Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Sport

Obojczyk Armstronga

 Marek Brzeziński

Tekst z  30/03/2009 Ostatnia aktualizacja 30/03/2009 16:25 TU

Kość obojczyka złamana w czterech miejscach. Stalowa płytka długości 13 centymetrów i dwanaście śrub mają ją utrzymać w równej pozycji przez okres, gdy będzie się zrastała. Jak długo to potrwa? Prawy obojczyk Lance’a Armstronga złamał się jak suchy patyk. Czy siedmiokrotny zwycięzca Tour de France ma szansę na powrót na trasy kolarskich wyścigów? Ci, którzy znają go osobiście i ci, którzy wierzą w jego umiejętności, śledząc karierę kolarza z Teksasu przez ostatnie kilkanaście lat, są o tym przekonani. Nie będzie to łatwy powrót, ale los nie raz już stawiał na drodze Armstronga przeszkody, które innych by złamały – on dawał im radę.

Fot. AFP

Fot. AFP

Największą z nich była choroba nowotworowa. O walce z nią Armstrong pisze w jednej ze swoich książek – „Mój powrót do życia. Nie tylko o kolarstwie”. To przejmująca lektura. Opis życia człowieka od chwili, gdy budząc się rano zorientował się w sytuacji, poprzez diagnozę lekarzy, upiorną walkę w czasie chemioterapii, po wyleczenie. Lekarze dawali mu trzy miesiące życia prosząc jego przyjaciół, aby przychodzili się z nim pożegnać. A jednak pokonał bezlitosną chorobę, mimo jej zaawansowanego stadium, mimo przerzutów do płuc i do mózgu, i mimo, że życie nie uchroniło go w tym ciężkim czasie przed ludzką podłością. Oto francuska grupa Cofidis na wieść o jego chorobie w bezpardonowy sposób pożegnała się z Teksańczykiem. Nike, jeden z jego sponsorów zapewnił Armstronga, że go nie zawiedzie i rzeczywiście nigdy go nie opuścił. Podobnie było z innymi firmami, z Oakley z Giro, ale nie z francuskim Cofidisem, dla którego liczyły się pieniądze i tylko pieniądze, a nie człowiek. Kolarz był dla tej firmy tylko i wyłącznie maszynką do zdobywania swoimi mięśniami pieniędzmi. Gdy zachorował stawał się bezużyteczny. Trzeba było tę maszynkę wymienić na nową, a starą się nie zajmować, tylko wyrzucić na złom.

Owszem przedstawiciel Cofidisu odwiedził Armstronga w szpitalu, deklarując, że „wszyscy go kochają i że zajmą się nim”. Leczonemu na chemioterapię człowiekowi przyniósł butelkę Bordeaux za pół tysiąca dolarów.

Finisz na Polach Elizejskich. Tour de France 2007Fot. AFP

Finisz na Polach Elizejskich. Tour de France 2007
Fot. AFP

Po wyjściu z sali, w której leżał Armstrong, przedstawiciel Cofidisu oświadczył przyjacielowi kolarza, że w związku z chorobą Armstronga, jego kontrakt musi być anulowany. Padły przy tym słowa, które każą się w szerszej perspektywie przyjrzeć całej tej sprawie – rozbuchanemu, dzikiemu kapitalizmowi amerykańskiemu w jego ohydnej liberalnej formie i opiekuńczo-humanitarnemu stosunkowi człowieka do człowieka we francuskiej wersji. Przedstawiciel Cofidisu oświadczył, że „Francuzi myślą inaczej, bo to jest Europa i nie widzą powodów, dla których ktoś ma otrzymywać pieniądze skoro nie pracuje”. Przy tym wszystkim nie chodziło o samo wycofanie się z kontraktu, do czego firma miała prawo, ale o to, że bez względu na okoliczności, na sytuację i stan w jakim znajdował się Armstrong, który był cieniem człowieka, francuska grupa zdecydowała się na załatwienie sprawy rozwiązania kontraktu, aby ograniczyć straty. To był cios poniżej pasa. Armstrong wspomina, że to co bolało, to podwójna gra Cofidisu, który publicznie zobowiązywał się do pomocy, za co miał dobra prasę, ale za zamkniętymi drzwiami szukał sposobów, aby zerwać kontrakt i pozbyć się go. Armstrong wspomina, że postępowanie Cofidisu uznał za wotum nieufności do swojej osoby. Było to przesłanie, które go zatrwożyło, gdyż wynikało z niego, że dla Cofidisu Armstrong jest już martwy. Można sobie wyobrazić miny szefów francuskiej grupy, gdy Lance Armstrong wygrał z rakiem, zwyciężył w najważniejszej wojnie swojego życia.

Armstrong nie tylko zdołał wrócić na rower, ale jeszcze wygrał Tour de France. W sumie siedem razy stawał na najwyższym podium na Polach Elizejskich.

Armstrong i Astana na TeneryfieFot. Reuters

Armstrong i Astana na Teneryfie
Fot. Reuters

To rekord absolutny. I chociaż francuscy komentatorzy i kibice odmawiają mu prawa do tytułu kolarza wszechczasów, twierdząc, że inni jak Mercx czy Anquetil bardziej na to zasługują, gdyż wygrywali w różnych wyścigach, a Armstrong startował tylko w Wielkiej Pętli, to jednak trudno być tak zaślepionym w swej niechęci, by nie uznać wielkiej klasy mistrza z Teksasu. Po trzech latach rozbratu z kolarstwem zawodowym Lance Armstrong ogłosił swój powrót. I to, w jakim stylu! Po raz pierwszy miał wystartować w Giro di Italia. Nie krył, że chciałby po raz ósmy wygrać Tour de France. Jedni powitali to ze zdumieniem i radością, inni z sarkazmem i z niechęcią. Już same powroty w sporcie bywają przedsięwzięciem bardzo trudnym dla zawodnika.

Sensacją jest zapowiedź powrotu na skocznie narciarskie Fina Janne Ahonena.

Zwycięzcy czterech klasyfikacji Tour de France 2008Fot. Reuters

Zwycięzcy czterech klasyfikacji Tour de France 2008
Fot. Reuters

Przed kilkoma dniami świat sportowy dowiedział się, że na korty wraca Belgijka Kim Clijsters. Ahonen, to jak na skoczka pan w starszym wieku, Clijster to młoda tenisistka. Armstrong wrócił na kolarskie trasy w wieku 37 lat. Do tego wszystkiego wiadomo, że nie wraca w roli lidera grupy. Pozycja „tego drugiego” jest nie tylko dla mistrza skomplikowana psychologicznie, ale co więcej, może doprowadzić do rozłamów w ekipie na dwie grupy: na tę która popiera lidera, a jest nim Hiszpan Alberto Contador i na tę, która będzie trzymała stronę Armstronga. Jego sukcesy, jego wiedza i doświadczenie mogą zrekompensować talent i młodość lidera.

A wiadomo, że w wyścigach wieloetapowych, takich jak Giro di Italia czy Tour de France, pojedynczy kolarz, nawet najwspanialszy, niczego wielkiego nie wygra.

Contador wygrywa Tour de FranceFot. Reuters

Contador wygrywa Tour de France
Fot. Reuters

Musi mieć za sobą monolit zespołu starannie dobranego, w skład którego wchodzą specjaliści od czasówek, sprinterzy, górale i kolarze przeznaczeni do „czarnej roboty”. Pierwsze wyścigi, włącznie z klasykiem Mediolan – San Remo, nie były dla Armstronga zbyt obiecujące, ale to dopiero początek przygotowań, a te kolarz z Tekasu miał zawsze dopracowane w perfekcyjny sposób, co zresztą doprowadzało do histerii francuskich komentatorów, niechętnych Armstrongowi, bo ich zdaniem tym właśnie „zabijał ducha kolarskiej walki”. Na trasie wieloetapowego wyścigu Kastylia y Leon, Armstrong i Contador mieli pojechać po raz pierwszy, obok siebie, ramię w ramię, w barwach tej samej ekipy Astany. Przygoda skończyła się dwadzieścia kilometrów przed metą pierwszego etapu. Niegroźnie wyglądająca kraksa. Na łące, na zakręcie siedzi Armstrong. Krzywi się. Trzyma za prawy obojczyk. Contador, który nie przepada za Teksańczykiem, czemu trudno się dziwić, bo to hiszpański wilczek o długich zębach chce rządzić w tym stadzie i na powrót z emerytury starego basiora – seniora, patrzy krzywym okiem, ograniczył się do wyrażeniu żalu, że on i Armstrong nie będą mieli okazji, aby się poznać bliżej i pojechać obok siebie przed Wielkimi Wyścigami. Armstrong zapewnia, że będzie gotów do startu w Giro d’Italia, pierwszego w jego karierze. 

I nawet, jeśli Giro nie będzie dla niego udane, to uważa, że zdobyte tam doświadczenie przyda mu się w lipcu, gdy będzie starał się sięgnąć po raz ósmy po koronę Tour de France.

Fot. Reuters

Fot. Reuters

Johan Bruyneel, szef Astany powiada, że jak Armstrong się zaweźmie to swojego dopnie. Brunyeel starał się nieco rozładować minorowe nastroje w Astanie i żartował, że dopiero teraz Armstrong jest prawdziwym kolarzem, bo złamanie obojczyka, to klasyczna kontuzja kolarska. Złamanie obojczyka może nie brzmi zbyt poważnie, a jednak tak naprawdę to jest to dotkliwa kontuzja. Chirurg operujący kolarza w Austin tylko pokiwał głową po wyjściu z sali operacyjnej – zabieg był trudniejszy niż się wydawało, zamiast półtorej godziny trwał trzy. Teraz Armstronga czekają dwa miesiące przerwy i rehabilitacji, a Giro zaczyna się na początku maja. W tydzień po operacji Armstrong wsiadł na rower treningowy. Zamiast drogi Kastylii przemierzać będzie setki kilometrów w samotnej walce ze słabością, na rowerku stojącym w jego sali treningowej. Hart ducha godny podziwu. Ciekawe, czy jak wystartuje w Tour de France 2009, to kibice francuscy znów będą na niego pluli, gdy będzie zwyciężał, czy może, patrząc na Armstronga pokonanego, będą zacierali ręce, że oto wielki Armstrong jest rzucony na kolana.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU