Marek Brzeziński
Tekst z 08/06/2009 Ostatnia aktualizacja 10/06/2009 14:16 TU
Mieliśmy kiedyś kocicę. Czarna była. Gdy na wielkim ekranie telewizora grano w piłkę nożną, próbowała ją złapać łapką. Podczas meczu tenisowego łepek chodził jej w prawo, w lewo, w prawo, w lewo, w prawo, w lewo. Aż dziw, że się nie odkręcił od szyi. Kibiców tej wysublimowanej dyscypliny sportu trzeba podziwiać z równym zachwytem, jak czarną kocicę.
Czerwiec to apogeum tenisowego sezonu w Europie. Właśnie skończył się jeden z najbardziej prestiżowych spośród wielkoszlemowych turniejów tenisowych, turniej Rolanda Garrosa. Teraz tenisiści z kortu ceglastego przeniosą się na trawkę, na Wimbledon. W przeciwieństwie do piłki nożnej, a podobnie do narciarstwa alpejskiego czy żeglarstwa, pojedynki pań w turniejach wielkoszlemowych mogą być równie pasjonujące i podbijać temperaturę emocji równie skutecznie jak mecze panów.
Tym razem tak nie było. Tegoroczny turniej od początku zapowiadał niespodzianki. Odpadli wielcy faworyci. Największa sensacja wydarzyła się u panów. Arcyfaworyt – Hiszpan Rafael Nadal, który miał stać się Armstrongiem kortów i wygrać po raz piąty French Open (Armstrong wygrał Tour de France siedem razy pod rząd, ale chodzi nie o liczbę, lecz o to, że jest się dominującą osobowością na korcie czy na szosie), przegrał w jednej ósmej. Jego pogromcą, po morderczym, czterosetowym pojedynku, był Szwed Söderling, postać mało rozpoznawalna na międzynarodowych kortach, chociaż nie taki znowu outsider, bo notowany na 25 miejscu światowych rankingów.
Jego zwycięstwo nad Nadalem okrzyknięto wydarzeniem sezonu.
Mistrz z Balearów powiedział po tym pojedynku kilka słów, które uważnemu słuchaczowi mogą uzmysłowić, że tenis, jak i każdy sport, to nie tylko sprawa techniki odbijania piłeczki, szybkości i koordynacji pracy rąk i nóg, ale to przede wszystkim głowa. Nadal powiedział, a jego słowa świadczą o tym, że czwartoligowy wiolonczelista niekoniecznie musi bić na głowę inteligencją i głęboką autorefleksją sportowca ekstraklasy, a zatem powiedział, że na korcie nie walczył z Söderlingiem, lecz z samym sobą. Bo tak naprawdę to na korcie, po drugiej stronie siatki, naprzeciwko Nadala było ich dwóch – Szwed i on sam, próbujący siebie odnaleźć, złapać ten rytm, który pozwalał mu nawet w trudnych chwilach odbić się i wywalczyć kolejne gemy, sety i doprowadzić do zwycięstwa.
Przyznał, że taki zimny prysznic przyjął jako coś absolutnie normalnego, coś, co się musi zawsze sportowcowi przytrafić i co powinno zmusić do refleksji nad tym, co należy poprawić, udoskonalić, albo po prostu naprawić. Jednym słowem, sprawdza się stara psychologiczna zasada, że jak jesteśmy szczęśliwi, to nie zastanawiamy się nad tym, że coś chcemy zmienić. O tym zaczynamy myśleć wtedy, gdy coś zaczyna zgrzytać, gdy piasek dostaje się w tryby dobrze pracującej maszynerii, gdy coś zaczyna się złego dziać – w szkole, na uniwersytecie, w pracy, w małżeństwie, czy na bieżni. Nadal odpadł. Söderling z kwitkiem odprawił w ćwierćfinale Dawidenkę, a w półfinale też nieoczekiwanego gościa, Chilijczyka Gonzalesa, rozstawionego z numerem 20. Potem był finał.
Ale wcześniej na kortach pojawiły się panie. Niebo zaciągnęło się chmurami, jakby chciało zdrzemnąć się w ten weekend pod kołderką z ciemnoszarych baranków.
Rano sprawa wyglądała beznadziejnie, bo lało jak z cebra. Im bliżej wieczora, tym niebo bardziej jaśniało. Na korty wyszły dwie Rosjanki, jako że finał Rolanda Garrosa 2009 w wersji kobiecej był w stu procentach rosyjski. Z jednej strony Safina, która przez dotychczasowe pojedynki przeszła jak burza, tylko z Białorusinką Azarenko musiała walczyć trzy sety – poza tym sprawę załatwiała w dwóch, najczęściej hiperkrótkich. Naprzeciw Safiny stanęła Swietłana Kuzniecowa. Numer siódmy na światowych listach. Safina była faworytką. Ale po raz kolejny okazało się, że to tenisistka uderza rakietą, a psychika piłkę nosi – żeby wyższych sił już w to nie mieszać. Safina po raz drugi w finale Rolanda Garrosa. W ubiegłym roku przegrała ze śliczną jak obrazek Serbką Anną Ivanovic. W tym roku Jankowic odpadła, jak Nadal, w ćwierćfinale. Ceglasta czerwień kortu. Siatka – to granica terytoriów. Po jednej stronie Safina. Po drugiej jej serdeczna przyjaciółka Kuzniecowa, w ćwierćfinale pogromczyni Agnieszki Radwańskiej. I to właśnie Kuzniecowa zwycięża, wykorzystując swoje predyspozycje psychiczne, bo to one grają większą rolę niż technika i zdolności, a także doświadczenie, bo już raz wygrała Wielkiego Szlema, w US Open. Gra nieciekawie, ale skutecznie, wolno, nie popełnia błędów.
Safina kończy wielkim akordem – swoją porażkę wieńczy dwoma błędami serwisowymi. Znów łzy – radości i smutku, jak to w sporcie bywa.
I oto finał panów. Też leje. To nie była „deszczowa piosenka”, to był „tenis pod prysznicem”. Co chwila przerywany pojedynek, do którego Szwajcar Roger Federer wyszedł maksymalnie skoncentrowany, zmobilizowany do tego, aby po raz pierwszy w swej karierze wygrać turniej na kortach Rolanda Garrosa, a tego trofeum jeszcze nie miał w swojej kolekcji. Szwedzi mieli w dziejach tenisa wyśmienitych zawodników, że wymienię tylko dwóch Björna Borga i Matsa Wilandera. Robin Söderling, największe odkrycie tegorocznej edycji Rolanda Garrosa, to 25 rakieta świata (przed French Open). Tenisista raczej słabo znany szerokiej publiczności, która zaczęła mówić o tym mężczyźnie o posturze piłkarza ręcznego czy siatkarza (niemal dwa metry wzrostu), po wyeliminowaniu przezeń arcyfaworyta Rafaela Nadala. Mats Wilander, kapitan drużyny Szwecji w rozgrywkach Pucharu Davisa twierdzi, że Robinowi w jego podboju paryskich kortów pomagało poczucie humoru. Wielki psycholog brytyjski niemiecko-żydowskiego pochodzenia Eysenck twierdził, że poczucie humoru to część osobowości. Są i tacy, którzy widzą wpływ kultury na naszą reakcję śmiechem na dowcip – jeden się śmieje z Monthy Pytona, inny z Louisa de Funèsa. Najlepsi potrafią ze wszystkiego.
Dowcip Söderlinga jest tak abstrakcyjny, że może rozbawić tylko elitę reniferów w Laponii. Ale pewnie działa jak tarcza ochronna w chwilach stresu.
Tarcza świetnie zdawała egzamin do finału, który i tak jest ogromnym sukcesem Szweda. Tu wygrał Roger Federer w trzech setach, 6:1, 7:6 6: 4. Jest to czternaste zwycięstwo Szwajcara w turniejach wielkoszlemowych, jednak jak dotąd nigdy nie udało mu się zwyciężyć w turnieju nazwanym mieniem francuskiego lotnika pochodzącego z położonej na Oceanie Indyjskim wyspy Réunion. Tym samym Roger Federer wyrównał rekord zwycięstw w turniejach Wielkiego Szlema Amerykanina Pete'a Semprasa, który tu jednak nie zwyciężył nigdy.
Przed meczem komentatorzy nie lekceważyli Szweda, jednak oczy wszystkich zwrócone były na Szwajcara. Dziennik L’Equipe pisał w niedzielę rano, że „Federer staje na korcie w pojedynku ze swoja przyszłością”. Po meczu zapłakany Federer powtarzał, że to ”niesamowite, iż udało mu się wygrać wymarzony turniej Rolanda Garrosa”. Robin Söderling wyeliminował głównego faworyta Rafaela Nadala, który przez ostatnie lata był królem turnieju i zaporą nie do przeskoczenia właśnie dla Federera, trzykrotnego finalisty. Tym razem się udało: Roger Federer zapisał się w bogatej historii paryskiego turnieju, a Robin Söderling nuci za Edith Piaf "Niczego nie żałuję".
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU