Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Paryska Kronika Miauzyczna

Kocia muzyka

 Stefan Rieger

Tekst z  09/05/2009 Ostatnia aktualizacja 13/05/2009 17:07 TU

(Foto: S.Rieger)

(Foto: S.Rieger)

Im lepiej znam ludzi, tym bardziej kocham moje koty... “Studiowałem wielu filozofów i wiele kotów. Koty są nieskończenie mądrzejsze” - pisał Hippolyte Taine, a Mark Twain przyklaskiwał: “Gdyby człowieka dało się skrzyżować z kotem, człowiekowi wyszłoby to na dobre, lecz kotu z pewnością by zaszkodziło”. Co to ma jednak wspólnego z muzyką? Niby nic, a wiele. Przez pryzmat kociej filozofii świat jawi się innym, a więc i w muzyce szukamy odtąd czego innego, na przykład kociej gracji Mozarta lub Purcella, albo artystów z kociej łaski, jak Kleiber czy Minkowski.

Miiiiauuuuuuu!

08/05/2009

Nie zawsze koty darzono miłością. Niektórzy z uporem wyrzucają im wciąż “fałszywość”, najwyraźniej nie mogąc przełknąć faktu, że niezależne te istoty nigdy nie dały się ujarzmić i obcują z nami z wolnej stopy. Na zasadzie równouprawnienia i poniekąd wzajemności: człowiek jest kotem swego kota. Tępym, gruboskórnym, wyjątkowo nieudanym z kociego punktu widzenia, lecz w swej wspaniałomyślności kot mu to wybacza.

Monoteistyczny dyktat

Rozróżnienie na ludzi i zwierzęta jest ideologiczne, powiada Borys Cyrulnik, wspaniały psychiatra i etolog. Wśród wielu szczepów indiańskich i afrykańskich plemion, u Egipcjan, brahmanistów i buddystów, Chińczyków i Japończyków, Khmerów i Birmańczyków - zwierzęta sakralizowano, nadając im boskie atrybuty lub widząc w nich braci i kuzynów, współlokatorów owego świata ożywionego, który i nam dał szansę przypadkowo zaistnieć. Jedynie człowiek Zachodu i Bliskiego Wschodu (co na jedno wychodzi) uznał się wyniesionym ponad Naturę na skrzydłach monoteizmu: uwierzywszy swemu Bogu, że stworzony został na Jego podobieństwo, poczuł się Panem Stworzenia.

(Foto: S.Rieger)

Wisława Szymborska zbyt późno próbowała go przekonać, że “Nic się Panu Bogu nie udało, prócz kotów”, gdyż istotom “niższym” dawno temu już odebrał prawo do posiadania duszy, a nawet i uczuć. Odczytywał odtąd świat przez okulary antropocentryzmu i nawet święty Franciszek z Asyżu, choć próbował włączyć zwierzęta w dzieło Boskiego Stworzenia, nie zdołał powstrzymać tego procesu nazbyt łatwej kompensacji, w którym arogancja siły dyktuje Stworzeniu swe prawo. Średniowiecze wyciągnęło z tego swoje zabobonne wnioski i nawet Kartezjusz, łudząc się myślą, że “myślał, więc był”, odmówił zwierzętom prawa do autonomicznego istnienia, postrzegając je jako automaty, bezduszne maszyny. Wymykające się tyleż mechanistycznej, co antropocentrycznej wizji świata, pyszne w swej niezależności - koty należało więc czym prędzej egzorcyzmować, a najlepiej - wyeliminować.

Kocia gehenna

Czczone jako domowe bóstwa w starożytnym Egipcie, obdarzane wielkim szacunkiem przez Arabów, Hindusów i Chińczyków - koty przeszły gehennę w średniowiecznej Europie, okrzyczane wspólnikami szatana, torturowane i palone na stosie. Nienawiść sięgnęła zenitu po pierwszej krucjacie: zawieszone w płóciennych workach nad ogniskiem koty symbolizowały Araba i Diabła, uciekającego z podwiniętym, płonącym ogonem przed werdyktem jedynej, palącej prawdy objawionej.

“Islam wdając się pomiędzy buddyzm i chrześcijaństwo zislamizował nas wtedy, kiedy Zachód dał się porwać przez wyprawy krzyżowe do stawienia mu oporu, a więc do upodobnienia się do niego zamiast poddać się - gdyby islam nie istniał - powolnej osmozie z buddyzmem, który by nas jeszcze bardziej schrystianizował, i to w kierunku tym głębiej chrześcijańskim, że wyszlibyśmy poza sam chrystianizm. Wtedy to Zachód stracił okazję pozostania kobietą” - pisze Claude Lévi-Strauss w “Smutku tropików”.

(Foto: S.Rieger)

(Foto: S.Rieger)

Gdyby nie epidemie dżumy, przejściowo nobilitujące kota jako sojusznika w walce ze szczurem, islamo-judeo-chrześcijańskie przesądy rozprawiłyby się ostatecznie z istotą mającą coś z motyla (stan estetycznej nieważkości, a może raczej - estetyczny ciężar gatunkowy), lecz w odróżnieniu od motyla nie dającą się przyszpilić. Jedynie słuszną linię wskazał w roku 1233 papież Grzegorz IX przypisując kotu, w oficjalnym dokumencie, rolę wspólnika diabła i czarownicy.

Renesans był początkiem rehabilitacji kotów. Leonardo da Vinci umiał dojrzeć swym genialnym okiem to, co było arcydziełem natury. Władza doczesna, w osobie małoletniego Ludwika XIII, wymusiła na ojcu, Henryku IV (zapewne pod wpływem wielbiciela kotów, jakim był jego mentor, kardynał Richelieu), zarzucenie barbarzyńskiego obyczaju, nadającego kotom w Noc Świętojańską status żywych pochodni.

Estetyczny joker

Koty wracały stopniowo do łask. W latach Oświecenia stały się maskotkami wielkich dam i ozdobą salonów, a w wieku XIX - jedną z muz romantyków, widzących w tej tajemniczej, seraficznej istocie ucieleśnienie romantycznych cnót i wartości, takich jak intymność, spirytualizm, aspiracja ku wieczności...

W szmaragdowych oczach kota tonęli Charles Baudelaire i Gérard de Nerval, modlili się do niego Théophile Gautier i Charles Dickens, wkrótce potem Oscar Wilde przekonywał nawróconych, że “ludzie dzielą się na miłośników kotów i na osoby pokrzywdzone przez los”, zanim Lewis Carroll uczynił z kota z Cheshire czarodzieja, żonglującego rebusami nieuchwytnych znaczeń i na wiele lat przed tym, zanim Jean Cocteau odważył się powiedzieć o człowieku, że “na tyle jest cywilizowany, na ile potrafi zrozumieć kota”.

Kota prawdę mówiąc nikt nie pytał o zdanie, ale z dnia na dzień, aby nie zawieść swego kuzyna-fajtłapy, dał się łaskawie wciągnąć do tej gry, w której - przynajmniej dla wtajemniczonych - jest swego rodzaju estetycznym jokerem, przebijającym każdy atut. Darwin mówił zresztą, że zdolność do okazania kotu szacunku znaczy początek zmysłu estetyki.

Od XIX wieku kot na dobre zadomowił się w kulturze. Kociej ikonografii poświęcono niezliczone dzieła, w literaturze kot jest wszechobecny, Albert Einstein widział zaś “dwa tylko sposoby na zapomnienie znojów życia: muzykę i koty”. O muzyce zwykło się zapominać, z przyczyny jak mniemam prozaicznej: język i oko, lżejszej wymagające tresury, przepuszczają dzieje sztuki przez filtr ignorancji i głuchoty, odsiewający to, co w dziejach estetycznej ewolucji najważniejsze. Gdyż pierwszą zapewne funkcją muzyki - jak mówi kompozytor i zoomuzykolog François-Bernard Mâche - jest “pojednanie kultury z jej naturalnymi podstawami”. Nawiązanie do jej organicznych korzeni.

Zaległości stara się nadrobić historyk sztuki Jean-Claude Lebensztejn w małej, lecz pełnej erudycji i bogato ilustrowanej książeczce pod tytułem “Miaulique. Fantaisie chromatique”, czyli „Miaukologia” albo “Miauzyka” (lub coś w tym miauczącym rodzaju).
Do książeczki dołączony jest kompakt z pyszną kocią muzyką, czy raczej - jej ludzką imitacją. Na dobre i na złe.

 

Lek na melancholię

W zachodniej tradycji klasycznej, od XVI do XIX wieku, kotu przypisana jest dość niewdzięczna rola: nie dość, że wyrywa mu się jelita, aby fabrykować struny, to jeszcze jego muzyka jest synonimem kakofonii i jazgotu. Zazwyczaj w formie metaforycznej, jako inspiracja dla rozlicznych facecji i pastiszy: “Il gatto” Carla Fariny, “Festyn w tłusty czwartek” Adriana Banchieri z udziałem psa, kota, kukułki i sowy, kocia wokaliza z “Sonata representativa” Bibera, “Kocia fuga” Scarlattiego, “Katzensymphonie” Moritza von Schwinda, z kocimi łebkami i ogonkami na pięciolinii...

Ale od XVI wieku organizowano też koncerty żywych kotów, traktowanych nierzadko z wyszukanym barbarzyństwem. W książce Lebensztejna znaleźć można opisy kocich organów, w których piszczałki zastępowano biednymi stworzeniami, pociąganymi za ogony, albo - co gorsza - kłutymi.

Jeszcze w 1803 roku niejaki Johann Christian Reil reklamował zmajstrowaną przez siebie kocią klawiaturę jako znakomite “remedium na melancholię”: “Koty dobiera się wedle gamy i ustawia w rzędzie, a młoteczki wyposażone w ostre gwoździe spadają na ogony. Kiedy gra się na takim instrumencie i zwłaszcza gdy pacjent tak jest usytuowany, że delektować się może przy okazji grymasami miauczących zwierzaków, nawet żona Lota by się ożywiła i odzyskałaby rozum” - czytamy w opisie tego narzędzia tortur.

Przez stulecia kot traktowany jest podobnie, jak czarownice, żydzi, sodomici lub heretycy. Ktoś, kto chodzi własnymi drogami, jest w łonie społeczności obcym elementem, predestynowanym na kozła ofiarnego.

Relatywizm kakofonii

W tradycji rokokowej, zafascynowanej egzotyką, do której podchodzi z równie frywolną ciekawością, co pobłażliwością, kocia muzyka - obok turczyzny, chińszczyzny i małpiarstwa - wpisuje się naturalnie w modny nurt galanteryjnej błazenady. Jean--Claude Lebensztejn cytuje obficie na wpół parodystyczny panegiryk ku czci kociego rodu, jaki opublikował w 1727 roku Paradis de Moncrif. Ułożony w formie Listów do wielkiej Damy, mieszający pedantyczną erudycję z lekkim delirium - ów traktat zatytułowany “Koty” otwiera szereg ciekawych tropów.

(Foto: S.Rieger)

(Foto: S.Rieger)


Moncrif opisuje muzykę kotów jako “nieskończenie bardziej rozwiniętą od naszej”, dzięki rozlicznym modulacjom wykraczającą daleko poza system tonów i półtonów, w którym się zamknęliśmy. Jeśli odbieramy to jako kakofonię i jazgot, to zapewne na skutek naszego ograniczenia, grubiańskości naszych zmysłów. Moncrif przeciwstawia nam Egipcjan, którzy “byli zapewne bardziej od nas oświeceni, studiowali przypuszczalnie muzykę zwierząt i wiedzieli, że dźwięki same w sobie nie są ani fałszywe ani czyste, a traktowanie przez nas ich zestawień jako dysonansów lub akordów to kwestia przyzwyczajenia”. Zaskakująca zaiste intuicja u XVIII-wiecznego żartownisia, posuwającego się do zrelatywizowania systemu tonalnego, który ukształtował jego ucho, a nawet całej kultury, która go zrodziła.

Każdy każdemu kotem

W wizji Moncrifa - komentuje Lebensztejn - kot staje się emblematem dźwiękowym tego, co muzycy i etnolodzy końca XIX wieku potraktują naprawdę serio, kwestionując naturalny, ponadhistoryczny charakter, a nawet ideę wyższości klasycznego systemu tonalnego - i szerzej: współczesnej cywilizacji Zachodu. “Muzyka ludów Azji - pisał Paradis de Moncrif - wydaje nam się co najmniej śmieszna. Oni w naszej nie znajdują też żadnego sensu. Oskarżamy się wzajem o miauczenie. Pod takim to względem każdy Naród jest, by tak to ująć, Kotem dla innego, najpewniej z wzajemnością”.

Właściwie do końca XIX wieku kocia muzyka wplatała się w ludzką w rejestrze wyłącznie komicznym: w skrzypcowych utworach Bibera czy Fariny - w muzyce wokalnej u Banchieriego, Charpentiera, Mozarta czy też w słynnym “Duecie buffo dwóch kotów” Bertholda, niesłusznie przypisywanym Rossiniemu (bo z jego tematów ułożonym). Dopiero w XX wieku przybiera też inny charakter: intymnej harmonii u Strawińskiego, w “Kołysankach kota”, albo zwierzęcej dzikości u Ravela, który miał do kotów dobre ucho - w fantazji lirycznej “Dziecko i czary”.

Od początku minionego stulecia kot staje się też jednym ze świętych patronów bluesa i jazzu, gdzie aż roi się od cats, kitty albo kitten, od miauczących trąbek i głosów, wypełniających ludycznym jazgotem kafejki o kocich imionach.

Continuum gatunków

Jaki jednak morał płynie z tych kocich wariacji, na temat prosty i odwrócony - gdyż chodzi zarówno o koncerty żywych zwierząt, jak o ich imitacje lub parodie w muzyce ludzkiej? Na przykład taki, że (jak pisze Lebensztejn) “intymne złączenie się człowieka i kota w muzycznej wibracji zdaje się jakby świadczyć o continuum gatunków”. Z jednej strony chcemy wierzyć, że takie ludyczne koncerty utwierdzają nas w przeświadczeniu o naszej wyższości i o tym, że tylko my jesteśmy zdolni tworzyć Sztukę. Ale ów egzorcyzm odsłania to, co chciałby zamaskować: że mianowicie “istnieje muzyka zwierzęca i że nasza muzyka też jest taką”. Byłabyż więc muzyka czymś uniwersalnym?

(Foto: S.Rieger)

(Foto: S.Rieger)


Dopiero od dwóch-trzech dziesięcioleci, dzięki nowym metodom badań, zaczynamy odkrywać, że zwierzęta - choć nie wyrażają tego w słowach - myślą, czują i tworzą. Coraz więcej badaczy zgadza się z tezą, że istnieje u nich funkcja estetyczna. Kultura, w naszym ludzkim pojmowaniu, byłaby więc jedynie pewnym przejściowym i ulotnym etapem natury. Mówi się dziś o kulturze u ptaków i wielorybów, wilków i delfinów, szympansów i bonobo, czemu nie zatem - u kotów?

Esperanto przyrody

“Wyobrażam sobie (pisał językoznawca Otto Jespersen), że pierwszym przejawem języka musiało być coś pomiędzy nocnym łkaniem zakochanego kocura a miłosną kantyleną słowika”. François-Bernard Mâche formułuje wręcz śmiałą definicję: “Język to rodzaj ograniczonej muzyki, wyspecjalizowanej w celach komunikacji”, a muzyka zwierząt przypomina nam o utraconym Raju, gdy język i muzyka były jednym i tym samym. Co nieco z tej jedności zachowało się w poezji i nie przypadkiem, jak mniemam, najbliźsi mi są pisarze, dbający o muzyczność frazy: Albert Cohen, Gombrowicz, Céline, Proust, Duras, Nabokov albo Kuczok...

(Foto: S.Rieger)

(Foto: S.Rieger)


Teoria o zwierzęcym pochodzeniu muzyki, choć kontestowana, zdaje się mieć coraz więcej zwolenników. Etno- czy zoomuzykolodzy, jak Mâche, odkrywają wspólne wielu gatunkom archetypy - częściej ponoć rytmiczne, niż oparte na wysokości dźwięku - odpowiadające pewnym emocjom. Borys Cyrulnik wierzy w istnienie wspólnego wszystkim gatunkom “uniwersalnego języka”, “zmysłowego pasma częstotliwości, które łączy nas ze zwierzętami”. Jako ktoś, kto obcuje na co dzień z licznymi kotami, psem, a nawet piżmakami, kaczkami i czaplami, potwierdzam empirycznie i gotów jestem poświadczyć notarialnie. Czy zna ktoś jednak notariusza, zdolnego zrozumieć kota?

Concordia discors

Lebensztejn poświęca wiele uwagi pitagorejskiemu pojęciu “zgodnej niezgody”, discordia concors, przypominając o tysiącletniej koncepcji harmonii jako “pojednania sprzeczności”, czyli dysonansów. Lustrzane odbicie tej zasady, concordia discors, wyrażające się w pojednaniu poziomu z pionem, polifonii z harmonią, mogłoby być naczelną dewizą Bacha. Takim zresztą tytułem opatrzył jeden ze swych uczonych “Kanonów enigmatycznych”.

Jest zabawne i znamienne, że jeszcze grubo po śmierci Bacha - jak skarżył się jego uczeń Agricola - różne przemądrzałe dudki nazywały jego twórczość “muzyką dla kotów”. “Kocia muzyka!” - wrzeszczała publika na premierze II Koncertu fortepianowego Prokofiewa, u którego nota bene kot występuje w baśni muzycznej “Piotruś i wilk”...

Wciąż ktoś dla kogoś jest Kotem. Myślmy zatem o concordia discors. Kocie miauczenie i mruczando, żywe i przetworzone, przypomina nam - pisze Lebensztejn - że “muzyka ludzi jest tylko szczególnym gatunkiem uniwersalnej harmonii, tak jak gatunek ludzki jest tylko nietrwałym ogniwem w łańcuchu żywych istot”. Słowem: że cała natura jest muzyczna.

Nic piękniej tego nie ilustruje, jak ów osioł ryczący w największej zgodzie z pięcioma aniołami, grającymi na lutniach i śpiewającymi - na słynnym obrazie “Boże Narodzenie” Piera della Francesca. Nie ma w tym żadnego komicznego zgrzytu czy grymasu: ryk osła nie wnosi fałszywej nuty. Oto i rozwiązanie dysonansu: największa naiwność i najwyższa mądrość złączone w najszczerszej concordia discors.

(Foto: SR)

(Foto: SR)


Zanim “tęcza kultur ludzkich zapadnie się ostatecznie w pustkę wyżłobioną przez nasze szaleństwo”, jedyną łaskę, na jaką człowiek może sobie zasłużyć, Claude Lévi-Strauss - w zdaniu kończącym jego arcydzieło - widzi “w kontemplacji minerału piękniejszego niż wszystkie nasze dzieła, w woni lilii bardziej uczonej niż nasze księgi albo w spojrzeniu przepełnionym cierpliwością, pogodą i wzajemnym przebaczeniem, które w chwili niezamierzonego porozumienia zdarza nam się wymienić z kotem”.

CD 1 Farina – Capriccio stravagante, Il gatto – F.Biondi
CD 2 Banchieri – Festino nella sera... – R.Alessandrini
CD 3 Berthold (a. Rossini) - Duet kotów – E.Sőderstrőm, K.Meyer
CD 4 Ravel – L'Enfant et les sortileges – ONRF, dyr E.Bour
CD 5 Mozart – Kamień filozoficzny, koci duet – E.Köth, W.Berry
CD 6 Orkiestra P. Whitemana – Felix the Cat
(CD dołączony do książki "Miaulique", wydanej przez LE PASSAGE)

Miiiiauuuuuuu!

08/05/2009

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU