Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Post-scriptum

Schizokryzys

 Stefan Rieger

Tekst z  27/02/2009 Ostatnia aktualizacja 03/03/2009 20:03 TU

Chciejstwo i żądze, rozsądek i emocje, dalekowzroczność i egoizm: najbardziej zapewne uderza w obecnym kryzysie, jak zauważa eseista Jean-Claude Guillebaud, ów dualizm dyskursu graniczący ze schizofrenią. Antropolog Gregory Bateson nazywał to „double bind”: podwójnym przymusem lub paradoksalnym klinczem. Z jednej strony wiemy, że rozwój ma granice, a są to granice wytrzymałości planety; z drugiej strony wszyscy chcą napędzać konsumpcję i „ożywiać” gospodarkę na kredyt, starannie przemilczając fakt, iż dług za to „pobudzanie wzrostu” spłacać będą nasze dzieci.

Rozdwojenie jaźni właściwe jest wielkim kryzysom systemowym. W fazie przejściowej, gdy wszelkie pewniki ulegają zawieszeniu, tkwimy wciąż jedną nogą w skompromitowanej przeszłości, a drugą staramy się dopiero namacać z trwogą, nadzieją lub chciejstwem, niepewny grunt przyszłości. W rozkroku zaś niewygodnie.

Sprzeczne wzajem przykazania

Słyszymy zewsząd paradoksalne, wzajem sprzeczne wezwania. Jedni każą nam się samoograniczać, oszczędzać wodę i energię, dbać o planetę i jej atmosferę, nie truć i nie zaśmiecać, przesiąść się z samochodu na rower, spożywać z umiarem, niczego nie trwonić. Inni, a często ci sami, bombardują nas prikazami z dekalogu dotychczasowego społeczeństwa konsumpcyjnego, w którym pierwszym przykazaniem jest „Nie będziesz miał innych bogów poza Złotym Cielcem”, drugim łapczywość i żądza, trzecim rozrzutność, czwartym beztroska czyli „Po nas potop”, a piątym „Nie zabijaj wzrostu, ograniczając konsumpcję”.

Jest nawet gorzej, skoro z medialnej ambony współcześni kapłani – ekonomiści, politycy, dziennikarze – wzywają nas na codzień do mieszania porządków szczęścia i domniemanej prosperity, powołując się nieustannie na wskazania rzekomego barometru „szczęśliwości”, wskaźnika morale Francuzów (Polaków, Niemców i tak dalej), którego podstawową miarą jest „apetyt na zakupy”.

Ambiwalencja frustracji

Nawet najgłupszy psycholog powie, że jest dokładnie odwrotnie: kompulsywność zakupów i konsumpcji jest wprost proporcjonalna do frustracji, starannie podtrzymywanej przez magię marketingu, którego główną misją jest kreowanie ex nihilo pożądania, czyli pragnienia tego, co nowe, zbyteczne i tym bardziej nieodzowne, oraz zawiści wobec tych, co mają, gdy ja jeszcze nie mam. Prosiłbym zatem współczesnych kapłanów, jeśli właśnie to im się kojarzy z „morale”, by poczytali trochę Spinozę.

Double bind, czyli paradoksalny klicz nie jest wyłącznie figurą retoryczną. Przekłada się na sprzeczność rzeczywistą, niemożność pojednania ognia z wodą. Przepowiadali to już pół wieku temu Ivan Illitch, Jacques Ellul czy nieco później André Gorz, wskazujący na absolutną sprzeczność między teologią wzrostu i histerią konsumeryzmu, a imperatywami ograniczonego ekosystemu, w jakim żyjemy.

Niepojęte misterium wielkich liczb

„Największą ułomnością ludzkiego rodu jest niezdolność do zrozumienia funkcji wykładniczej” – pisał fizyk Albert A.Bartlett, zaś ekonomista Kenneth Boulding zredukował to do perfidnego wniosku, że „każdy, kto wierzy w możliwość wykładniczego wzrostu w skończonym świecie jest albo szaleńcem, albo ekonomistą”.

Warto sobie uświadomić, że reprodukcja w postępie geometrycznym to imperatyw kategoryczny genotypu każdego z żywych organizmów i gdyby nie nożyce naturalnej selekcji - pod przymusem ograniczonych zasobów środowiska, przydzielającego każdej z istot ekologiczną niszę, w której statystycznie może przeżyć – dowolny gatunek (bakterie, dinozaury, chwasty, glony lub pluskwy) rozrastałby się wykładniczo, by skolonizować błyskawicznie cały ekosystem, a wkrótce i Kosmos (znacie w końcu przypowieść o szachownicy, na której każdym polu jest zdwojona ilość ziarnek zboża i po kilkudziesięciu krokach okazuje się, że zabraknie atomów we Wszechświecie, by zliczyć zawartość spichlerza).

Imperializm czasu teraźniejszego

Drugim parametrem stanu aktualnej schizofrenii, poza nieznajomością funkcji wykładniczej, jest rozdwojenie jaźni względem czasu. Lewica i prawica, postępowcy i konserwatyści – mówi znany hiszpański filozof Daniel Innerarity (o nazwisku zaiste pięknym, gdyż znaczy „wewnętrzna rzadkość”) – trzymają się fałszywej opozycji „ruch i bezruch”, miast przemyśleć prawdziwą alternatywę: ruch ku przyszłości czy ruch donikąd.

Ten ostatni, jak to określa Innerarity, to pochodna „imperializmu czasu teraźniejszego”, właściwego Zachodowi – nawet jeśli Francuz przekłada to sobie na depresję, Włoch na cyniczny oportunizm, a Niemiec lub Hiszpan na nostalgię lub rozrachunki z przeszłością. Wspólnym mianownikiem jest to, że wszyscy jesteśmy squaterami przyszłości, przypuszczając atak, z pozycji doraźnych wymogów teraźniejszości, na „resztę czasu”.

Hiszpan zaleca nam trzeźwo, byśmy rozszerzyli perspektywę czasu i przestali traktować przyszłość jako wysypisko śmieci i giełdę problemów do rozwiązania. Jeszcze trzeźwiej podpowiada nam wybór szlaku nadziei, wybrukowanego wiedzą. Gdyż pseudoliberalnej teologii wzrostu nie należy, broń Boże, przeciwstawiać archeo-ekologicznej ortodoksji, zachęcającej do powrotu do jaskini, lecz wiedzę, racjonalizm i naukę, dające nam szansę na inteligentne odżegnanie przekleństwa funkcji wykładniczej, wiodącej ku zagładzie.

Godzina prawdy

Zjeść ciastko czy ciastko zostawić wnukom? Zatkać dziób pisklętom, wołającym Jeść!!, czy zachować część pokarmu dla potomnych? Nie zazdroszczę politykom fazy przejściowej, rządzącym w dwóch wymiarach czasu, lecz przejście do Historii zwiastuję tylko tym, jak niegdyś Churchill, a dziś być może Obama, którzy obiecują wygraną po przejściu ścieżki zdrowia umajonej takimi atrakcjami, jak krew, pot i łzy.

Co na język odpowiedzialności i nadziei przełożyć by można tak (to tylko parę pomysłów): dać natychmiast więcej tym, którzy nie mają nic i zabrać tym, co mają za dużo; zmienić kryteria liczenia PKB, w którym zyski sumuje się ze stratami, dla ludzi i środowiska; zamiast wydawać 180 mld rocznie na walkę z wiatrakami globalnego ocieplenia wydać choćby 10% tej sumy na przezwyciężenie doraźnej klęski głodu, z natychmiastowym skutkiem; nie sponsorować modnych acz niewydajnych ciągle technologii (włącznie z biopaliwami, bateriami słonecznymi albo wiatrakami) lecz badania nad technologiami przyszłości, jak postuluje nieortodoksyjny duński ekolog, Bjørn Lomborg; a nade wszystko zamknąć raje podatkowe i zakazać wszelkich form reklamy, ha ha... I tak dalej.

„Wybiła godzina prawdy” – mówił mesjanistycznie Obama, w swym wystąpieniu przed Kongresem, wzywając do poświęceń: „Nadszedł moment, byśmy wzięli na siebie odpowiedzialność za przyszłość”. Nic dodać, nic ująć; lecz trudniej wykonać.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU