Stefan Rieger
Tekst z 05/05/2009 Ostatnia aktualizacja 07/05/2009 15:46 TU
Francuzi powiadają, że „nie ma bardziej głuchego niż ten, kto nie chce usłyszeć“. Prezydent Sarkozy puszcza mimo uszu krzyk protestu przeciw ustawie Hadopi o ochronie praw autorskich w sieci, popieranej jedynie przez garść producentów i podstarzałych artystów, mających konta w Szwajcarii. Najwyraźniej nie dociera doń nawet trzeźwy głos Jacques’a Attaliego, choć rok wcześniej zamówił u niego sążnisty raport na temat tego, jak odblokować francuski system i zliberalizować gospodarkę.
Jacques Attali wręcza prezydentowi Sarkozy'emu raport "Komisji na rzecz uwolnienia wzrostu gospodarczego"
(Photo : Reuters)
Attali od miesięcy wali jak bęben w projekt Hadopi, w którym widzi niebezpieczną i absurdalną regresję. Nie tylko dlatego, że przewidzianą sankcją jest odcinanie od Internetu (co jednoznacznie potępił Parlament Europejski): jeszcze poważniejszym zagrożeniem dla swobód obywatelskich jest perspektywa powszechnej inwigilacji, bez decyzji sądu, czego narzędziem miałyby być spywares, Konie Trojańskie śledzące najmniejszy ruch internautów, w celu „uchronienia ich przed pokusą piractwa”.
Nicolas Sarkozy twierdzi, że broni artystów przed zgubną technologią. Boże, chroń nas przed takimi przyjaciółmi, z wrogami uporamy się sami... Jacques Attali przypomina, że – wbrew piskom Westalek status quo – nowe technologie zawsze okazywały się sojuszniczkami artystów, czy były to instrumenty (fortepian, skrzypce, fotografia, kino) czy nowe środki upowszechnienia twórczości (książka, druk, gramofon, radio, telewizja, kompakt, DVD...)
Przegrana wojna
Nie inaczej jest z Internetem, podkreśla Attali i rzuca na stół dziesięć propozycji. Każdą z nich należałoby przedyskutować, ale mają one tę zaletę, że obnażają idiotyzm i anachronizm filozofii żandarma, jakiej trzyma się rząd i jaką narzucić chciałby całej Europie.
(Można się tu zresztą dopatrzyć okrutnej analogii z „wojną z narkotykami”, przegraną od dawna, gdyż prowadzoną przy pomocy prohibicji i represji, której rezultaty są zerowe, a koszta astronomiczne: setki miliardów dolarów wyrzuconych w błoto, prosperujące mafie, przedmieścia tknięte gangreną, kokaina dostępniejsza od marihuany, tysiące ofiar krwawych porachunków, jak na granicy między Meksykiem a USA, narkotyki coraz tańsze i bardziej dostępne w szkołach i gimnazjach... – o czym wszyscy politycy wiedzą, począwszy od Obamy, lecz nikt nie ma jeszcze odwagi, by wziąć pod włos drobnomieszczańskie przesądy wyborcy, zawierzającego bardziej magicznym zaklęciom, niż racjonalnej analizie).
Cyberdekalog
Lecz ad rem, czyli streśćmy 10 propozycji Attalego:
1. To, że konsument korzysta za darmo z jakiejś usługi nie oznacza koniecznie, iż jej dostawca pozbawiony jest wynagrodzenia: bezpłatność to znak socjalizacji użytkownika i nie jest ona tożsama z eksploatacją producenta. Podatnik opłaca nauczyciela i policjanta, którzy nie pracują za darmo; reklama opłaca dziennikarzy radia i telewizji, których słuchamy za frajer; muzyk czy filmowiec żyją z tego, że inni ich słuchają lub oglądają, lecz wcale to nie oznacza, że bezpośrednio są na ich utrzymaniu – kasę trzymają pośrednicy...
2. Ściąganie za darmo plików z sieci nie jest równoznaczne z piractwem, gdyż muzyka czy film to obiekty niematerialne. Gdy kradnę bochenek chleba, jego właściciel pozbawiony jest bochenka. Kradnąc muzykę lub wideo nikogo ich nie pozbawiam. Dzieło sztuki jest daniem, za które płacić może ktoś inny, niż ten, kto je spożywa.
3. Rzekome piractwo rozkręca w istocie biznes kultury i rozrywki, gdyż ci, co piratują, kupują najwięcej płyt i najczęściej chodzą na koncerty lub do kina.
4. System nadzoru skazany jest na porażkę, gdyż większość rzekomych „piratów” przeszła już na streaming, czyli najzupełniej legalne korzystanie na żywo z oferty artystycznej.
5. Artystom cyka to, kto ich ściąga: liczy się tylko liczba amatorów. Internetowi dostawcy, zamiast brać na muszkę Kowalskiego, powinni więc przestawić się na liczenie kliknięć, czyli przeliczanie sukcesu na dudki. Artystom też ulży, gdyż nie będą odtąd wspólnikami policji, strzegącej renty kilku emerytów, odcinających kupony od banderoli.
6. Internetowy dostawca jest tym samym, co operatorzy radia czy telewizji: głównym beneficjentem ruchu w interesie, jest więc oczywiste, że to jego trzeba najprzód opodatkować, by wynagrodzić artystów.
7. Major companies, międzynarodowe korporacje zrozumiały już, że represyjny projekt Hadopi to impas i starają się wcielić w życie ideę licencji globalnej, tyle że każda na własny użytek, oferując internautom, za skromną opłatą, całość swych katalogów – z korzyścią dla siebie i garstki gwiazd showbiznesu, gdyż większość artystów zadowolić się musi okruszkami z pańskiego stołu.
8. Muzycy czy filmowcy muszą dogadać się co do systemu licencji globalnej, w którym minimum dochodów gwarantuje zasada: „każdemu wedle tego, jak społeczność doceni jego zasługi”. Bardzo zdrowa, moim zdaniem, gdyż nie ma lepszej.
9. Attali uważa zgoła, iż artyści nie mieliby nic do stracenia, gdyby pozwolili wszystkim nagrywać ich występy live: nawet ślady ich zasłabnięć godne są uwiecznienia, jeśli ich fanom na tym zależy. Każdy, kto się obnaża, winien się zgodzić na archiwizację jego nagości i jego ułomności.
10. W dziesiątej wreszcie propozycji Attali wybiega optymistycznie w przyszłość, obiecując artystom nowe gratyfikacje. Wielu już wybrało tę drogę, ucinając pępowinę, łączącą ich dotąd z systemem międzynarodowych korporacji, których jedyną logiką jest „renta”.
Jacques Attali wsadza kij w mrowisko, stwierdzając że ekonomia cyfrowa to nieustanne obniżanie kosztów i konieczność wymyślenia nowej ekonomii mikro-zysków, opartej na kryteriach popularności, pożądania i pożyteczności, a nie na procencie od kapitału lenistwa.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU