Stefan Rieger
Tekst z 17/02/2009 Ostatnia aktualizacja 19/02/2009 16:28 TU
Po francusku chaînes to tyleż „łańcuchy” lub „kajdany”, co „kanały telewizyjne”. Od 4 lutego, kiedy po Zgromadzeniu Narodowym również i Senat, mimo oporów w łonie samej rządzącej większości, przyjął projekt ustawy medialnej, ta gra słów nie rokuje nic dobrego. Jeśli bowiem Rada Konstytucyjna nie zakwestionuje najbardziej kontrowersyjnych punktów ustawy – zasad finansowania publicznych mediów i zwłaszcza paragrafu, który daje rządowi, czyli prezydentowi, wyłączne prawo do mianowania i odwoływania prezesów radia i telewizji – grozi nam powrót do ery środków musowego przykazu sprzed lat trzydziestu, gdy media były tyleż na łańcuchu, co na garnuszku władzy.
Web (w odróżnieniu od łba jako takiego) to narzędzie perfidne, gdyż wszystko pamięta. Krążą po Internecie, i krążyć będą w nieskończoność, tysiące filmów i dokumentów, wypominających politykom ich zaprzaństwa, przekręty i fałszywe obietnice. Nicolas Sarkozy może tam liczyć na pamiętliwość, jako że Web – jeśli nie liczyć szczątkowych organów tradycyjnego oporu, jak tygodniki Marianne i Le Canard Enchaîné, miesięcznik Le Monde Diplomatique lub publiczne Radio France - to ostatni niemal bastion opozycji w pejzażu medialnym zaryglowanym na trzy spusty przez przyjaciół, braci i ojców chrzestnych prezydenta (pełna lista mediów, prywatnych i publicznych, którymi zarządzają krewni i znajomi Sarkozy’ego, zajęłaby dwie strony czyli niemal cały ten felieton).
Nieskazitelna Republika (bananowa?)
26 kwietnia 2007, kandydat Sarkozy – patrząc Francji w oczy – obiecywał, iż zerwie z monarchiczną tradycją, ograniczy władzę prezydenta, skończy definitywnie z systemem klanów, książęcych kaprysów i nominacji z królewskiego namaszczenia, przywracając Republice jej bezstronność. Wymienił w szczególności media i Wysoką Radę ds. środków przekazu, CSA, która nominowała dotąd prezesów, lecz oczywiście (jak potem usprawiedliwiał swój medialny zamach stanu prezydent) była to czysta „hipokryzja”, gdyż Rada zdominowana przez przyjaciół władzy i tak wybierała prezesów jej przychylnych.
Skoro udało się częściowo przezwyciężyć hipokryzję i swoistą omertà wobec kazirodztwa i gwałtu, czy należy zatem w imię zwalczania obłudy – komentuje kwaśno Jacques Julliard w Le Nouvel Observateur – zalecać rehabilitację tego rodzaju praktyk?
Łaskotanie króla
Polityczno-dziennikarskie kazirodztwo i tak wpisane jest w genotyp francuskiego systemu co najmniej od Ludwika XIV, który skaził demokrację omal po wsze czasy, oswajając elity metodą szantażu: na łańcuch w zamian za garnuszek, czyli podległość w zamian za przywileje. Mieliśmy kolejną tego ilustrację 9 lutego, gdy prezydent zażyczył sobie oświecić Francuzów, przerażonych kryzysem i coraz mniej mu życzliwych, spraszając do Pałacu Elizejskiego wybranych przez się dziennikarzy.
W ocenie głównego związku dziennikarzy SNJ-CGT była to czysta „maskarada” i „zniewaga” dla profesji, a telewizyjni prezenterzy występowali w roli „trefnisiów”, łaskoczących co najwyżej Króla pod pachą, by się obśmiał, lecz wzdragających się przed zadaniem jakichkolwiek pytań, które wadzą. Zagraniczni korespondenci we Francji od lat już patrzą z niedowierzaniem na takie widowiska, nie mieszczące się w żadnym z demokratycznych kanonów.
Jestem za, a nawet przeciw
Cóż to bowiem za dziennikarz, który nie reaguje na oczywiste kłamstwo, gdy Sarkozy twierdzi, że wszelkie nominacje obwarowane są gwarancjami ze strony parlamentu, dysponującego odtąd nieograniczoną niemal władzą, gdyż trzeba aż trzech-piątych większości by zaakceptować prezydencką nominację? Szanujący się dziennikarz odpowiedziałby od razu, że w ustawie jest odwrotnie: trzech-piątych parlamentu nie trzeba po to, by przyklepać prezydencką nominację lub dekret odwołujący prezesów radia i telewizji, lecz po to, by jej się sprzeciwić. Co oznacza, że zakwestionować kaprys Księcia mogłaby jedynie koalicja socjalistycznej opozycji z prawicą UMP, co jest politycznie nieprawdopodobne.
Napoleon mówił o „swoich biskupach i prefektach”. Nicolas Sarkozy gotów jest dorzucić do tej listy swych prokuratorów i sędziów, prezesów mediów i kontrolujących media instytucji, tudzież wszystkie ogniwa administracji.
Przymus dobrowolny
Lewicowa i chwilami centrowa opozycja zrobiła co mogła, sabotując projekt w parlamencie tysiącem poprawek. W Senacie centryści stanęli najprzód dęba, lecz zaraz położyli uszy po sobie. Opozycja wymachiwała sztandarami z napisem ORTS – Urząd Radia i Telewizji Sarkozy’ego – per analogiam do świętej pamięci ORTF, sprzed lat trzydziestu, gdy w mediach publicznych nie było reklamy, a za treść i choreografię dziennika telewizyjnego odpowiadał Minister Informacji, lub szef gabinetu de Gaulle’a. Dowcipnisie sugerują zresztą, żeby przywrócić telewizję czarno-białą, to będzie komplet.
Kazirodczym związkom między władzą a mediami przeciwstawić może swoje "ale" już tylko Rada Konstytucyjna, przytułek dla weteranów polityki, z których niejeden – od socjalisty Badintera po ex-prezydenta Chiraca – marzy jeno o tym, by Sarkozy’emu podciąć skrzydła. Opozycja zaskarżyła do Rady paragraf dotyczący nominacji prezesów, jak również artykuł mówiący o zniesieniu reklamy w telewizji, między 20 a 6 rano, jako bezprzedmiotowy, skoro i tak już od 5 stycznia, przed wejściem w życie ustawy, zarząd telewizji wykonał to polecenie na zasadzie przymusu dobrowolnego (co znamy z dowcipu o Stalinie, kocie i musztardzie...).
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU