Marek Brzeziński
Tekst z 16/03/2009 Ostatnia aktualizacja 16/03/2009 18:24 TU
Coś się kończy – coś się zaczyna. To pozornie banalne stwierdzenie pasuje jak ulał do wydarzeń sportowych połowy marca, czyli przełomu zimowo-wiosennego. Skończyły się wielkie marzenia Olympique’u Lyon o wyżynach Ligi Mistrzów, zakończył się sezon 2008 / 2009 w narciarstwie alpejskim. Zaczyna się sezon kolarski, którego zwieńczeniem będzie korona wyścigów w Hiszpanii, Włoszech i we Francji – Vuelta de Espagna, Giro di Italia i Tour de France. Coś jednak trwa – nieustająca od czasów Joanny d’ Arc i Eleonory Akwitańskiej rywalizacja angielsko – francuska, przede wszystkim w rugby.
Pojedynki rugbistów spod znaku Czerwonej Róży i Galijskiego Koguta są wielosmakowe. Składa się na to rywalizacja w wielu dziedzinach życia między Anglikami i Francuzami, która ma długą i barwną historię. W rugby zespoły angielski i francuski wcale nie muszą zajmować czołowych pozycji w tabeli Turnieju Sześciu Narodów, aby mecze z ich udziałem rozpalały emocje do białości. To przypomina nieco atmosferę pojedynków Barcelony z Realem Madryt, AS Romy z Lazio czy AC Milanu z Interem, chociaż jest ona bardziej sportowa niż w przypadku pojedynków piłkarskich. Tak było i tym razem. Na czele tabeli są niepokonani, jak na razie Irlandczycy, na drugim Walijczycy, którzy powiadają, że ich naród po to został stworzony, by miał kto bić Anglików w rugby. Mecz Francja – Anglia odbywał się na stadionie w Twickenham, który jest tym dla owalnej piłki, czym stare Wembley było dla futbolówki.
No i zakończyło się jak przygoda Napoleona pod Waterloo. Po godzinie Czerwona Róża wygrywała z Galijskim Kogutem 29 do zera.
Ostatecznie Anglicy spuścili Francuzom lanie 34 do 10. „Klęska zbiorowa” – komentuje l’ Equipe. Koniec marzeń o rzuceniu w paszczy lwa dumnych synów Albionu na kolana. Ale szanse na to jeszcze będą. Gorzej z mistrzem Francji Olympiquiem Lyon. Porażka z Barceloną w Lidze Mistrzów w bardzo bolesny sposób obnażyła różnicę między bardzo przyzwoitymi rzemieślnikami futbolowymi a artystami z Katalonii. Na Nou Camp Lyończycy grali dobrą piłkę, ale nie mieli szans z wirtuozami z Barcy. Najpierw dwukrotnie goście znaleźli się na deskach po golach Thierry’ego Henry. Potem padły dwie kolejne bramki i zanosiło się na klęskę. Było cztery zero. Wielkie brawa dla Olympique Lyon za ambicję i heroiczną postawę. Zdobyli dwa gole. Ożyły nadzieję, bo potrzebny był remis. Ale skuteczność Henry’ego, technika Eto’o i maestria Messiego sprawiły, że tę symfonię, odę do sportowego mistrzostwa, Barcelona odegrała na najwyższym poziomie. Ostateczne 5:2 mówi wszystko. Najgorsze było owo uczucie frustracji, owej goryczy, jakie pozostawia fakt, że przeciwnik udowodnił nam różnicę dzielącą nas od najwyższego kunsztu. Koniec marzeń Olympique Lyon. Ten zespół już się chyba nie otrząśnie na europejskich boiskach z ciężkiego nokautu, jaki przeżył. Potrzeba nowych ludzi, nowych ambicji, nowego entuzjazmu. Na razie trudno będzie powtórzyć sukces odnoszony przez kolejne lata na krajowym podwórku i znów zdobyć mistrzowskie ostrogi. Załamany Olympique Lyon padł łupem Auxerre w derbach Burgundii.
Ireneusz Jeleń strzelił jednego gola, Kahlenberg drugiego i mistrz przeżył kolejne upokorzenie, tym razem w rodzimym wydaniu.
Lyończycy gubią punkty, a na plecach już czują oddech goniącej sfory. W meczu mającym ten sam smaczek co pojedynki francusko-angielskie w rugby tyle, że w tym przypadku chodzi o futbol, Olympique Marsylia rozłożył na łopatki w Parku Książąt, a więc na własnych śmieciach, Paris St. Germain 3:1 i teraz obydwa te zespoły mają tylko o jeden punkt mniej od lidera, ale w rozgrywce liczą się jeszcze Bordeaux, Tuluza i Lille, bo strata do prowadzących Lyończyków jest niewielka. Koniec europejskich marzeń, ale w krajowym wydaniu futbolu psy szczekają, karawana jedzie dalej. Z nostalgią wspomnień wypada także o zakończeniu sezonu w narciarstwie alpejskim. I to zakończeniu w niebieskich barwach. Dwa ostatnie slalomy specjalne wygrała Francuzka Sandrine Aubert. W slalomie panów na podium w Aare w Szwecji, gdzie rozlegały się ostatnie akordy narciarskiego koncertu, dwóch Francuzów – Lizeroux i Grange. I oto lider zespołu Jean - Baptiste Grange dzięki temu trzeciemu miejscu zdobył małą kryształową kulę w slalomie. W ubiegłym sezonie przewrócił się cztery bramki przed metą i zwycięstwo przeszło mu koło nosa. Tym razem na miękkim, wiosennym śniegu jechał delikatnie jak kot i nie dał sobie wydrzeć zwycięstwa. Królewska pośród konkurencji alpejskich - slalom, stał się po latach chudych nieoczekiwanie francuską specjalnością. W slalomie błąd popełniony w ułamku sekundy kosztuje bardzo wiele. Grange nie zaliczy do udanych mistrzostw świata w Val d’Isère. Złote medale gdzieś przepadły w śniegach na trasach slalomu i superkombinacji. Tam błysnął Lizeroux, a jednak Grange nie dał się zjeść frustracji. Potrafił do ostatniej chwili zachować zimną krew.
Przed Zimową Olimpiadą w Vancouver francuscy alpejczycy i alpejki mogą odłożyć narty na stryszek w dobrych nastrojach, pełni nadziei przed startami w Kanadzie.
W klasyfikacji ogólnej zwyciężył Norweg Svindal. O dwa punkty, od dwa maleńkie dwa punkty, wygrał on z Austriakiem Benjaminem Reichem, który wyleciał z trasy slalomu w Aare tracąc szansę na dużą kryształową kulę. Wśród pań tryumfowała bezdyskusyjnie najlepsza narciarka ostatnich lat – Amerykanka Lindsey Vonn. Piękna pani Vonn, ma dwa złote medale mistrzostw świata, kryształową kulę klasyfikacji ogólnej i jeszcze dwie mniejsze – za zjazd i super gigant, a do tego świetnego męża, więc nie bez racji utrzymuje, iż jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Koniec zimy, za to dopiero początek rozkręcającego się w blasku szprych sezonu kolarskiego. Pierwsza ważna odsłona to wyścig Paryż – Nicea. Hiszpan Alberto Contador, tryumfator Tour de France, Giro di Italia i Vuelta de Espagna, dał w Alpach Prowansalskich próbkę swoich umiejętności i talentu.
Nie wszystko jeszcze idzie jak po maśle. Na przedostatnim etapie przeżywał trudne chwile, skoro na cztery kilometry przed metą bezradnie patrzył jak główni konkurenci odjeżdżają mu sprzed nosa. Stracił dwie minuty, koszulkę lidera i zwycięstwo w wyścigu, mimo że następnego dnia szalał po przełęczach dookoła Nicei nie pozostawiając wątpliwości, kto rządzi w peletonie. Zdaje się, że czekają nas nie lada emocje na trasie Tour de France, gdy pojawi się na niej po kilkuletniej przerwie Lence Armstrong. Co więcej on i Contador będą jechali w barwach tej samej grupy – Astana. A może z peletonu wyskoczy Ten Trzeci?
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU