Tekst z 06/07/2009 Ostatnia aktualizacja 07/07/2009 08:26 TU
Widzowie kortów Wimbledonu musieli mieć wczoraj nerwy z hartowanej stali, bo czegoś takiego nie widuje się często: pięć setów i zajadła walka, łeb w łeb, do ostatniej sekundy.
Przegrał ten, kto pierwszy mrugnął: Andy Roddick, który... pokonał Federera w grach! Wynik mówi sam za siebie: 5-7, 7-6, 7-6, 3-6 i... 16-14.
Trudno się dziwić amerykańskiemu mistrzowi, że nawet nie próbował ukryć gorzkich łez - skoro, pokonawszy dwa dni wcześniej brytyjskiego faworyta, Andy'ego Murraya, już, już trzymał Pana Boga za nogi.
Mecz rozegrał się w obecności poprzedniego rekordzisty wszechczasów, Pete'a Samprasa, który wszakże nigdy nie zaliczył turnieju na kortach Rolanda Garrosa, w przeciwieństwie do Federera, któremu udało się to po raz pierwszy w tym roku... pod nieobecność Rafaela Nadala.
Prasa brytyjska nie posiada się z zachwytu dla obu mistrzów, którzy pokazali w czasie tego meczu klasę wyjątkową. Ale, w ostatniej chwili, to Federer okazał się szybszy i precyzyjniejszy. I został "największym tenisistą wszechczasów", odzyskując zarazem pierwsze miejsce w notowaniach ATP, utraconą na rzecz Rafaela Nadala.
Wszyscy cieszą się teraz na come-back tego "duetu stulecia", skoro, trudno temu zaprzeczyć, Federer odniósł swe dwa ostatnie sukcesy pod nieobecność najgroźniejszego, kontuzjowanego rywala.
Agencje zastanawiają się także, co będzie teraz z Andy'm Roddickiem, który podczas tego turnieju przerósł sam siebie i wrócił na proscenium. Czy się załamie - czy przeciwnie, pozbiera, otrzepie i ruszy do boju z nowym wigorem?
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU