kobiet do decydowania o własnym ciele, czyli prawa do aborcji, na przekór własnej prawicowej większości – oraz Robert Badinter, który na przekór opinii publicznej wytoczył walkę na śmierć i życie przeciwko idei mordu w majestacie prawa.
Barbarzyńskie instynkty
44-letni wówczas adwokat, syn rosyjskich emigrantów, doznał iluminacji podczas procesu dwóch przestępców, Buffeta i Bontems, oskarżonych w 1972 roku o zamordowanie pielęgniarki podczas buntu w więzieniu. Buffet od razu przyznał się do winy, żądając dla siebie gilotyny, Bontems wszystkiego się wypierał i nic nie dowodziło jego winy, lecz mimo wirtuozerii Badintera obu ścięto głowę, w jego zresztą obecności.
Pojął od tej chwili, że śmierć nie leczy, ani nie wyzwala – a co gorsza, chętnie wysyła niewinnych na tamten świat, którego nie ma – i walka o zwalczenie barbarzyńskiego absurdu stała się leitmotivem jego życia.
Procesowi obu domniemanych gangsterów przysłuchiwał się młody Patrick Henry, nagradzając oklaskami wyrok śmierci. Tenże Patrick, wkrótce potem, odpowiadał przed sądem za porwanie i zamordowanie chłopczyka. Niełatwo było znaleźć adwokata, zdolnego podjąć się obrony takiego obrzydliwca, mordercy-pedofila. Robert Badinter, który przez lata dostawał listy z pogróżkami, nie wyparł się idei swego życia i odkupił grzech bezsilności z czasów procesu Bontems, płomiennym wystąpieniem w obronie pewnej idei humanizmu, rzucając przysięgłym w twarz pytanie, czy będą mogli spać spokojnie, jeśli polecą przeciąć na pół żywego człowieka, zwłaszcza jeśli co do jego winy nie ma żadnej pewności.
Sakrament domniemanej niewinności
Jeśli miałbym wybrać jeden tylko z niezliczonych argumentów przeciwko karze śmierci, to bezwzględnie wybrałbym argument „możliwej pomyłki”, która – zależnie od ustrojów – okazuje się częściej regułą niż błędem, by wspomnieć jeno o Ameryce, gdzie w wielu stanach, nie mogąc skazać Murzynów jako takich, wysyłano ich mimo wszystko na zastrzyk lub elektryczne krzesło znacznie chętniej niż innych, w ramach swoistego linczu w majestacie prawa.
Chrześcijanie, mimo Jana Pawła II, który opowiadał się przeciwko karze śmierci, wiją się w sprzecznościach między imperatywem obrony zygoty, czyli życia przed życiem, a pokusą zgładzenia dojrzałej, żywej istoty, której grzechu śmiertelnego nie umieją wybaczyć.
Albert Camus pisał w Dżumie, że zawsze nadchodzi godzina w historii, kiedy ten, co ośmiela się powiedzieć, że dwa i dwa to cztery, jest karany śmiercią. Jego argument jest polityczny i wielce mi odpowiada, lecz przedkładam nad niego regułę absolutną: lepiej wypuścić tysiąc winnych, niż skazać jednego niewinnego.
Bontems, skrócony o głowę, nie zdążył dowieść ani swej niewinności, ani swej zdolności do odkupienia grzechu w oczach społeczeństwa. Skazany wkrótce po nim za morderstwo Philippe Bertrand uratował głowę dzięki temu, że Giscard przegrał z Mitterrandem, którego świeżo mianowany minister sprawiedliwości, Robert Badinter, wypowiedział przed parlamentem, 17 września 1981, historyczne zdanie: „Mam zaszczyt, w imieniu rządu, wystąpić o zniesienie kary śmierci”. Ułaskawiony wówczas Bertrand jest dziś szanowanym mediewistą, profesorem Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.
Badinter wzbraniał się długo przed nadaniem swej osobistej epopei medialnego wymiaru, lecz w końcu zmienił zdanie, gdy się przekonał, że nowe pokolenia nie są już nawet w stanie wyobrazić sobie tego, że jeszcze trzy dekady wcześniej, w więzieniu La Santé, przecinano na pół żywych ludzi, a cieć wymiatał miotłą krew.
Zwycięstwo nad sobą
Nie łudźmy się co do ludzkiej natury – mówi dziś Robert Badinter. Człowiek to zwierzę, które zabija. Gdy popełniona jest straszna zbrodnia, emocja i gniew wyzwalają instynkt śmierci, a że zadanie śmierci własnoręcznie jest raczej niewskazane, zemstę ubiera się w szaty sprawiedliwości.
Abolicja, czyli rezygnacja z kary śmierci, sprzecznej z elementarnym poczuciem sprawiedliwości, odsyłającej do biblijnego prawa oko za oko, ząb za ząb - które nie ma jednak nic wspólnego z prawem naturalnym, gdyż nie istnieje gatunek, który zabijałby z premedytacją swoich współplemieńców – to jedno z największych zwycięstw, mówi Robert Badinter, jakie ludzkość odniosła nad samą sobą.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU