Stefan Rieger
Tekst z 11/04/2009 Ostatnia aktualizacja 14/04/2009 16:02 TU
Wielki neurolog brytyjski, Oliver Sacks poświęca swą ostatnią książkę tajemniczej mocy muzyki.
"Każda choroba jest problemem muzycznym, każde remedium jest rozwiązaniem muzycznym": aforyzm Novalisa nie jest li-tylko metaforą. Przekonał się o tym na własnej skórze Oliver Sacks. Niezliczone przypadki, którymi potem się zajmował, potwierdziły niezwykłą, tajemniczą moc muzyki. Opisuje to w swej ostatniej książce, "Musicophilia. Muzyka, mózg i my", która ukazała się we Francji.Ptasie radio
O tajemniczej mocy muzyki wiemy coraz więcej, lecz wciąż niewiele. Równie mało wiemy o pochodzeniu muzyki, która dla człowieka - mimo swej pozornej bezużyteczności - wydaje się równie ważna, wedle Olivera Sacksa, jak język. Niewykluczone, jak wierzył Jean-Jacques Rousseau, że rozwinęły się wspólnie, wychodząc od pierwotnej formy komunikacji, w której sygnały muzyczne i werbalne były przemieszane. Niezliczone przykłady wzięte z przyrody zdają się w każdym razie przemawiać, choć trudno tego dowieść, za biologicznym pochodzeniem muzyki.
Jeszcze trudniej zapewne dowieść, w jakim sensie jest (o ile jest) adaptacją, wyselekcjonowaną w procesie ewolucji. Pionier zoomuzykologii we Francji, François-Bernard Mâche podejrzewa m.in., iż granie muzyki to ekstrapolacja gry, skłonności do zabawy jaką przejawiają młode wszystkich ssaków i wielu innych zwierząt. Gra, ćwiczenie z elastyczności wyobraźni i ciała, jest ludyczną formą przygotowania do dorosłości; jeśli uda się zachować dziecięcą kreatywność po wkroczeniu w wiek dorosły, jej przedłużeniem jest działalność artystyczna.
"Kot udający, że łapie i pożera wyimaginowaną ofiarę, jest aktorem dramatycznym. Samiczka ptaka, która ni z tego ni z owego zaczyna piać pełny repertuar arii swego zaginionego partnera, jest daleką kuzynką Orfeusza" - powiada Mâche.
Lekcja chodzenia
Wróćmy jednak do doktora Sacksa... W roku 1974 upadł w górach, zerwał ścięgno w udzie i okazało się, że stracił czucie w jednej nodze. Operacja i reedukacja nic nie dały. Któregoś dnia przyjaciel przyniósł mu do szpitala kasetę z Koncertem skrzypcowym Mendelssohna. Nie mając żadnego innego źródła muzyki, Sacks słuchał jej w kółko przez dwa tygodnie. Pewnego dnia, gdy próbował stanąć, poczuł że ów Koncert gra w nim i wzbiera fortissimo. Odzyskał nagle melodię i rytm naturalny chodu, i noga natychmiast odżyła. A gdy tylko przestawał wewnętrznie śpiewać, na powrót umierała. (Posłuchajcie zresztą zapożyczonego z Chaconny Bacha wyjścia z kadencji w I części Koncertu Mendelssohna: czyż nie jest to „lekcja chodzenia”, a nawet latania?)
Oliver Sacks pojął wówczas niespodzianie, iż w systemie nerwowym istnieją interakcje i współzależności między różnymi "programami, engramami, wewnętrznymi obrazami, schematami" i że tędy zapewne wiedzie szlak muzykoterapii, starającej się uchwycić pacjenta jako całość, czyli "ciało i duszę".
Medycyna romantyczna
Kluczowym źródłem inspiracji była dla Sacksa, podjęta wówczas korespondencja z Aleksandrem Romanowiczem Lurią, uważanym przez wielu za ojca neuropsychologii. W czasach, gdy rządzili psychopaci - z najbliższym mu Stalinem na czele - Luria miał wiele przebłysków genialnej intuicji. Dręczył go żałośnie redukcjonistyczny charakter medycyny klasycznej, naukowej, zadowalającej się "naprawianiem" organów, choć jej osiągnięcia uważał za bezcenne; marzyła mu się "medycyna romantyczna", zdolna uchwycić całokształt, jedność organizmu i sumę przeżytych doświadczeń, i dostrzec w chorobie swego rodzaju "kryzys romantyczny".
"Ciała niesposób traktować jako sumy funkcji, z których każdą leczyć ma zadedykowany jej specjalista. Trzeba zrehabilitować pojęcie "żyjącego Ja" i "zranionego ego"" - mówi Oliver Sacks, postulując już w latach 80. (choć Azjaci wymyślili to już pewnie parę tysięcy lat temu) "medycynę egzystencjalną", szukającą drogi do ożywienia ukrytej woli u pacjentów i sklejenia w spójną całość ich zdezintegrowanej wizji siebie i świata.
Wewnętrzny dyrygent
Egzorcyzmy te odprawiać można na wiele sposobów, lecz żaden nie dorównuje muzyce. Prowadzone w ostatnich latach badania mózgu przy pomocy rezonansu magnetycznego nie pozwoliły co prawda znaleźć św. Graala, czyli rozszyfrować sekret magnetyzmu muzyki, lecz przynajmniej pokazały, że jej percepcja lub praktyka uruchamiają dobry tuzin szeroko rozrzuconych ośrodków mózgowych, od płatów czołowych, przez śródmózgowie, aż po "gadzinową potylicę", czyli sam pień naszego centralnego systemu nerwowego - czyli znacznie więcej, niż jakakolwiek inna z naszych czynności, włącznie z używaniem mowy.
Czyżby funkcji muzyki odpowiadała funkcja swego rodzaju "wewnętrznego dyrygenta", "aranżera" względnie "koordynatora"? W każdym razie między obszarami mózgu, uczestniczącymi w procesie odbioru lub tworzenia muzyki, a tymi, które sterują pamięcią (jak hipokamp) lub emocjami (jak ciało migdałowate), istnieją znacznie bardziej ścisłe powiązania funkcjonalne, mówi Sacks, niż w przypadku na przykład percepcji wzrokowej.
Muzyczne cuda
Oliver Sacks odmienia przez dziesiątki przypadków siłę muzycznych paradoksów, której sam doświadczył. Oto w chirurgu trafionym piorunem płynąć zaczyna nagle "absolutny strumień nut", o których mówi, że "spłynęły z nieba" i które "musi spisać", czyli musi zostać kompozytorem. Oto zmarły niedawno kompozytor amerykański, Lucas Foss, cierpiący na chorobę Parkinsona, który odzyskiwał zmysły i talent, gdy tylko zaczynał grać Nokturny Chopina. Oto armia nieszczęśników, tkniętych amuzją, czyli głuchotą na dźwięki i rytmy (jak Che Guevara tańczący mambo gdy kapela grała tango). Oto znów inni, u których muzyka powoduje ataki epilepsji, albo tacy, w których głowie zalęgły się "wirusy muzyczne", krążące obsesyjnie refreny. Oto chorzy na Alzheimera, odzyskujący pamięć szlakiem muzycznych reminiscencji z młodości lub dzieciństwa, albo osoby cierpiące na ticki i toki, czy też na syndrom Tourette'a, którym przychodzi w sukurs muzykoterapia.
Oto wreszcie misterium słuchu absolutnego, którego niektórzy ze szczęśliwych posiadaczy cierpią męki pańskie przy najmniejszym odchyleniu od diapazonu lub, przeciwnie, rozkoszują się wiedzą o tym, że "wiatr świszcze w D-dur" lub "zegar bije w b-moll". Był nawet ponoć taki entomolog, który rozpoznawał motyle po częstotliwości, z jaką biły skrzydłami...
Baranek Boży
To wzruszające lub zadziwiające, lecz trzymajmy się trzonu prawdopodobieństwa: jeśli muzyka uruchamia wszystkie niemal ośrodki nerwowe, znaczy to być może, iż jest najwierniejszym odbiciem naszej osobowości, najbardziej kompleksową jej projekcją i zarazem jednym z najskuteczniejszych sposobów jej leczenia.
Sędziwy dr Sacks mówił w styczniu, że z niecierpliwością czeka na eksperyment, któremu poddać się ma na uniwersytecie Columbia, gdzie od dwóch lat wykłada. Jego ostatnia misja polegać ma na słuchaniu, czytaniu, graniu i śpiewaniu swego dzieła-fetysza, Agnus Dei z Mszy h-moll Bacha, pod okiem aparatury MRI, badającej mózg metodą obrazowania rezonansu magnetycznego.
Mam sugestię, by w eksperymencie posłużono się nagraniem Muzyków z Luwru-Grenoble pod batutą Marka Minkowskiego, z nadzwyczajną Nathalie Stutzmann.
CD1 Purcell - Dydona i Eneasz, Śmierć Dydony - S.Graham/J.E.Gardiner Erato 0630107002
CD2 Gluck - Orfeusz i Eurydyka, duet – R.Croft, M.Delunsch, M.Minkowski Archiv 471582-2
CD3 Mendelssohn - Koncert skrzypcowy e-moll, fragm. – A-S.Mutter/K.Mazur DG002894778001
CD4 Bach - Msza h-moll, Agnus Dei - N.Stutzmann/M.Minkowski Naive V5145
10/04/2009
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU