Stefan Rieger
Tekst z 15/08/2009 Ostatnia aktualizacja 18/08/2009 16:47 TU
Czy ktoś zauważył, że 31 maja minęło 200 lat od śmierci Józefa Haydna? Na pewno tacy się znaleźli, lecz jakże daleko nam od fajerwerków mozartowskiego dwóchsetlecia! Haydn jest owszem, ceniony i lubiany, lecz zapewne nie dość kochany. A producenci płyt i koncertów, gdy tylko słyszą to nazwisko, przechodzą na drugą stronę ulicy: "Nie do sprzedania"!
Tymczasem za jego życia całkiem było inaczej. Londyn widział w nim "Szekspira muzyki", a jego współcześni nie mieli żadnych wątpliwości: uchodził za największego i najbardziej wpływowego z kompozytorów, nawet Mozart i młody Beethoven szli się do niego uczyć.
Ów syn ubogich, austriackich wieśniaków - który spędził 30 lat na służbie u Eszterhazy'ego, bogatego księcia-melomana, nie zapuszczał się nigdy za granicę, by dopiero po skończeniu 58 lat wybrać się do Anglii, gdzie noszono go na rękach jak półboga i przyznano mu w Oxfordzie doktorat honoris causa - skończył 77-letni żywot jako człowiek wielce zamożny i powszechnie szanowany. Nie jest też pewnie dziełem przypadku, że to z jego twórczości (druga część "Cesarskiego kwartetu" opus 76/3) zaczerpnięto muzykę do hymnu niemieckiego, który jeszcze dziś słyszymy na stadionach.
Dobry człowiek
Haydna ceniono nie tylko za jego muzykę, lecz i za charakter, który w tej muzyce zresztą się przegląda. Brał życie zawsze od dobrej strony, a flaszka widziała mu się "do połowy pełna"; był pracowity i towarzyski, tryskał humorem, sukces nigdy nie przewrócił mu w głowie. Dbał o otoczenie, troszczył się o biednych, trudno nazwać go inaczej, jak człowiekiem z gruntu dobrym. "To zgoła cud, rzuca trafnym paradoksem Jacques Drillon, że człowiek tak dobry był w stanie pisać tak dobrą muzykę!".
Jego życie miłosne nie miało szans zainspirować poetów. Jako młodzieniec zakochał się w Teresie Keller, najmłodszej córce perukarza, u którego mieszkał, ale panienkę wysłano do klasztoru, wciskając mu za karę córę najstarszą, Marię Annę, wyjątkowo głupią jędzę, nienawidzącą muzyki, która zatruła mu większość życia. Znosił ją ze stoicyzmem, choć niewątpliwie folgował sobie na stronie, zwłaszcza w Londynie, gdy jędza była daleko.
W stuleciu Woltera i Holbacha, Haydn nie uległ syrenom ateizmu i choć dał się wciągnąć, jak niemal wszyscy, do loży masońskiej, pozostał do końca pobożnym katolikiem. Nie wykluczone jednak, że rację miał René Jacobs, gdy komentując przed paroma laty swe doskonałe nagranie "Pór roku", swego rodzaju "oratorium panteistycznego", mówił, że to być może "panteizm był prawdziwą religią Haydna, wpisującą się w jego masońskie przekonania".
Mistrz kuchni
"Byłem odizolowany od świata, pisał Haydn. Nikt w moim otoczeniu nie mógł sprawić, bym zaczął w siebie wątpić lub się zadręczać, nie miałem więc innego wyjścia, jak zostać oryginalnym".
Skoro nie miał wyjścia, to i został. Zdziwi to zapewne większość szarych śmiertelników i nie całkiem oświeconych melomanów, zwykłych postrzegać Haydna jako w miarę nudnego Klasyka, pozostającego w cieniu boskiego Amadeusza: zawodowi muzycy, kompozytorzy i wykonawcy - by wspomnieć tylko o Richterze - mają często całkiem inną opinię.
Dla wielu niespożyta inwencja Haydna czyni zeń kompozytora dużo bardziej "interesującego". "Zdecydowanie przedkładam Haydna nad Mozarta - mówi na przykład dyrygent Christopher Hogwood, któremu zawdzięczamy wielce udany cykl symfonii - gdyż z Haydnem jest trochę tak, jak z programami poświęconymi sztuce kulinarnej w telewizji: pokazuje nam składniki i pichci na naszych oczach, podczas gdy Mozart wszystko przyrządza w ukryciu i wychodzi z kuchni z gotowym daniem na tacy... A poza tym Haydn nas stale zaskakuje: zadziwieni, mówimy sobie, że chyba nigdy nie przyszło by nam do głowy zmieszać w jednym rondlu brzoskwinie z papryką".
Wielu innych podziela to zdanie: wystarczy spytać Simona Rattle'a czy Paavo Järviego, dla których Papa Haydn jest ojcem orkiestry symfonicznej; wystarczy spojrzeć z jakim zapałem Marc Minkowski z Muzykami z Luwru szlifują od dwóch lat Symfonie londyńskie, które wreszcie firma Naive zdecydowała się nagrać, choć to muzyka rzekomo "nie do sprzedania".
Fajerwerk inwencji
Nie innego zdania są kameraliści czy pianiści, którym Papa Haydn -"ojciec" niemalże wszystkiego: symfonii, kwartetu smyczkowego, tria fortepianowego - zostawił w spadku repertuar ogromny, lecz tak oryginalny, że - wbrew pozorom - nic się niemal nie powtarza. Ponad pół setki sonat fortepianowych, z pewnością bardziej oryginalnych od większości sonat Mozarta, grywa się dość rzadko.
Wielu z nich dodał skrzydeł i adrenaliny Andreas Staier; o tytuł najlepszego kompletu rywalizują Christine Schornsheim i Ronald Brautigam, na instrumentach z epoki; w poszczególnych opusach nie sposób przegapić Richtera lub Goulda, swe cenne trzy grosze dorzucili ostatnio Rafał Blechacz czy Jean-Marc Hamelin...
Być może jednak najcenniejszą z antologii, akuratnie wznowioną dziś pod szyldem Decca, jest czteropłytowy album Alfreda Brendla. To jeden z rzadkich, wielkich pianistów, który nic mi zazwyczaj nie mówi. Lecz Haydn jest wyjątkiem: mało kto, jak Herr Professor Brendel, umie trafić w haydnowski idiom, na który składają się inteligencja, niespożyta inwencja i wszechobecny humor.
Róg obfitości
Nie ulega wątpliwości, że poza wszystkim Haydn jest ofiarą swej niewyczerpanej płodności: z grubsza 1200 kompozycji, w tym 104 symfonie, dobry tuzin oper (z których tylko może Armida, dzięki Cecilii Bartoli i Harnoncourtowi, wybiła się na popularność), nie licząc singspieli i podobnych im jednoaktówek, z piętnaście mszy i parę oratoriów, 52 sonaty fortepianowe, 68 kwartetów smyczkowych, z górą pół setki triów fortepianowych, barytonowe tria wokalne na pęczki, koncertów instrumentalnych także kilkadziesiąt (choć ta forma może najmniej mu leżała) i multum innych drobiazgów.
Gdy producent mówi o Haydnie: "Nie do sprzedania!", to pewnie właśnie ma na myśli: ilość zadusza jakość i pół setki genialnych kwartetów to, z komercyjnego punktu widzenia, co najmniej 25 razy za dużo.
Złota jesień
Punkt widzenia melomana też się liczy. Haydn nie jest kompozytorem na barykady Maja 68. Urok tej muzyki na przemian pogodnej lub wręcz żartobliwej i łagodnie melancholijnej, jesienno-złocistej, odkrywamy zazwyczaj dość późno, powiedzmy pod czterdziestkę.
Widzimy w niej balsam na zszargane nerwy i nie ma zapewne środków skuteczniej kojących, choć wcale nie usypiających, jak motylkujące tria fortepianowe (w których nie do przebicia jest Trio Beaux Arts, nawet jeśli Trio Wanderer wnosi czasem pikantniejsze smaczki) i nade wszystko - księżycowe lecz trzeźwe jak sędzia (sober as the judge) adagia czy andante, lub figlarne finały allegro kwartetów smyczkowych.
Ocean kameralistyki
Droga do zaprzyjaźnienia się z Haydnem i pokochania go raz na zawsze wiedzie, moim zdaniem, właśnie przez kwartety lub tria fortepianowe. Nie jesteśmy już skazani na dość chędożne i prostolinijne wersje madziarskich stachanowców - Kwartetów Tatraia, Kodaly'a czy, nieco później, w brzmieniu jędrnie-kwaskowatym, Kwartetu Festetics.
Na instrumentach współczesnych Kwartet Lindsay'a poszedł dalej, a młody Kwartet Jerozolimski dowodzi już drugą płytą, że zapewne nie ma w tej materii dziś rywali. Zresztą już dużo wcześniej, w niezastąpionych antologiach, kwartety Los Angeles lub Amadeus wyśpiewały cały liryzm tej muzyki. Kwartety Alban Berg, Hagen czy Mosaiques nadały jej znamiona perfekcji, już to pod znakiem nowoczesności, już to w równie nowoczesnej próbie odtworzenia kolorytu epoki.
Całkiem z pozoru staroświecki Kwartet Primrose nadał wymiar najzupełniej księżycowy, już w latach 40., Siedmiu słowom Chrystusa na krzyżu, owej zdumiewającej hybrydzie, która równie dobrze sprawdza się w swych trzech, radykalnie odmiennych wersjach: na kwartet smyczkowy, w formie oratorium czyli z chórem, oraz w wersji pośredniej, orkiestralnej.
Jedno z najlepszych wcieleń tej ostatniej - uświetniające ów Rok Haydnowski nie dość przepełniony entuzjazmem, choć będący dobrym antidotum na amnezję - zawdzięczamy Orkiestrze Wieku Oświecenia, którą w nagraniu dla Glossy jej szef Frans Brűggen wiedzie pewną ręką poprzez ów dramat w siedmiu odsłonach.
Posłuchajmy choćby Sitio, gdzie obraz dźwiękowy kropel wody odsyła do spragnionego Chrystusa. I zamiast składać ręce do modlitwy, słuchając Haydna, otwórzmy uszy. Nigdy nie omieszka nas zadziwić, rozśmieszyć, przestraszyć i zaraz potem - ukoić.
CD1 Kwartet op.76/3, 2cz, Kwartet Albana Berga EMI 556166-2
CD2 Pory Roku, Lato (fragm.) N.Harnoncourt DHM 88697281262
CD3 Sonata Nr XVI/50, finał A.Brendel Decca 4781369
CD4 Kwartet op.76/5, finał - Kwartet Jerozolimski HMX2962030
CD5 Siedem słów Chrystusa, Largo - F.Bruggen Glossa GCD921109
09/08/2009
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU