Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

Ocalić od zapomnienia

Paryskie Radio Solidarność

 Stefan Rieger

Tekst z  25/06/2009 Ostatnia aktualizacja 27/06/2009 17:42 TU

Namawiano mnie wielokrotnie do napisania książki o epopei paryskiego Radia Solidarność. W życiu wielu osób, włącznie z niżej podpisanym, był to zapewne epizod najbardziej ekscytujący i malowniczy. Dziś omalże nic po nim nie zostało. Szybki rekonesans w Internecie pokazuje, że - choć każdy bzdet współczesny liczyć może na quasi-nieśmiertelność - niemal nic sprzed ery cyfrowej nie zostało zachowane w pamięci, o ile nikt o to nie zadbał. Tylko dlatego chcę dziś ocalić od zapomnienia epizod błahy w skali kosmicznej, lecz niezmiernie ważny w życiorysie protagonistów tej przygody i mogący, co więcej, dostarczyć strawy historykom.

Z roku na rok odkładany projekt stopniowo się odrealniał. Pamięć kurczy się w praniu życia, świadkowie wymierają lub giną w naturze. Po ćwierćwieczu zostało materiału nie na książkę, lecz najwyżej na małe wspomnienie. Gdy jednak patrzyłem na te spasione gęby w telewizorze – które onegdaj były ikonami rewolucji i wolności, niczym święte obrazki z wizerunkiem Che Guevary – odechciewało mi się wszelkich wspomnień.

Zażenowanie jest zrozumiałe. Nierzadko wstydzimy się naszych młodzieńczych uniesień, razi nas ich naiwność. Patos w końskich dawkach, właściwy czasom burzy i naporu, z upływem lat, w miarę obrastania tłuszczem doświadczenia i cynizmu, wydaje się nam nieznośny. Zapewne niesłusznie: bywamy równie niesprawiedliwi wobec siebie, jak nietolerancyjni wobec naszych dzieci. Zapominamy, że wszystko ma swój czas, że młodość musi się wyszumieć i wyuczyć na błędach.

Laurka z "Trybuny Ludu"

Laurka z "Trybuny Ludu"


Wałęsa w klapie

Czasy były to zaiste patetyczne. Nawet paryskie gołębie gruchały o Janku Wiśniewskim... Wydawało nam się, że jesteśmy w oku cyklonu owej Historii, której "koniec" – nieledwie dziesięć lat później – wieszczył pochopnie Francis Fukuyama. Polska była wówczas biegunem świata. Francuzi kochali nas nad życie. Nosili Wałęsę w klapie i otwierali nam na oścież wszystkie drzwi. Chilijczyka, który zajmował kanapę w każdym szanującym się salonie w Paryżu, z dnia na dzień zastąpił Polak. Byliśmy pieszczochami Francuzów, ideologiczną maskotką – nikt nam niczego nie był w stanie odmówić.

Do Komitetu Poparcia dla Radia Solidarność, stworzonego w celu zapewnienia temu przedsięwzięciu materialnych i politycznych środków na przeżycie, zgłosili akces niemal wszyscy liczący się wówczas intelektualiści czy artyści, jak Raymond Aron, Alain Besançon, Michel Foucault, Nobliści François Jacob i André Lwoff, Yves Montand, Simone Signoret czy Alain Resnais.

Czarodziejska góra

Mówiono wówczas we Francji o "zimie stulecia". Place du Tertre na szczycie Montmartre istotnie skuty był lodem. Tuż obok – nad galerią sztuki, w chudej kamieniczce przytulonej do bazyliki Sacre-Coeur – zalęgło się Radio Solidarność.

Kamienica na tyłach katedry Sacré-Coeur, skąd Radio Solidarność nadawało od grudnia 1981 do maja 1982(Foto: S.Rieger)

Kamienica na tyłach katedry Sacré-Coeur, skąd Radio Solidarność nadawało od grudnia 1981 do maja 1982
(Foto: S.Rieger)

Po raz pierwszy dało głos 18 grudnia 1981, a więc w dzień po rozruchu audycji polskich RFI, na fali emocji wywołanych jaruzelskim puczem. Od tej chwili – przez pół roku, zanim przygasł płomyk - Radio Solidarność nadawało ze wzgórza nad Paryżem przez 12 godzin na dobę, od 7 do 19.

Inicjatywa wyszła od dwóch zapaleńców – młodych Francuzów, zaangażowanych w walkę o "wyzwolenie eteru". Lokalna radiostacja – Fréquence Montmartre – udostępniła im swoje studio, nadajnik i antenę. Były to jeszcze czasy radosnej partyzantki, gdy w rok po obaleniu przez prezydenta Mitterranda państwowego monopolu mediów, pasmo fal ultrakrótkich zdążyło się przemienić w istną dżunglę, gdzie jak grzyby po deszczu rodziły się, rozkwitały i umierały tzw. wolne radia.

Oj di ri di

Pierwsza gazetka, wydana przez Radio Solidarność (1982)

Pierwsza gazetka, wydana przez Radio Solidarność (1982)

Z początku nie bardzo było co nadawać: chłopcy nic o Polsce nie wiedzieli, ale mieli dobre chęci i dwie-trzy płyty, kojarzące się mgliście z polskim folklorem. Trzy dni później, w studio zjawiła się pierwsza Polka. Przyniosła naręcze polskich płyt i polski język. Przedstawiła się jako "Zosia" i tak już zostało. Wszyscy wówczas chowali się za pseudonimami: w końcu Jaruzelski ogłosił "wojnę", obowiązywała zatem konspiracja. Wkrótce potem zjawili się inni, włącznie z niżej podpisanym.

Z siedziby dziennika Libération, u stóp Montmartru, Zosia przynosiła naręcza depesz agencyjnych, które tłumaczyliśmy na żywo, improwizując przed mikrofonem. W niespełna parę tygodni, gdy wzbogaciła się dyskoteka, myśloteka i sieć kontaktów, Radio Solidarność stało się najbardziej uczęszczanym salonem w Paryżu. Ochotnicy walili drzwiami i oknami. Obok Polaków – którzy w dżungli paryskiego eteru szukali rozpaczliwie najmniejszych oznak łączności z rajem (piekłem?) utraconym - na lep sentymentalizmu dali się też złapać Węgrzy i Czesi, Afgańczycy i Chilijczycy, Chorwaci i Francuzi, by już nie wspomnieć o dwóch rosyjskich dysydentach, Borissowie i Feinbergu, których nikt nie widział nigdy w innym stanie, niż na bani.

Wieża Babel

Wszyscy wspinali się stromymi uliczkami i schodami na wzgórze Montmartre, niosąc dobre słowo, pieniążki, płyty, kasety i mikrofony, pierożki, wódkę, kawę w termosie – cokolwiek, co mogło podtrzymać na ciele i duchu to z lekka obłąkane przedsięwzięcie. Nie było ono zaiste niczemu podobne.

Radio Solidarność funkcjonowało, od rana do wieczora, na wariackich papierach. Finansowaliśmy je z własnej kieszeni, apelując też o pomoc do słuchaczy, którzy wówczas byli całkiem hojni. W ekipie były wszelkie narodowości i wszelkie religie, byli trockiści i półfaszyści, kosmopolici i narodowcy, ultra-katolicy i wściekli ateiści. Było to radio niemal całkowicie dwujęzyczne (jeśli nie cztero- lub pięcio-): wszystko tłumaczone było w tę i we w tę, z polskiego na francuski, i z powrotem: dzienniki, przeglądy prasy, wielogodzinne dyskusje z udziałem tuzina dyskutantów, telefony od słuchaczy.

Z jednej strony, radio próbowało koordynować akcję pomocy dla Polski, w bardzo konkretnym wymiarze (gdzie zanosić paczki i z czym, jak kontrować Jaruzelską propagandę...) – a z drugiej stało się rychło najbardziej wziętą trybuną zarówno dla moralizujących prawicowców (w stylu "a nie mówiłem?"), jak i dla postępowych intelektualistów, widzących w epopei Solidarności szansę odkupienia ideologicznych grzechów młodości.

Pierwszy salon w Paryżu

W ciągu pierwszych paru miesięcy, przez pokoik przy Sacré-Coeur przewinęło się niemal wszystko, co się liczyło – i na ogół liczy do dzisiaj – we francuskim światku intelektualnym: Alain Finkielkraut, Alexandre Adler (który w okresie późniejszym został nawet prezesem radia), Alain Touraine, Jacques Julliard, Jean-Marie Domenach, Paul Thibaud, Edgar Morin, Marek Halter, Claude Roy, Jean-François Revel, Philippe Sollers, Simone Signoret, Konstanty Jeleński, Rita Gombrowicz...

Był to po prostu taki czas, kiedy nikt niczego nie był nam w stanie odmówić. Nie było zresztą powodu: w końcu byliśmy piękni i szlachetni, walczyliśmy o wolność naszą i waszą – innymi słowy: Solidarność jako związek była cacy, gdyż walczyła o emancypację mas pracujących, zarówno tam, jak i tu: tam uciskanych przez komunę, tu udręczonych przez kapitał.

Hasło emancypacji pozostaje dziś w jakiejś mierze aktualne, tu i tam, w świecie ściągniętym do jednego, kapitalistycznego mianownika, skoro mianownik jest w stanie rozkładu, a w procesach gnilnych najprzód dają o sobie znać toksyny, zanim weźmie górę twórczy ferment.

Myślę zresztą, że tam, "u was", gdzie świeżo poczęty kapitalizm znacznie mniej miał skrupułów, ów postulat emancypacji miałby o wiele solidniejsze podstawy niż u nas, w świecie rozleniwionego dobrobytu, któremu dopiero kryzys zaczyna otwierać oczy. Miałby – gdyby nie to piękne a nieszczęsne słowo "solidarność", przechwycone i przeinaczone przez ciemniaków, którym kojarzy się głównie z "kumoterstwem" (czyli wymianą usług w łonie korporacji, lobby albo narodowo-religijnej koterii).

Strajk głodowy czterech animatorów Radia Solidarność w Kościele Polskim w Paryżu, luty 1983

Strajk głodowy czterech animatorów Radia Solidarność w Kościele Polskim w Paryżu, luty 1983


Operetkowa solidarność

I dlatego wzdragam się co nieco przed wspominaniem o tym wolnym, bezinteresownym, całkiem zwariowanym Radiu Solidarność, które miało wszystkie możliwe wady – techniczną niedołężność, brak fachowości i doświadczenia, ideologiczną kakofonię – ale dla którego owa tytułowa "solidarność" była czymś oczywistym i naturalnym: podstawowym nakazem moralnym ponad podziałami.

"Kącik ruchu oporu": fragment jednego z najobszerniejszych artykułów o paryskim Radiu Solidarność

"Kącik ruchu oporu": fragment jednego z najobszerniejszych artykułów o paryskim Radiu Solidarność

Czy ktoś to jeszcze dziś rozumie, włącznie ze mną? Patrząc na gęby w telewizorze, słuchając dyskusji dyplomowanych jaskiniowców z tytułami, czytając brednie publicystów i jeszcze tysiąckroć głupsze komentarze szarych śmiertelników, reprezentujących vox populi w polskim Internecie, zastanawiam się zgoła, czy Gombrowicz (gdyby żył), nie włączył by owej epopei Solidarności, związkowej, politycznej i radiowej, do swego Trans-Atlantyku, albo i do Operetki. Pytanie głupie oczywiście, gdyż Gombrowicz, jak każdy szanujący się geniusz, wszystko to z góry przewidział.

Niepełna lista gości Radia Solidarność

Niepełna lista gości Radia Solidarność


Krótka historia Radia Solidarność

Paryskie Radio Solidarność zaczęło nadawać 18 grudnia 1981 ze wzgórza Montmartre, przez 12 godzin na dobę. Po paru miesiącach solidarnościowa gorączka nieco opadła i zaczęły się kłopoty. W lecie 1982 RS musiało się wyprowadzić ze studia przy 6, rue Mont-Cenis i po długich poszukiwaniach znalazło inny lokal w XIX dzielnicy Paryża, pod 66, rue David d'Angers. Ale trzeba też było zmienić częstotliwość, przez co zgubiono większość słuchaczy. Brakowało wciąż funduszy na utrzymanie radia, nawet jeśli wszyscy pracowali w nim za darmo. Udawało się utrzymywać je przy życiu dzięki datkom od słuchaczy, które z czasem topniały, oraz skromnym dotacjom z paryskiego Komitetu Solidarności lub od związków zawodowych.

Afisz: "Po Warszawie, Paryż zakazuje Radio Solidarność"

Afisz: "Po Warszawie, Paryż zakazuje Radio Solidarność"

Wkrótce potem francuskie władze zabrały się wreszcie za porządki w dżungli paryskiego UKF, przydzielając z początkiem 1983 roku koncesje na nadawanie. Radio Solidarność, nie mające dość solidnej bazy materialnej, takiej koncesji nie dostało, mimo poparcia związków, licznych osobistości i kampanii prasowej. 7 lutego 1983 czterech animatorów RS podjęło strajk głodowy w Kościele Polskim w Paryżu.

Sprawa nabrała rozgłosu, głodujących odwiedzali intelektualiści i dziennikarze, pojawiły się zagraniczne ekipy telewizyjne. Trwająca osiem dni głodówka protestacyjna przyniosła owoce, gdyż 2 maja radio dostało ostatecznie zgodę na nadawanie przez dwie godziny dziennie, dzieląc antenę z innymi "wolnymi radiostacjami".

Ale nie było już mowy o odtworzeniu sukcesu i atmosfery z początku 1982 roku. Radio Solidarność istniało tak naprawdę przez pięć miesięcy na Montmartrze. Wegetowało potem jeszcze przez kilka lat, coraz bardziej dyskretnie. Próbowano je reaktywować w latach 1986-88, w skromnym zakresie, ale tak czy inaczej skończyło w lamusie historii.

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU