Piotr Kamiński
Tekst z 09/07/2009 Ostatnia aktualizacja 16/07/2009 09:34 TU
Nie wiem, czy kiedy wrócę do Paryża po wakacjach, będzie jeszcze do czego wracać, ponieważ jakiś skwapliwy urzędnik uznał, że sędziwego starca, czyli audycję polską RFI, można wysłać na stos. Tym razem jednak nie nad nami, czyli nad sobą mam ochotę się rozczulać i nie na nasz temat zgrzytać resztką spróchniałych ze starości zębów. Od dwudziestu lat bardzo podobną politykę, jak w Warszawie wobec Programu 2, kolejne dyrekcje RFI stosowały wobec nas, trudno zatem uniknąć skojarzeń. Jakoś tak się dziwnie składa, że mądrość lśni tysiącem barw, a głupstwo wszędzie wygląda tak samo.
Jestem dzieckiem Radia. Wszystkiego nauczyłem się z Radia i w Radiu. Właściwie całe życie zawodowe spędziłem przed mikrofonem, bo pisać też tu się uczyłem, poczynając od Jana Mietkowskiego, legendarnego szefa Programu III, który czterdzieści lat temu zaufał smarkaczowi, ale pierwszą audycję mu odwalił i kazał pisać od nowa.
Pierwszej muzyki w życiu słuchałem przez Radio. Był to Program 2 Polskiego Radia w Warszawie, którego sygnał – pierwsze takty Warszawianki – przeżył II wojnę światową aż po jej prawdziwy koniec, w roku 1989, kiedy nowe kierownictwo mądrze go wskrzesiło. Miałem 6 lat, kiedy Program 2 transmitował przesłuchania V Konkursu Chopinowskiego, a Mama sadzała mnie przy bakelitowym Pionierze. Przykleiłem się od razu.
Tu Polskie Radio, Warszawa
Polonez A-dur op. 40, Garrick Ohlsson. Pierwszy raz w życiu usłyszałem go przez Radio, w roku 1970, w kronice konkursowej Jana Webera, który, podobnie jak pięć lat wcześniej Martę Argerich, „wyczuł” nieomylnie przyszłego zwycięzcę.
15 lat wcześniej, w roku mojego pierwszego radiowego Konkursu Chopinowskiego, Mama nie poszła na Sylwestra, bo – na fali odwilży – po raz pierwszy cały nocny program muzyczny poświęcono zachodniej zgniliźnie: Piaf, Montand, Patachou i inni imperialiści. Więc zamiast biec na tańce, spędziła noc przy Pionierze, bo tam było ciekawiej.
Ja natomiast już niebawem przeżyłem swoje pierwsze wzruszenia wokalne, przy czym nie ma się co łudzić: nie było to Erwartung Schoenberga, lecz wykonana po raz pierwszy w tym samym roku 1924, w Wiedniu, Hrabina Marica Kalmana. Polskie Radio z Krakowa nadawało w programie 2 przekroje sławnych operetek w wykonaniu tamtejszych artystów, wśród nich zaś primadonną była legendarna Iwona Borowicka.
Nieszczęsna Mama, która wyniosła z muzycznego domu żywiołową niechęć do wiedeńskich marcepanów, wyrywała sobie włosy z głowy, gdy ja – w wieku jednocyfrowym, co wiele tłumaczy – wyśpiewywałem z pamięci upojne czardasze. Pierwszym tenorem był tam Kazimierz Rogowski, dla mnie jednak brzmiało on wówczas równie bosko, jak później Fritz Wunderlich.
Graj, Cyganie!
Aria Hrabiego Tassilo z Hrabiny Maricy Kalmana, Fritz Wunderlich. Następnym etapem był Cyrulik sewilski, również odkryty przez Radio, potem niezapomniane gawędy operowe Karola Stromengera, którego Przewodnik Operowy dostałem w prezencie i umiem we fragmentach na pamięć po dziś dzień.
Stromenger miał, jak to mówią, „przedwojenną maturę”, to znaczy mówił kryształową, bogatą polszczyzną i brzmiał jak wszechstronnie wykształcony humanista, co to opowiadał akurat o Zemście Nietoperza, ale z Horacym w oryginale też by nie miał kłopotów.
W domu pojawił się tymczasem drugi radioodbiornik, nowoczesny, z klawiszami, Pionier dostał mi się zatem na własność, wraz z nieograniczonym prawem wyboru. Program I na falach długich trzeszczał niemiłosiernie, Program 2 na falach średnich brzmiał dużo lepiej, co więcej zaś tam się od zawsze skupiały audycje dla mnie najważniejsze: muzyka, słuchowiska i powieści w odcinkach.
Gdyż, wstyd się przyznać, nie tylko muzyki, ale i literatury uczyłem się z Radia, jak Majakowski alfabetu – z szyldów sklepowych. Nie zliczę utworów, powieści i sztuk teatralnych, które poznałem najpierw w adaptacji dźwiękowej, zanim je przeczytałem, albo zobaczyłem na scenie. Teatr Polskiego Radia, dla dorosłych i młodzieży, nauczył mnie miłości do mówionego słowa i do aktorów, ich głosu i warsztatu, nauczył skupienia i rozumienia tego, co się do mnie mówi.
Słuchałem więc w zachwycie Faraona, Ślubów panieńskich z Wieńczysławem Glińskim, moim pierwszym Guciem, bajecznych ról fredrowskich Jana Kurnakowicza, tylko dzięki Radiu zachowanych, Księcia i żebraka, gdzie Irena Kwiatkowska grała obie role, Toma i Edwarda, a grała je tak, że gdyby w tej dziedzinie dawali Oskary, to by go dostała dwa razy i w złocie.
Rycerzem Miles’em był Mieczysław Milecki, jeden z najpiękniejszych głosów radiowych owych lat, aktor idealnie się do tego właśnie medium nadający. Radio wpisało mi zresztą w pamięć mnóstwo nazwisk, na zawsze związanych z głosami: Edmund Fiedler, Danuta Przesmycka, Janusz Warnecki, Zofia Raciborska, wspaniały bas Czesława Kalinowskiego, idealny do czarnych charakterów i równie wspaniały... Heleny Gruszeckiej, która mogłaby w Strasznym Dworze śpiewać Skołubę.
Słuchałem wszystkiego, hurtem, gdyż tak trzeba czynić w młodości, kiedy wrzuca się wszystko jak leci na twardy dysk, a odnajduje i porządkuje dopiero po latach. Myślę, że gdyby Danuta Mancewicz i Mieczysław Milecki czytali wtedy w Radiu Fenomenologię ducha Hegla, nie opuściłbym ani odcinka.
Całe pokolenia największych polskich aktorów, od Jerzego Leszczyńskiego, żyją wiecznie tylko dzięki Polskiemu Radiu. Kostiumy spłonęły, fotografie pożółkły, ale ich głosy i jedyna w swoim rodzaju muzyka, jaką każdy aktor sam sobie komponuje w każdym kolejnym zdaniu, są wciąż młode i żywe – a dlaczego? Dlatego, że w odpowiedniej chwili w kasie były na to pieniądze.
W tych samych archiwach, z tych samych prozaicznych powodów, spoczywają bezcenne dokumenty muzyczne, koncerty i przedstawienia operowe transmitowane od dziesięcioleci z Polski i z całego świata, klejnoty niepowtarzalne.
Artur Rubinstein i Fritz Reiner z orkiestrą z Chicago, początek Rapsodii na temat Paganiniego Rachmaninowa, od którego przez całe lata zaczynał swoje Reminiscencje muzyczne Jan Weber. To tylko jeden z wielu radiowych złotoustych, którzy nas uczyli słuchać, a nie gapić się bezmyślnie.
W muzyce był Waldorff, a potem Weber. O Lucjanie Kydryńskim nawet wspominać nie trzeba, a przecież byli jeszcze Jan Żabiński od zwierzątek, Lech Miklaszewski od umuzykalnienia głuchej młodzieży. Byli oczywiście znakomici spikerzy, ich aksamitne głosy, nieskazitelna polszczyzna i... legendarne wpadki – „przy fortepianie Leży Jefeld” – że o reporterach, dziennikarzach (takich jak dwie Anie, Szymańska i Retmaniak) i komentatorach sportowych nie wspomnę.
Czy mówiąc „byli” – chcę przez to powiedzieć, że to zamierzchła przeszłość i że trzeba iść z duchem czasu? Akurat. Od trzydziestu lat prawie nie słucham stale Polskiego Radia, ale słucham radia francuskiego, czasem BBC i proszę mi wierzyć: jeśli ktoś próbuje Państwu wmówić takie bzdury, to proszę mu język pokazać. Wielkie indywidualności radiowe, których słucha się niezależnie od tego, o czym mówią, rozumiejąc każde słowo, radiowe formy, od prostych transmisji po wyszukane reportaże, cała radiowa estetyka, żyją nadal i są wciąż najszlachetniejszą metodą kontaktu ze światem.
Wzrosły bowiem i okrzepły, zanim spustoszyła go cywilizacja obrazkowa, której cechą naczelną jest odwracanie uwagi od sedna i sensu – na rzecz rozmigotanych pozorów. W przeciwieństwie do telewizji, starej dziewiątki, która zachowuje się wciąż jak podfruwajka, roztrzepana, niemądra i zapatrzona w lustro, radio jest z samej swej natury „medium” inteligentnym. Nikt go nigdy nie nazwał „gumą do żucia dla uszu”. Patrzeć można bezmyślnie. Słuchać bezmyślnie – to sztuka znacznie rzadsza i trudniejsza.
Na myśl o tym, że ten świat najpiękniejszych dźwięków i najgłębszych znaczeń, jakaś pani Cząber-Ptaszynka, na tle zakompleksiałej niechęci do zdań złożonych, szopenów i bemoli, wzgardliwym gestem wywali na śmietnik, skazując zarazem na wieczną śmierć wszystko to, co zrodzi się dopiero dzisiaj i jutro – na myśl o tym, co tu dużo gadać: serce mi pęka.
Lecz choć mi serce pęka – śmiech mnie bierze. Bo niefrasobliwi politycy o dwóch rzeczach zapomnieli.
Aha, myśli sobie nasz Słuchacz/Czytelnik: Kamiński zaraz będzie prawił morały. Będzie gromił Neoliberalizm, co wysoką kulturę wydaje na pastwę rynku, którym, jak wiadomo, rządzi prawo dżungli. Będzie truł o Wspólnym Interesie, którego Państwo jest Strażnikiem, namaszczonym przez Naród-Suwerena. O zasadniczej różnicy między owym Państwem, które jest dobrem wspólnym i trwałym, a Rządem, który jest tego dobra tymczasowym, ulotnym zarządcą...
Nie: „taka głupia to ja już nie jestem”, a dość długo żyję w tzw. dojrzałej demokracji, gdzie pojęcia te i różnice także nie dla wszystkich są jasne, by nie wiedzieć, że w demokracji takiej, jak polska, niedoświadczonej i nieopierzonej, to dla niektórych sekrety mroczne i niezbadane jak labirynt Pentuera.
Nie: mówię o doraźnych interesach polityków, którzy, jak ogarnięci szaleństwem Cezarów, działają wbrew sobie. Na dłuższą i krótszą metę.
Na dłuższą, gdyż zapominają, że to my, słuchacze i twórcy Programów Drugich tego świata, gryzipióry i gęgacze, damy im świadectwo. Tyle z nich pozostanie, co naszego słowa.
Niech sobie wspomną żarcik z początku lat 60. o przyszłym artykule w encyklopedii poświęconym łysemu Nikicie : „Nikita Siergiejewicz Chruszczow: trzeciorzędny polityk z epoki Sołżenicyna”. Kto dziś pamięta ministra kultury z czasów Konrada Swinarskiego? Kto wspomni prezesów Radiokomitetu, co podpisywali cedułki Waldorffowi, Weberowi i aktorom z Teatru Polskiego Radia?
Niech sobie wspomną, jak jest niebezpiecznie z „umysłowymi” być nie dosyć grzecznie.
Ale jest jeszcze rzecz druga, bez pogróżek i uszczypliwości, serio i na dzisiaj. Przecież te wszystkie głosy, płynące z radioodbiornika, przekładają się na głosy wkładane do urny. Im więcej światłych słuchaczy Programu 2 Polskiego Radia, tym więcej oświeconych wyborców z kartką w ręku. Z głupiego radia – głupi słuchacz. Ze sformatowanej sieczki – tępy młot, co nie ma czasu kartki w szparkę wcisnąć, bo akurat dłubie w nosie.
Z całym, najgłębszym szacunkiem: jakiego sobie, Panie Prezydencie, Premierze, Ministrze i Pośle, Polaka wychowasz, takiego będziesz miał, z takim się będziesz użerał i takiego przeklinał. Sam się zastanów, z kim Ci do twarzy i po drodze.
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU